Smutno mi. Gdy piszę ten felieton, właśnie mija dziesięć godzin od zamachów bombowych na lotnisku i stacjach metra w Brukseli.
Zawsze mi smutno, kiedy bez sensu giną niewinni ludzie; kiedy ktoś po raz kolejny okazuje się zaślepiony swoją ideologią do tego stopnia, że życie ludzkie przestaje mieć dla niego jakąkolwiek wartość; kiedy wrogami stają się dla niego przypadkowi ludzie.
Przed chwilą w jednej ze stacji radiowych — skąd inąd znanej z promocji multikulturalizmu i w ogóle liberalizmu społecznego — korespondent z Brukseli mówił otwartym tekstem już nie o islamistach, ale wprost o muzułmanach — że Europa dojrzewa do diametralnej zmiany. Nie możemy już dłużej tolerować pięknych zasad i pozwalać, by terroryści i bandyci korzystali z tych samych praw, co inni. Nie można im pozwalać na wykorzystywanie instrumentów ochrony prawnej do walki z państwem prawa. Jesteśmy obecnie w wielkiej cywilizacyjnej pułapce, bo my musimy przestrzegać prawa, a oni nie. Kodeksy są naszymi kajdanami. Naprawdę coś się zmienia, jeśli głosy takie słychać już nawet w medium liberalno-lewicowym.
Nasunęło mi to na myśl proroczy — jak się okazało — tytuł wywiad z marcowego numeru „Znaków Czasu” z dr. Pawłem Leszczyńskim: W pułapce własnych standardów. Rozmawialiśmy o tym, że z jednej strony nasze zachodnie standardy prawne każą nam szanować wolność sumienia i wyznania oraz uznawać prawa mniejszości religijnych, a z drugiej strony widać, że wielu cynicznie to wykorzystuje, nie mając zamiaru stosować się naszych standardów. Jak pogodzić potrzebę respektowania praw i wolności ludzkich z potrzebą bezpieczeństwa, gdy niedługo może się okazać, że zachowanie obu tych wartości będzie niemożliwe?
Specjaliści od terroryzmu mówią, że mamy już pełzającą trzecią wojnę światową. Z kim? Z tak zwanym Państwem Islamskim? Przecież ono nie jest formalnie żadnym państwem. Więc z kim? A
może raczej: z czym? — ze zbrodniczą ideologią przybierającą szaty religii. Ostatecznie więc walka z tym wrogiem sprowadzi się do wprowadzenia jakichś ograniczeń w sferze religijnej. Na razie jednej religii. Ale jeśli już raz odejdziemy od zachodnich standardów w zakresie wolności religijnej, to co nas w przyszłości powstrzyma przed dalszymi ograniczeniami — wobec innych religii czy wyznań, z różnych względów niewygodnych, czy też w zakresie innych praw człowieka? Z ludzkiego punktu widzenia to się nie może dobrze skończyć.
A skoro o wojnie, to jeszcze krótka refleksja nad innym wywiadem, tym razem z tygodnika „Do Rzeczy” (nr 12/163 z 21-28 marca 2016) z rosyjskim analitykiem wojskowości, który z całym przekonaniem twierdzi, że rosyjski sztab generalny uważa trzecią wojnę światową — już nie jakąś pełzającą i z terroryzmem, ale międzypaństwową — za nieuniknioną i szykuje się na jej wybuch w latach 2020-2025. Zakłada się, że wtedy właśnie świat przeżywać będzie wielki kryzys surowcowy. Wymusi on wojnę o zasoby surowcowe, których Rosja ma najwięcej. Zdaniem tego analityka już dziś w każdej chwili może dojść do eskalacji obecnych konfliktów, w których jego państwo nie zawaha się użyć niewielkich ładunków jądrowych choćby na dwa, trzy wybrane cele.
Muszę powiedzieć, że jako osoba narodzona sporo po wojnie, czytając ten wywiad, po raz pierwszy w życiu poczułem niemal namacalnie realność spełniania się proroctwa Jezusa Chrystusa o wojnach i wieściach wojennych z 24. rozdziału Ewangelii Mateusza. I choć może to przerażać, to Jezus już w następnym zdaniu mówi coś ważnego, co jakby przeczy wszelkiej logice: „Baczcie, abyście się nie trwożyli (…)”. Jak to nie bać się wieści wojennych? „(…) bo to się musi stać, ale to jeszcze nie koniec”. Po czym Jezus wymienił jeszcze wiele innych znaków i zakończył słowami: „Gdy ujrzycie to wszystko, wiedzcie, że blisko jest, tuż u drzwi”. Co jest blisko? Powtórne przyjście Chrystusa i koniec tego świata.
I dobrze, bo na ziemi, jaką jest, lepiej już nie będzie. Tylko Chrystus jest rozwiązaniem.
Andrzej Siciński