Zmartwychwstały. Jaką prawdę znajdzie sceptyk?

2396

Kino sandałowe, kryminalne, detektywistyczne — tak najczęściej recenzenci określali film „Zmartwychwstały”, który w marcu pojawił się na dużym ekranie.

Zebrał dobre opinie jako hollywoodzka produkcja zwinnie balansująca między kinem akcji a religijnym przesłaniem. Bez kiczu i nachalności, ale z subtelnym mistycyzmem.

Od reżysera Kevina Reynoldsa, twórcy takich megaprodukcji jak Robin Hood: książę złodziei, Rapa Nui, Wodny świat, Hrabia Monte Christo czy Tristan i Izolda, oczekuje się dobrego kina. I takie dał swoim widzom. Choć film nie przeszywa do szpiku kości jak Pasja Mela Gibsona, choć pozostaje w gatunku kina akcji (szeroko pojętego), to skłania do refleksji nad wiarą i niedowiarstwem, wewnętrzną podróżą człowieka, który na drodze życia spotyka Zmartwychwstałego. Nad przemianą, która może być udziałem każdego sceptyka, gdy zetknie się z wydarzeniami niedającymi się w żaden sposób osadzić w ramach rozumu. Ale czy ta przemiana doprowadzi do uczniostwa? Na to pytanie twórca obrazu nie odpowiada. Jakby chciał uniknąć uproszczeń i gotowych ścieżek.

Sięgając do nader popularnego motywu biblijnego, Reynolds chciał zrobić inne kino, nowe, bez powtarzania schematów. Stąd, jak mówi, wziął się pomysł, by opowiedzieć tę historię jako detektywistyczną. „Chcieliśmy zarazem, by film był wielki, spektakularny, ale widziany z perspektywy jednej postaci”. I ten zamysł: śmierć i zmartwychwstanie Jezusa widziane oczami rzymskiego żołnierza, to ogromny atut obrazu. Podobnie jak świetna kreacja Josepha Finnesa (znanego m.in. z głównej roli w filmach Luter i Zakochany Szekspir) odtwarzającego postać głównego bohatera. Klimat filmu subtelnie budują też znakomite zdjęcia Lorenza Senatora, choć realizowane nie w Ziemi Świętej, lecz na dobrze ją udającej Malcie.

Trybun Klawiusz (Joseph Finnes) ma na zlecenie Poncjusza Piłata (Peter Firth) przeprowadzić śledztwo w sprawie zaginięcia ciała ukrzyżowanego Jezusa. Dopiero co rozgromił lokalny żydowski bunt i dotarł do Jerozolimy, a już trafił pod krzyż, by dopilnować śmierci Nazarejczyka. Wie od Piłata o pogłoskach, że skazaniec ma rzekomo zmartwychwstać, więc musi zabezpieczyć grób, by ciała nie wykradli uczniowie, udając wzbudzenie z martwych skazańca. Skrupulatnie pilnują tego członkowie Sanhedrynu raz po raz składający wizytę w pałacu Piłata. Gdy ciało znika, trybun ma dwa dni, by je odnaleźć, zanim ulegnie rozkładowi — potrzebna będzie przecież identyfikacja zwłok, by ciało kolejnego rzekomego mesjasza pokazać ludowi i tym samym uniknąć powstania. A Klawiusz doskonale zapamiętał tę twarz, gdy spojrzał w konające oblicze Jezusa (Clif Curtis). Rozpozna je potem w pokoiku na górze wśród tropionych przez niego uczniów i przeżyje wstrząs. Na tyle silny, że porzuci rzymską zbroję, by dalej szukać i badać. Już nie dla Piłata, lecz dla siebie. By móc uporządkować swój świat, którego podstawy runęły. Teraz towarzyszy w wędrówce do Galilei tym, których przed chwilą jeszcze śledził i przesłuchiwał. Razem z uczniami znów spotyka Zmartwychwstałego i staje się świadkiem dwóch cudów. Niczym Nikodem przychodzi w nocy do Jezusa i wyznaje: „Nawet nie wiem, o co mam pytać…”. A Jezus przypomina mu słowa, które w pierwszych scenach filmu trybun kieruje do Piłata, mówiąc o swoich marzeniach: pokój i dzień bez śmierci. Czy Klawiusz rozumie, że tego marzenia bez Chrystusa nie będzie mógł zrealizować? Jest prostym żołnierzem, który wykonuje rozkazy i codziennie zabija lub na śmierć patrzy, ale widzimy w nim też pokłady współczucia, kiedy każe skrócić na krzyżu męki Jeszuy. Jest w nim jakaś uczciwość i jakieś pragnienie. Chce żyć zgodnie ze swoim sumieniem i to pozwala mu podążyć dalej, choć jeszcze nie wie dlaczego i jaki ma do tego stosunek. Całą złożoność sytuacji doskonale oddają słowa Jezusa skierowane do Klawiusza: „Ty widziałeś, lecz wciąż wątpisz. Wyobraź sobie tych, którzy nie widzieli”.

