Igraszki z zaświatami

332

Cztery kobiety i prawdziwe historie ich duchowych poszukiwań, które najpierw zaprowadziły je na manowce, by na koniec…

Karolina. Uwielbiała horrory. Im więcej zła, demonów, krwi, tym lepiej. Potem nie mogła spać. Coraz bardziej bała się ciemności i samotności. Ale to było jak uzależnienie — brnęła coraz głębiej. Kiedyś usiadła z koleżankami nad talerzykiem i zaczęła wywoływać duchy. Wątpiące nastolatki z przerażeniem uciekły od stolika, gdy talerz zaczął się sam poruszać. Ciekawość była jednak większa od strachu, więc wróciły i zadawały mnóstwo pytań. Duch nie chciał odejść. Dopiero po kilku godzinach udało się zakończyć seans. A potem o tym zapomniała. Zresztą nie do końca wierzyła w ten świat. Tłumaczyła sobie te dziwy jakąś bliżej nieokreśloną energią wysyłaną przez własną podświadomość.

Demony wróciły po wielu latach. Skorzystały z otwartych w młodości drzwi. Dopadły Karolinę, gdy miała już ustabilizowane życie zawodowe i rodzinne. Rozbiły jej racjonalną egzystencję. Zaczęły się, jak dziś mówi, „bliskie spotkania trzeciego stopnia”. W jej domu pojawiło się ucieleśnione zło. Koszmarne wizyty istot wysysających z niej życie. Stała się cieniem. Nie spała, nie jadła, nie funkcjonowała. I roczpaczliwie szukała ratunku. Za wszelką cenę wygonić to coś! Nawet nie pomyślała o Bogu. Nigdy o Nim nie myślała.

Karolina trafiła do jakiejś kobiety leczącej wahadłem, która koniecznie chciała „włamać się” do jej podświadomości. Bez efektu. Ale nauczyła ją posługiwać się wahadłem. — O wszystko pytaj wahadło — przekonywała, dodając, że w ten sposób kontaktuje się z dobrymi duchami.

Potem była wizyta tarocisty. Ten twierdził, że demoniczne problemy biorą się z… przyszłości. Namawiał na seans tarota. Mamił ją, że w kartach jest rozwiązanie. — Przez nie otrzymuję wskazówki od kosmicznej inteligencji — tłumaczył — to znaczy od Boga. Tak powiem wierzącemu — cynicznie się uśmiechał. — Innym mówię o kosmicznej energii. W każdym razie dostaję przekaz od jakiejś mocy, niech każdy zamieni ją na to, w co wierzy.

Zjawił się też niespodziewanie kolega Karoliny, który parał się New Age. Nawet „oczyścił” jej mieszkanie od złych mocy. Ale pętla na jej szyi gwałtownie się zaciskała. Nic nie pomagało, z dnia na dzień było gorzej. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że te wszystkie rozpaczliwe próby ratunku tylko szerzej otwierały drzwi złu. Uświadomiła sobie natomiast, że przed nią jest ściana. Nie da rady. Jutra może nie być…

I wtedy usłyszała o Biblii — że dotyka kwestii wróżb, magii, okultyzmu. Usłyszała, że z tego wyciąga tylko Bóg. I uchwyciła się Go całą sobą. Zaczęła się modlić, ona i inni o nią. Zaczęła poznawać Boga, czytać Pismo Święte. I koszmar się skończył. Skończył się natychmiast, gdy tylko zrobiła pierwszy krok. Zbyt ceniła pomoc Boga, by Go potem porzucać. Wędruje z Nim do dziś. Jest wolna. Wolna od strachu, zmęczenia i poczucia winy. — Gdy w życiu jest Bóg, nie ma miejsca dla diabła — mówi.

Elżbieta. Medytować nauczyła się jeszcze w szkole. Pochłaniała wszelkie podręczniki New Age. Fascynował ją świat pozagrobowy. Pragnęła kontaktować się z istotami z innych wymiarów, uczyć się od nich, doskonalić, posiąść umiejętność wpływania na innych, uzdrawiania. To wszystko miało być w zasięgu ręki. Dostała nawet tzw. przewodnika — istotę, która się materializowała, gdy Elżbieta zaczynała medytację. To właśnie „przewodnik” miał otwierać przed nią inne wymiary i wprowadzać w świat — jak obiecywał — niewyobrażalnych możliwości. Chciał w zamian tylko jednego — posłuszeństwa.

— Najpierw było cudownie — wspomina Elżbieta — ale powoli zaczęła mnie dopadać depresja. Wizje nie były już tak przyjemne jak na początku. Byłam coraz bardziej rozdrażniona, ale nie kojarzyłam tego stanu z medytacją. Wręcz uciekałam przed nerwicą w ramiona tej istoty i w jej świat.

