Dwa tysiące lat temu pewna niezamężna dziewczyna zaszła w ciążę, co przeraziło ją z paru względów.
Żyła w społeczeństwie, w którym za noszenie w łonie dziecka z nieprawego łoża groził wyrok brutalnej śmierci, toteż całkowicie zdała się na ochronę ze strony mężczyzny, którego miała poślubić. Co więcej, w jej dziewicze poczęcie uwierzyłoby niewiele osób, o ile w ogóle ktokolwiek. No bo czy dalibyście wiarę dziewczęciu, które powiedziałoby: „Jestem w ciąży, ale przysięgam, że niczego nie robiliśmy”.
Zmieńmy scenerię i przyjrzyjmy się, co wydarzyło się kilka miesięcy później. Młoda matka, szarpana napływającymi falami bólu, coraz bliższa rozwiązania, leży na słomianym barłogu, być może spoglądając w górę na pełen współczucia bydlęcy pysk. Była pierwiastką, i to zapewne nastoletnią. Nie miała przy sobie matki, która była w Nazarecie. Nie było przy niej kobiety, która by trzymała ją za rękę, pomagając oddychać w czasie skurczów. Towarzyszył jej mąż, jako że była teraz mężatką1. Znajdowali się w dziwnej mieścinie, gdzie najwyraźniej nie znali nikogo, kto by mógł udzielić im pomocy. Gdyby znali choć jedną rodzinę, nie odesłano by ich precz do stajni przy gospodzie.
Wszyscy znamy historię narodzin Jezusa, ale chyba rzadko zdajemy sobie sprawę, że powinna nas szokować. Za bardzo jednak przywykliśmy do składających się na nią wyświechtanych epizodów. Wysterylizowaliśmy ją, dorzucając aureole, pachnące zwierzątka i całkowicie pomijając fizyczny aspekt porodu. Nazywamy to jasełkami.
Robimy małe kopie higienicznej stajenki z osiołkiem, dwiema owieczkami, czasem krówką. Maria, pochylająca się z wdziękiem nad żłóbkiem, w którym widać nieskazitelnie czyste Dzieciątko z nimbem wokół główki, nie czuje wcale bólu, nie straciła w ogóle krwi. Nie jest szersza w talii od dopiero co przebytej ciąży. Nie widzimy u niej wykrzywionej negatywnymi emocjami twarzy, świadczącej o hormonalnych wahnięciach. Józef nie jest wstrząśnięty, a noworodek zziębnięty czy głodny. Noc może i zimna, ale stajenka przytulna, a pasterzom daleko do prostaków spędzających większość czasu pod gołym niebem w towarzystwie owiec i kóz. Są smukli, uzdolnieni artystycznie i wyrobieni towarzysko.
Czy był dość dobry?
Pomimo trwających dwa tysiące lat prób „uporządkowania” tej kwestii prawda wygląda tak, że narodzenie Jezusa było dość szokującym wydarzeniem. Mesjasz nie zjawił się tak, jak tego oczekiwano. Miał być przecież Królem! Wskazywały na to wszystkie proroctwa2, a starożytni Judejczycy znali Pismo Święte. Jako monarcha miał stanąć na czele izraelskiej armii i pokonać bestialskich Rzymian, oswobadzając naród spod buta okupanta. Królowie byli bogaci. Mieli przywileje. Byli charyzmatyczni i dobrze strzeżeni. Otoczeni przez ludzi gotowych bronić ich do ostatniej kropli krwi. Mesjasz miał przyjść jako Król i wszyscy oczekiwali bohatera, który poprowadzi ich ku zwycięstwu.
Jezus był przeciwieństwem tych wyobrażeń. Żył w ubóstwie. Przybrany ojciec Józef imał się ciesielki, stawiając domy. Kiedy Jezus dorastał, przyuczano Go pracować własnymi rękami. Rodzinne miasteczko, wiedząc o Jego wątpliwym synostwie, przykleiło mu łatkę „tego, którego matka nie miała męża, gdy zaszła z nim w ciążę”. Jest na określenie kogoś takiego pewne słowo — słowo, którym normalnie posługiwali się w rozmowach. Znacie je, więc nie użyję go w tym miejscu. Małe mieściny mają dobrą pamięć, zwłaszcza do pikantnych historii!
Choć Bóg mógł wybrać poślubioną stosownie kobietę z doświadczeniem w wychowaniu dzieci, wybrał niezamężną nastolatkę, która miała do zaoferowania kompletnie niewiarygodną historię. Choć mógł wybrać wychowaną na monarszym dworze kobietę z królewskiego rodu, wybrał młodziutkie dziewczę z dzielnicy biedoty. Można by to porównać do dzisiejszych szokująco młodych przyszłych matek o zmęczonych, smutnych oczach, kelnerujących w barach.
Z kolei u kresu życia Jezus został stracony jako zbrodniarz — rozebrany do naga i przybity gwoździami do drewnianych belek w miejscu, gdzie każdy mógł przejść i na własne oczy zobaczyć, jak marnie skończył. W niczym nie spełnił oczekiwań Judejczyków. Mesjasz miał być kimś, a nie zwyczajnym człowiekiem z ojcem o wątpliwej tożsamości! Mesjasz miał być Królem, a nie wędrownym rabinem o dziwnej umiejętności uzdrawiania! Mesjasz miał pokonać Rzymian, a nie zostać stracony z ich rąk! Jezus po prostu nie pasował do tych oczekiwań! Można by to porównać do dzisiejszych osobników oczekujących na egzekucję, wlokących się noga za nogą po śmierć na krześle elektrycznym, podczas gdy przez kuloodporną szybę przyglądają się temu dziennikarze i grono bliskich. Ot, kolejny „niewinny” przestępca dostający, na co sobie zasłużył.
