Ku pamięci i przestrodze

1074

Każdego stycznia przypada rocznica uchwalenia w 1573 roku aktu konfederacji warszawskiej. Dokument ten widnieje na Liście Pamięci Świata UNESCO w uznaniu dla jego wkładu w rozwój idei tolerancji i wolności religijnej. Czy nadal jest dla nas ważny?

W drugiej połowie XVI wieku Rzeczpospolita przechyla się ku protestantyzmowi. Ewangelicy zajmują najprzedniejsze miejsca w parlamencie. Wiodą też prym w życiu umysłowym, zakładają szkoły i drukarnie, wydają pierwsze książki w języku polskim. Polska staje się azylem wolnej myśli i schronieniem dla różnowierców z innych krajów. W reakcji obóz katolicki zaczyna spychać niekatolików na obrzeża życia społecznego. Nie szczędzi się środków, by nie dopuścić do prawnego uznania różnowierstwa i wyboru króla protestanta.

W takich warunkach 28 stycznia 1573 roku sejm uchwala na żądanie protestantów akt konfederacji warszawskiej. Ma on gwarantować tolerancję i równouprawnienie wszystkim wyznaniom oraz zapewnić obozowi protestanckiemu prawne podstawy istnienia i bezpieczeństwa. Wielkie osiągnięcie. Artykuły konfederacji wciągnięto do statutów, które miał zaprzysiąc każdy nowo obrany król, mówiąc: „Przysięgam, że będę bronił i przestrzegał pokoju wśród dysydentów i w żadnym wypadku nie dopuszczę, by z powodu religii ktokolwiek był uciskany zarówno przez urzędników państwowych, jak i przez nas”. Konfederacja warszawska, choć zwalczana, przetrwała do końca Rze­czypospolitej, znajdując odbicie również w Konstytucji 3 Maja.

Nic nowego

Minęło ponad czterysta lat, a temat wolności sumienia znów powraca. Zwłaszcza w nowej sytuacji powyborczej. Biorąc pod uwagę jeszcze konstytucyjną bezstronność światopoglądową państwa, niepokojące wydają się być wypowiedzi z prawej strony sceny politycznej, że każda ręka podniesiona na Kościół (w  domyśle rzymskokatolicki) to ręka podniesiona na Polskę i że nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi (ten) Kościół.

Te obawy nie są przesadne. W kraju, w którym takie sytuacje, jak wliczanie ocen z religii do średniej na świadectwie czy finansowanie szkół wyznaniowych z budżetu państwa, prowokują pytanie, czy Polska nadal jest państwem neutralnym w sprawach światopoglądowych. Czy w kraju, w którym wlicza się oceny z religii do średniej, a  duchownych (głównie rzymskokatolickich) zatrudniania się masami na etatach kapelanów i katechetów — można jeszcze mówić o jakiejś neutralności? Jeszcze trochę a zobowiąże się szpitale, przychodnie i urzędy do przekazywania dokumentacji obywateli sądom kanonicznym w sprawach o stwierdzenie nieważności małżeństwa. To tylko niektóre z pojawiających się wątpliwości.

Z historii wiemy, że kiedy żywotność dominującego wyznania podupada, wtedy  umacnia się w wymiarze prawnym i instytucjonalnym za sprawą sprzyjającej mu klasy politycznej. Tak było już w IV wieku, kiedy po wiekach prześladowań chrześcijaństwo stało się w Imperium Romanum najpierw religią tolerowaną, a niedługo potem dominującą.

Architektami „ślubu ołtarza z tronem”  byli biskupi katoliccy i cesarz Konstantyn. W rezultacie pojawiło się wiele praw o charakterze humanitarnym i prospołecznym  inspirowanych przez Kościół. Zakazano m.in. wypalania znamion na twarzach niewolników, drastycznych kar, walk gladiatorów. W ramach „polityki prorodzinnej” zakazano aborcji, cudzołóstwa i konkubinatu, ograniczono rozwody, zadbano o wdowy i sieroty. Cesarz kazał żołnierzom zmawiać publicznie modły, a sam wspierał Kościół finansowo, umieścił symbole chrześcijańskie w miejscach publicznych i ustanowił niedzielę dniem wolnym od pracy.

Jednak, gdy pod koniec IV wieku chrześcijaństwo stało się religią państwową, Kościół otrzymał prawo posiadania dóbr ziemskich, duchowni zostali zwolnieni od ciężarów państwowych, biskupi uzyskali przywilej własnego sądownictwa, a stanowiska państwowe obejmowali tylko chrześcijanie2. Wróciły też prześladowania — najpierw niechrześcijan, a później i chrześcijan, którzy nie zgadzali się z nauczaniem oficjalnego Kościoła. Tak się kończy zbliżenia państwa z jednym tylko Kościołem.

Prawo i sumienie

Czym wszakże jest wolność religijna? Czy nie oznacza ona prawa do wyznawania i przyjmowania religii według własnego wyboru oraz jej uzewnętrzniania? Czy nie każe ona jednakowo traktować ludzi – niezależnie od ich wyznania czy nawet jego braku? Taką wolność przyniósł światu Chrystus, ucząc miłości do każdego bliźniego: katolika, protestanta, żyda, muzułmanina czy ateisty. Nauka Chrystusa nie pozwala na wykorzystywanie wolności do ograniczania swobód innych ludzi poprzez próby panowania lub narzucania im własnych poglądów.

Tak pojętej wolności zagrażają zarówno systemy religijne odmawiające człowiekowi prawa do własnego światopoglądu, jak i władze świeckie faworyzujące określoną religię czy wyznanie. Zwłaszcza  politycy winni uwolnić się od pokusy wykorzystywania religii jako przykrywki dla osiągania doraźnych celów oraz stale pamiętać, że nawet  szczerość intencji jakiejkolwiek grupy politycznej czy wyznaniowej nie gwarantuje nieomylności.

Ład moralny w społeczeństwie nigdy nie będzie produktem li tylko legislacji prawnej.  Przychodzi on przez osobistą społeczność z Chrystusem poszczególnych jednostek, a w następstwie tego przemianę ich charakteru. Możliwe jest to tylko wtedy, gdy Kościół działa jako Kościół, a nie polityczny partner szukający rządowego wparcia. Misją Kościoła nie jest bowiem korygowanie społeczeństwa poprzez przejęcie nad nim kontroli, ale oświecanie go światłem charakteru Chrystusa. Takiego właśnie światła potrzebujemy najbardziej.

Waldemar Mirosławski

1 Dekret cesarza Konstantyna, [cyt. w:] Euzebiusz z Cezarei, The Ecclesiastical History of Eusebius Pamphilus, Grand Rapids 1988, s. 426. 2 D. Olszewski, Dzieje chrześcijaństwa w zarysie, Katowice 1982, s. 38-39.