Ale nerwica się pogłębiała. Elżbieta nie mogła spać, źle szła nauka, cierpiała na uporczywe bóle głowy, ze wszystkimi się kłóciła. Miała wrażenie, że jest przez kogoś obserwowana. Nadal jednak paliła świece, chodziła w czerni i urządzała seanse. Codziennie odwiedzała cmentarze. Coś ją tam przyciągało. Lubiła patrzeć na groby. Jakby wokół niej snuła się śmierć…

Przyjaciele nie czekali długo. Gdy opowiedziała im o ostatniej, przerażającej wizji, zabrali ją do kościoła. Choć Elżbieta nie czuła się tu zbyt dobrze, przyszła ponownie. Ciekawość? A może Ktoś ją prowadził w te progi, by zachęcić do wołania o pomoc? Trafiła na uroczystość chrztu. Coś się w niej przełamało, coś walczyło, targało nią, nie dawało spokoju. Wróciła i poprosiła o rozmowę z pastorem. Nie miała pojęcia, skąd brał się jej stan, kim jest owa istota z medytacji, której zaufała. Była sparaliżowana tym, czego się dowiedziała.

Zdemaskowany demon wrócił wściekły. Nie był już spokojnym i pełnym dostojeństwa mędrcem z poprzednich medytacji. Przyszedł takim, jakim był — wstrętnym, odrażającym, złym, roznoszącym wokół siebie koszmarny odór. Elzbietę uratowała modlitwa. — Jeszcze nigdy nie modliłam się tak żarliwie jak wtedy — wspomina.

To był początek trudnej i długiej drogi uwalniania się od złych mocy.

Wanda. To było w latach 80. Wanda była wychowawczynią na obozie ZSMP. Ateistka. Pamięta, jak po ogłoszeniu ciszy nocnej z jednego pokoju dobiegał jakiś szmer. Weszła tam, by uciszyć młodzież. Zobaczyła świeczkę i talerzyk na stoliku oraz przerażone twarze trzech dziewczyn. Nawet zaśmiała się w duchu z naiwności dzieciaków. Przywołała je do porządku i kazała natychmiast kłaść się do łóżek. Powiedziały, że nie mogą. Zagroziła, że wydali je dyscyplinarnie z obozu, jeśli nie zastosują się do polecenia. Powtórzyły, że nie mogą. Czuła, że coś ukrywają. Ich wzrok mówił, że dzieje się coś ważnego. Przynajmniej dla nich. Zażądała więc wyjaśnień. Okazało się, że wywołały ducha i teraz nie mogą się go pozbyć. Nie zrobiło to wrażenia na Wandzie — przecież nie wierzyła „w te bzdury”. — Do łóżek — powiedziała zdecydowanie. Wtedy zdesperowane dzieciaki wyjaśniły, że jeśli nie odprawią tego ducha, stanie się im coś złego. Błagały, by Wanda dała im jeszcze kilka minut. — Nie dałam. Naprawdę uważałam, że to zabawa — mówi z wyrzutem. Na twarzy kobiety pojawia się nerwowy grymas.

Niedługo potem jedna z dziewczyn zginęła w wypadku samochodowym. Po roku zmarła druga. — O trzeciej nic nie wiem — szepcze Wanda i drżącą dłonią odgarnia włosy. Nadal nie wierzy w Boga. Ale wierzy w jakiś tajemniczy świat obok.

Wioletta. Impreza za imprezą. Jeden chłopak, drugi, trzeci… Alkohol, papierosy, seks. A potem dragi. (Demony mają różne twarze). Miłość i ślub. Życie jednak nadal pozostaje nieustającą zabawą, tyle że partner ten sam. Zresztą Wioletta naprawdę go kocha. Zrywa nawet kontakty z rodzicami, którzy nie akceptują Rafała. Wydają się szczęśliwi, dałaby się nawet za niego pokroić.

Jest ciekawa wielu rzeczy, np. swojej przyszłości. Przechodząc koło kiosku, widzi karty tarota. Kupuje. Zaczyna regularne seanse. Płaci koszmarami nocnymi, depresją, rozpadem małżeństwa, utratą pracy. Otacza się amuletami. Psychiatra jeden, drugi, trzeci… Dopiero gdy sięga po Biblię, powoli zaczyna się wszystko prostować. Bardzo powoli, bo to żmudna praca. — Należałam do kogoś, kto długo nie chciał mnie puścić — mówi. — Ale już nie ma do mnie prawa.

Karty tarota spaliła.

* * *

Pastor Roman Chalupka: Nieraz ludzie prosili mnie, abym wyrzucił z nich złego ducha. Oczywiście nie wszyscy to tak określali. Wielu wiedziało, że coś jest nie tak, ale bało się nazwać to coś po imieniu. Ocierali się o świat magii. Męczyły ich zjawiska paranormalne. Chcieli szybkiego uwolnienia, ale zazwyczaj nie chcieli niczego zmieniać w życiu. Chcieli, żebym jak czarodziej odprawił rytuał i już. To tak nie działa. To nie egzorcyzm wypędza demona, lecz Chrystus. To do Niego trzeba się zwrócić i co najważniejsze — przy Nim zostać. To On chroni. W przeciwnym razie albo w ogóle nic się nie zdziała, albo po jakimś czasie wszystko wróci. Wielu wtedy rezygnuje. Nie chcą Boga, lecz poprawy samopoczucia. A przecież dotknęli sfery demonicznej, z której nie ma innego sposobu ucieczki. 

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

[Niektóre imiona zostały zmienione].