Czy jesteśmy wystarczająco dobrzy?
Niektórzy nie chodzą do kościoła, bo nie uważają się za dosyć dobrych. W jedyny wyjściowy strój za nic się nie zmieszczą, a przecież nie pójdą w dżinsach. Patrzą na swoje życie i myślą, że najzwyczajniej nie będą pasować do tego idealnego zgromadzenia. Śmierdzą papierosami, a głowa im pęka, bo wczoraj na mieście wychylili o jednego za dużo. Nie, kościół to nie miejsce dla takich jak oni!
Kościół jest dla ludzi innego pokroju. Dla gospodyń domowych, a nie samotnych matek, dorabiających na dodatkowym etacie. Dla abstynentów, dziewic i ludzi, którzy o 21.00 śpią już grzecznie w łóżkach. Dla rodzin z dwójką dzieci, mieszkających w porządnych domach, a nie dwukrotnie rozwiedzionych ojców, których dzieci mają do nich żal, bo znów nie pojawili się na urodzinach.
Kościoły nie są dla takich ludzi, prawda?
Jezus nie przyszedł ani w sposób, jakiego się można było spodziewać, ani do ludzi, jakich się można było spodziewać. Nie przyszedł do idealnych rodzin, tylko do dysfunkcyjnych, rozbitych, które muszą skakać sobie do oczu przy każdym świątecznym posiłku. Przyszedł do narkomanów, alkoholików, ofiar molestowania, życiowych frustratów. Przyszedł do dzieci noszących się z myślą o samobójstwie i do matek niemogących już dłużej znieść nawału obowiązków. Przyszedł do hazardzistów, do pogrążonych w smutku, do osób zmieniających łóżkowych partnerów jak rękawiczki w usiłowaniu zapełnienia pustki w sercu.
Przyszedł do ludzi z wyższych sfer, czujących odizolowanie ze względu na pokładane w nich oczekiwania. Przyszedł do tych, którzy pomimo prób przestrzegania wszystkich zasad nadal odczuwali pustkę. Przyszedł do homoseksualistów, do ludzi zamkniętych w sobie, zatwardziałych, samotnych, zagubionych.
Urodzony w stajni, służbę prowadził w rynsztoku. Obracał się w szemranym towarzystwie, stykał z brudnymi i zakaźnie chorymi. Do tego stopnia irytował przywódców religijnych akceptowaniem każdego, kto w Niego wierzył, że szemrali i narzekali tak, jak to często robimy na widok ludzi, w obecności których czujemy się nieswojo3.
Czyżby prorocy się mylili?
A co z proroctwami? Czy były błędne? Czy Jezus naprawdę był Mesjaszem? Co z Królem, o przyjściu którego mówiły?
Jezus nie przyszedł jako ziemski monarcha, jakiego wszyscy się spodziewali, ale nie zmienia to faktu, kim był! Był Tym, który nas stworzył. Dał nam talenty, osobowość, wygląd, rodziny. Ukształtował nas celowo. Obmyślił odpowiednią proporcję składników, które nadały nam niepowtarzalność. Był, zanim jeszcze powstał czas. Powołał do istnienia świat swoim słowem. Aby być Królem, nie musiał obwieszać się kosztownościami ani przyjmować hołdów nędznej, lichej planety. Nie potrzebował naszej czci, aby być jej godnym. Był, kim był.
Ty także jesteś, kim jesteś. Może urodziłeś się w trudnej rodzinie. Jeśli jesteś taki jak my wszyscy, to też masz mroczne sprawy, które chcesz zachować w tajemnicy, błędy, na wspomnienie których oblewasz się rumieńcem. Pewnie masz marzenia odłożone na później, wyrzuty sumienia, powody do wstydu. Ale nie zmienia to faktu, kim jesteś — tym, dla którego zbawienia narodził się Jezus.
Nastoletnia matka wydała na świat dziecko przy bydlętach, na brudnym sianie. Musiało tak być. Mesjaszowi było pisane takie przyjście. Czemu? Ponieważ chciał, abyś 2000 lat później wiedział, że pozory mylą.
Proroctwa biblijne przepowiadały nadejście Mesjasza-Króla i rzeczywiście, pewnego dnia, już niebawem, powróci na ziemię jako „Król królów i Pan panów”4. Tym razem jednak nie będzie się zniżać do naszego poziomu w rynsztoku. Zamiast tego wyciągnie nas z niego i weźmie do siebie do nieba. Wszystkie proroctwa się spełnią, my też osiągniemy pełnię. Łzy obeschną, sińce zejdą, serca wydobrzeją.
Mimo pozorów 2000 lat temu Jezus naprawdę zrodził się na Króla, mojego i twojego!
Patty Ntihemuka
1 Zob. Mt 1,24. 2 Zob. Iz 9,6-7. 3 Zob. Łk 15,2. 4 Ap 19,16.
[Przedruk z „Signs of the Times” 12/2009. Tłum. Paweł Jarosław Kamiński dla adwentysci.waw.pl].
[Ramka: Narodzenie Jezusa było dość szokującym wydarzeniem. Mesjasz nie przyszedł ani w sposób, jakiego się można było spodziewać, ani do ludzi, jakich się można było spodziewać]