Choć pierwsza część filmu jest wartka i osnuta na motywie kina kryminalnego, to jednak ta druga — gdy akcja spowalnia, a napięcie i tajemnica przenoszą się w głąb człowieka — zostaje mocno w pamięci. To napięcie między Klawiuszem a Jezusem jest wyczuwalne od samego początku. Widz zawdzięcza je niezwykłym kreacjom i przygotowaniom do ról obu aktorów. Aby wiarygodnie odegrać relację Klawiusza i Jezusa, przez cztery miesiące zdjęć aktorzy unikali siebie nawzajem, nawet swoich spojrzeń. Clif Curtis, który wcielił się w postać Mesjasza, przez większość czasu na planie był milczący, opierając swoją grę na metodzie Roberta De Niro, przyznaje reżyser. To właśnie sprawiło według Reynoldsa, że powoli zyskiwał pierwiastek duchowości, coś nieokreślonego, niezbędnego do tej roli: „Skoro w  scenariuszu Jezus nie mówi wiele, największym wyzwaniem aktorskim było tu zbudowanie postaci na samej obecności”. Curtis przyznał, że wcielenie się w postać Jezusa było dla niego wielkim honorem i starał się zagrać tę postać z ogromnym szacunkiem i godnością. Czy mu się to udało? Zdecydowanie tak. Choć pojawia się w kilku zaledwie krótkich scenach, jego bohater zapada w pamięć. Jezus Curtisa jest ciepły, spokojny, mistyczny. Nieprzesłodzony. Bez taniej wzniosłości. Tajemniczy, ale przystępny. Widz wręcz czuje bijące od niego dobro.

Kreację Josepha Finnesa (brata bardziej znanego Ralpha Finnesa), który z postacią Klawiusza wniósł do produkcji największą „wartość dodaną”, porównano nawet do historycznej roli Charltona Hestona (Ben Hur). Oceniono, że jego Klawiusz to jeden z najbardziej wyrazistych bohaterów w historii filmu biblijnego. Aby przygotować się do roli, Fiennes pracował z prawdziwymi detektywami, dzięki którym poznał techniki przesłuchiwania. „Mój Klawiusz to ktoś w rodzaju detektywa pracującego nad tajemniczą sprawą — mówi. — Kiedy poznajemy Klawiusza, jest ambitnym, zdyscyplinowanym żołnierzem, który spędził 25 lat w służbie rzymskiej armii, więc jego osobowość jest ukształtowana. I kiedy nagle dzieje się to wszystko, Klawiusz znajduje się na rozwidleniu dróg, rozumie, że nie wszystko jest białe albo czarne, że to, co wie, nie musi być jedyną prawdą. Próbuje rozwikłać zagadkę rzekomego mesjasza i zdjąć z niej aurę tajemnicy, ale kiedy staje z nim twarzą w twarz, wszystko się zmienia; także w nim zachodzi zmiana”. Dochodzenie prowadzone przez trybuna obfituje w tropy, poszlaki, analizy zasłyszanych treści. Klawiusz zachowuje trzeźwy umysł, ale do czasu. To człowiek, który mimo wojskowej dyscypliny musi mieć poczucie sensu tego, co robi. Więc musi to zbadać jeszcze głębiej — dla samego siebie. To na tym bohaterze Reynolds buduje napięcie, jego oczami przez kilka dni obserwuje Jerozolimę wiosną 29 roku.

Niestety reżyser nie ustrzegł się uproszczeń. Piłat jest schematyczny i jednowymiarowy. Dla niego Nazarejczyk to jeden z wielu skazańców, niczym niewyróżniający się Judejczyk, którego nowe królestwo oznacza kolejne powstanie. Musi go więc ukrzyżować, a uczniów ścigać, by zdusić ewentualny bunt. Reżyser zapomniał, że w Biblii Piłat przeprowadził z Jezusem specyficzną rozmowę, która pozostawiła w nim pewien ślad; że jego żona przestrzegała go w liście, by nie skazywał „tego sprawiedliwego”; że próbował uwolnić Jezusa, a w końcu zrezygnowany pod naciskiem Sanhedrynu umył ręce i wydał wyrok. Dziwi więc filmowa postawa Piłata, w którym mimo że dba jedynie o siebie i swoją karierę, nie ma nawet cienia wahania i przemyśleń.

