Jak trwoga, to do Boga — głosi znane wszystkim przysłowie. Niestety jest ono tylko przysłowiem, które z realnością ma już dziś mało wspólnego.
Przysłowie to jest naszym współczesnym ludzkim mechanizmem obronnym. Patrząc na swoje życie, najwięcej rozmodlonych ludzi widziałam podczas egzaminu na prawo jazdy oraz podczas startu jakiegokolwiek samolotu pasażerskiego. Sama, gdy popatrzę wstecz na swoje życie (zerknijmy tylko rok do tyłu), to najwięcej modliłam się podczas egzaminu na kursie skałkowym. Swoim głupim ruchem mogłam zabić siebie i swojego męża (który był przypięty do mnie). Modliłam się więc bardzo gorliwie i szczegółowo. Prosiłam Boga, by lina wytrzymała (normalnie wytrzymuje kilka ton, ja ważę 50 kilogramów, ale nie zaszkodzi pomodlić się). Prosiłam, by zadziałał zjazd (mimo że nigdy się nie zawieszał, a ma już 10 lat, ale nie zaszkodzi pomodlić się). Prosiłam, by autoasekuracja została dobrze zapięta (choć przypięcie jej jest prostsze od zawiązania sznurówek i nie wymaga żadnej wprawy, ale nie zaszkodzi pomodlić się). Moje modlitwy były tak gorliwe, tak szczegółowe, tak wysokie, że nawet gdyby był nade mną sufit, na pewno przebiłyby go z rozmachem!
Lubię zadawać rodzicom pytanie: co byś zrobił, gdyby twoje dziecko zachorowało na śmiertelną chorobę? Odpowiedzi raczej są zbieżne: poszukałbym najlepszego specjalisty, najlepiej dwóch, pieniądze nie grałyby roli; zastosowałbym wszystko, co mi poradzą i doradzą; zrobiłbym wszystko, by moje dziecko żyło. Ja przewrotnie wtedy pytam: a co powiesz na brak zbawienia? To choroba, która może dopaść, a nawet dopada bardzo wiele dzieci, bardzo wielu rodziców. Całe rodziny chorują na nią. Załóżmy jednak, że rodzice są zdrowi. Mają jednak chore dziecko. Schemat postępowania powinien być podobny. Należy udać się do specjalisty! Specjalistą oczywiście jest Bóg, który mówi sam o sobie, że jest naszym najlepszym lekarzem. Lekarzem nie tylko od duszy, ale i od ciała. Co dziś jako rodzice robimy? Czy udajemy się do specjalisty? Czy prosimy o pomoc? Możemy też bazować na innym przykładzie. Mamy zdrowe dzieci, ale poruszają się w środowisku pełnym wirusów niosących śmiertelną chorobę — brak zbawienia. Co się stanie, gdy się zarażą? Co będzie, gdy też ich to dopadnie? Na wszelki wypadek przydałoby się podać kilka witamin i suplementów na odporność. Jednak zarówno suplementy, jak i lekarstwa na brak zbawienia to modlitwa. Tak wytrwała, jak wytrwale trzeba podawać dzieciom prawdziwe medykamenty, gdy zajdzie taka potrzeba.
Już tłumaczę, o co mi chodzi. Jesteśmy niewytrwali i powierzchowni w naszej modlitwie. Jeżeli modlimy się, to o coś tu i teraz. Do głowy nie przychodzą nam wyższe idee, takie jak zbawienie naszych dzieci, ich powołanie, dobry małżonek, a nawet ochrona przed złym towarzystwem. Łapiemy się za głowę, gdy widzimy dramatyczne skutki, a mogliśmy temu wszystkiemu zapobiec, modląc się, gdy była na to pora.
Usłyszałam kiedyś, że Bóg jest dżentelmenem, więc nie będzie się pchał tam, gdzie nie jest proszony. Jeśli pytasz, gdzie był Bóg podczas wypadku samochodowego małych dzieci, to ja zapytam, gdzie rodzina ta miała Boga przed wypadkiem? Bóg nie może być w miejscu, do którego nie został zaproszony. Jeśli nie poprosiłeś o dobrych przyjaciół dla swojego dziecka, gdy przekraczało pierwszy raz mury szkoły, Bóg nie mógł interweniować, gdy maluch wpadał w złe towarzystwo. Bóg chce pomóc naszym dzieciom w nauce, chce, by były bezpieczne, zdrowe, miały dobrych znajomych, szanowały swoich rodziców, były radosne, nie szły drogą kłamstwa, nie miały problemu z nałogami, doświadczyły pokuty i zbawienia. Bóg tego wszystkiego chce, ale czy jako rodzice mamy na tyle czasu, by zatrzymać się i poprosić o to wszystko Boga? Ogólna modlitwa „Panie, pobłogosław” jest tylko ogólnym i znikomym działaniem. Z „pobłogosław” nie ma cudów. „Pobłogosław” nie jest magicznym zaklęciem, gdy nie mamy czasu. Cuda są w odpowiedzi na prawdziwe, żarliwe wołanie. Rodzice muszą rozpocząć modlitwę jak najszybciej. Jest zbyt mało czasu, by zwlekać — dzieci rosną za szybko.
Podejdę do tego praktycznie. Skorzystajmy z zalecenia Jezusa. Nie powinniśmy modlić się na rogu ulicy. Dziś chyba Jezus powiedziałby: w kościelnej ławce (typowe miejsce do pokazania sąsiadom, jak bardzo jestem święty). Schowaj się w swojej izbie, czyli sypialni, kuchni, łazience — brzmi nowotestamentowe zalecenie. Na kolanach, na stojąco czy siedząco — to wybór modlącego się. Ważne, byśmy mogli się skupić na modlitwie, nie łupaniu w krzyżu. Ja bardzo lubię rozmawiać z Bogiem o poranku. Siedząc na sofie i pijąc herbatę. Kiedy cały świat jeszcze śpi, ja modlę się i szepczę, wylewając serce przed Bogiem. Gdy modlę się w myślach — zasypiam, moje myśli odlatują do zakupów i śniadania.
W modlitwie staram się pamiętać o uwielbieniu Boga. Ważne jest, by przypomnieć sobie, kim On jest. Uwielbienie pomaga przypomnieć sobie, jak wielki On jest, kim On jest, jaki On jest. Prosząc o sprawy dzieci, warto postąpić jak Hiob. Hiob nie tylko modlił się za dzieci, ale i przepraszał za ich grzechy, przewinienia. Często nasze modlitwy nie są wysłuchiwane tylko dlatego, że nie są oczyszczone drogocenną krwią Jezusa. Gdy przychodzi czas na prośby, staram się przywołać w pamięci Boże obietnice z Pisma Świętego. Czasem otwieram Boże Słowo i czytam obietnicę, przypominając Bogu (a bardziej sobie), że Boże obietnice są pewne. Nie wolno zapomnieć o dziękczynieniu, bo co stałoby się, gdybyśmy obudzili się kolejnego ranka tylko z tym, za co podziękowaliśmy Bogu [tzn. bez tego, za co zapomnieliśmy podziękować — dop. red.].
Modlitwa to nie magia, modlitwa to nasza rozmowa z Bogiem, modlitwa to oczekiwanie na cud. W dzisiejszych czasach wychowanie pobożnych dzieci to cud. Cuda, nawet te, które czynili apostołowie, nie były czynione własną mocą czy siłą. Czynił je Bóg. Więc niech Bóg dokończy dobre dzieło, które rodzice mogą zapoczątkować w modlitwie za swoje dzieci.
Sandra Początek
[Tekst pochodzi z bloga autorki Niezwyklapodroz.pl].