Słabym punktem są też sylwetki uczniów Jezusa. Nie udało się twórcom filmu nadać im wyrazu. Przypominają raczej dzieci-kwiaty rozkoszujące się ideą „miłość i pokój” niż głęboko przeżywających ostatnie wydarzenia ludzi. Przesłuchiwana przez Klawiusza Maria Magdalena, która kieruje do niego filozoficzne sentencje, też nie kojarzy się z prostą, wdzięczną dziewczyną uwolnioną z przekleństwa prostytucji. Uzdrowienie trędowatego przez Jezusa na oczach uczniów i Klawiusza wypadło blado — żadnej reakcji na cud samego chorego musi tu razić. Można jeszcze sformułować kilka innych zarzutów — jak wizyta członków Sanhedrynu w domu Piłata (Żydzi nie wchodzili do domu pogan) czy pogawędki w drodze do Galilei apostoła Piotra z Klawiuszem (apostołowie jeszcze nie obcowali z poganami — dopiero zesłane później Piotrowi widzenie prześcieradła z nieczystymi zwierzętami pozwoliło mu zrozumieć, że „Bóg nie ma względu na osobę”) — jednak te mankamenty giną w dobrze skomponowanej całości. To film szyty na miarę współczesnego widza — kino bardziej rozrywkowe niż intelektualne, ale z pozytywnym przesłaniem, nader wierne biblijnej treści jak na Hollywood, bez prostackiej magii i kiczu rodem z Noego, natomiast z refleksją — choć pewnie nie zagości ona u widzów na długo. Reynolds zgrabnie połączył oczekiwania widza — i chrześcijańskiego, i sceptycznego. Pierwszy dostrzeże rewolucyjną siłę Bożej miłości, która zmienia ludzi, drugi — perfekcyjny warsztat filmowy, hollywoodzki rozmach i akcję pełną zwrotów, pościgów, przesłuchań.

Historia jest otwarta. Film jej nie dopowiada. Duchowa przemiana jest stopniowa. Nie wiemy, dokąd zaprowadzi bohatera. Zapytany na koniec o to, czy wierzy, Klawiusz nie deklaruje nic poza jednym: „Wierzę, że nie będę już taki sam”.

To nie koniec jego drogi, lecz początek…

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

[Ramka:  Klawiusz próbuje rozwikłać zagadkę rzekomego mesjasza i zdjąć z niej aurę tajemnicy, ale kiedy staje z nim twarzą w twarz, wszystko się zmienia; także w nim zachodzi zmiana]

„Wielka hollywoodzka produkcja — taki właśnie jest ten film. Przywodzi na myśl dawne biblijne kolosy w stylu Ben Hura i Barabasza. Zwłaszcza za sprawą kreacji Josepha Fiennesa, wcielającego się w Klawiusza. To rola porównywalna z tymi, którymi Charlton Heston i Anthony Quinn przeszli do historii kina” — Wiara.pl.

Zmartwychwstały broni się jako opowieść o tym, że religia to nie monolit, tylko proces. Jako opowieść o zmianie, która może zajść w poszukującym odpowiedzi człowieku” — Filmweb.pl.

„Nie ma tutaj łopatologicznej wykładni, mimo iż biblijne fakty pozostają faktami. Oczywiście film nie obywa się bez pytań o wiarę, o jej treść i źródło. Robi to jednak subtelnie, nie nachalnie, w sposób wyważony i naturalny” — Film.onet.pl.

„Siłą Zmartwychwstałego jest brak nieznośnego kiczu, łopatologii i patosu (…) nie jest metafizycznym, głębokim teologicznym traktatem. Jest jednak idealnym przykładem na to, jak przekazywać chrześcijańskie wartości w popkulturze masowemu widzowi” — Wpolityce.pl.

„W Zmartwychwstałym najlepszy jest właśnie pomysł. (…) Obserwujemy więc drogę, którą przechodzi rzymski żołnierz – od znudzenia, poprzez ciekawość, aż do wątpliwości — i momentami możemy się z nim identyfikować. Przechodzi on bowiem etapy poszukiwania wiary, religii, duchowości w swoim życiu, a temat ten bliski jest każdemu człowiekowi” — Naekranie.pl.