Spełnione marzenia

1447

Od dziecka marzyłem, aby zostać kierowcą tira. Mieszkałem niedaleko trasy z zachodu na wschód. Uwielbiałem patrzeć na piękne ciężarówki i ich kierowców. Nie miałem pojęcia, jakie niespodzianki szykuje mi Bóg.

Ale po kolei. Dorosłem, założyłem rodzinę i zacząłem pracować, niestety nie na tirach. Jednak dziękowałem Bogu, że w ogóle mam jakąś pracę i mogę utrzymać rodzinę.

Zawsze Bogu dziękowałem za wszystko. Miłości do Boga nauczyli mnie moi kochani dziadkowie i mama, która mimo ciężkiego życia zawsze była i do dziś jest uśmiechnięta, radosna i za wszystko okazuje wdzięczność Stwórcy.

Pomimo wykonywania innej pracy cały czas gdzieś w sercu tliło mi się to dziecięce marzenie jeżdżenia tirami. Powiedziałem o nim mojej żonie. Od tej pory razem ze mną gorliwie się modliła, żeby Pan Jezus pokierował moim życiem i dał mi superpracę.

Jestem chrześcijaninem z Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Święcę sobotę, biblijny szabat, siódmy dzień tygodnia. Znajomi powiedzieli mi, że aby jeździć tirem, muszę zapomnieć o święceniu szabatu. Trochę byłem tym załamany, ale cały czas modliłem się do Boga w tej sprawie, mówiąc: Boże mój kochany, dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych. Wzmocnij mą wiarę i utrzyj nosa wszystkim niedowiarkom, którzy mi podcinają skrzydła.

No i znalazłem pracę, nawet blisko mojego domu. Szef zatrudnił mnie na roczny okres próbny. Po roku powiedział mi, że przynoszę mu straty, ponieważ nie jeżdżąc cztery soboty w miesiącu, robię ponad 2000 kilometrów mniej. Zdziwiło mnie, że dopiero po roku takie straty zauważył. Było mi bardzo przykro, ale musiałem się zwolnić z firmy. Przesiadłem się na autobusy.

Przez moment myślałem nawet, że już nigdy nie będę jeździł tirem. Nie miałem pojęcia, że Pan Jezus przygotował dla mnie niespodziankę. „Przypadkiem” moja żona poznała w Niemczech pewnego pastora. Rozmawiała z nim na mój temat. Jakiś czas później, też „przypadkiem”, spotkałem tego pastora w Polsce. Był z dużą grupą Niemców na wczasach. W tej grupie był kierowca. Rozmawiałem z nim, czy nie pomógłby mi znaleźć pracy. Po paru dniach dostałem adres i numer telefonu do firmy w Niemczech, gdzie pracowali też inni kierowcy święcący szabat.

Byłem bardzo szczęśliwy, że Pan Jezus tak się mną zaopiekował. Niestety moja radość nie trwała długo. Po niespełna dwóch latach firma zakończyła działalność ze względu na przestarzały i często psujący się tabor. Powiadomiony  nieco wcześniej, że się tak stanie, złożyłem dokumenty do firmy transportowej, dla której jeździłem od samego początku pracy w Niemczech jako podwykonawca. Mieli świetną załogę, a gdy jeszcze zobaczyłem tabor  —same mercedesy — to westchnąłem do Boga: Panie Boże, jak ja bym chciał jeździć takim nowiuśkim sprzętem… Zawsze gdy mijałem kolegów z tej firmy, serce biło mi mocniej na widok ich aut z „gwiazdą”.

Czas leciał. Zostały mi ostatnie dwa tygodnie pracy w mojej firmie. Gdy byłem w trasie, zadzwonił do mnie dyspozytor z tej firmy od mercedesów i zapytał, czy nie zechciałbym u nich pracować. Ja mu na to, że chętnie, ale mój — jeszcze wtedy obecny — szef nagrał mi już pracę gdzie indziej. Dyspozytor dał mi dwa dni do namysłu.

Zadzwoniłem do najbliższych, żeby się o mnie modlili, bo nie wiedziałem, co mam zrobić. Po dwóch dniach dzwonię tam i pytam:

— Czy wasza firma może mi zagwarantować wolne soboty? — bo widziałem, że kierowcy pracowali tam w soboty.

— Nie możemy ci dać takiej gwarancji — odpowiedział dyspozytor.

Nie mogłem się zgodzić na taki układ. Podziękowałem im jednak za dotychczasową współpracę i się pożegnałem.

Byłem przekonany, że tą rozmową sam Pan Bóg dał mi znak, że ta firma jest nie dla mnie. Podziękowałem Mu za to. Byłem już wtedy pewny, że będę pracować w firmie, którą znalazł mi dotychczasowy szef, choć warunki były tam gorsze.

Po tygodniu znów zadzwonił do mnie dyspozytor z firmy od mercedesów:

— Rozmawiałem o tobie z szefem i chce się on z tobą osobiście spotkać — usłyszałem w słuchawce.

Osoba, z którą miałem się spotkać, robiła wrażenie niedostępnej. Noc przed spotkaniem rozmawiałem o tym z Panem Bogiem. Mówiłem do Niego: Boże mój kochany, myślałem, że już mi dałeś odpowiedź, a Ty mi nie odpuszczasz. Powiedz mi, Panie, co mam robić? Daj mi mądrość i przede wszystkim zdolność, żebym w tym obcym dla mnie kraju umiał się jakoś dogadać i zrozumieć, co do mnie mówią. Panie Boże, mam trzy warunki, a właściwie prośby do szefa tej firmy, i jutro się okaże, czy ta praca jest dla mnie, czy nie.

Obudziłem się wcześnie rano, jeszcze raz pomodliłem się i poszedłem na rozmowę. Poprosiłem dyspozytora, żeby mi pomógł w tłumaczeniu. Nowy szef bardzo serdecznie mnie przywitał i powiedział:

— Rozmawiali ze mną pana były szef oraz moi dyspozytorzy i chciałbym pana widzieć w mojej firmie.

Zrobiło mi się tak błogo na sercu. Mówię:

— Mam prośbę. Czy może mi pan zagwarantować wolne soboty?

Opowiedziałem mu po niemiecku, jak umiałem, kim jestem, w co wierzę i że jest to dla mnie bardzo ważne. Ku mojemu zaskoczeniu szef się uśmiechnął i powiedział:

— Nie będę ingerował w pana przekonania religijne. Ma pan te wolne soboty, tylko proszę o tym przypominać dyspozytorom.

Moją drugą prośbą było otrzymanie tira po kierowcy niepalącym papierosów. Szef i na to się zgodził. Trzeci raz poprosiłem o darmowe służbowe lokum. I ta prośba została pozytywnie załatwiona.

Dopiero wtedy zrozumiałem, dlaczego tak dziwnie Pan Bóg mnie prowadził. W tej innej nowej firmie miałbym potrącane z wypłaty 250 euro na mieszkanie, w którym jako kierowca i tak bym bardzo rzadko bywał.

Jeszcze w tej chwili, gdy to piszę, aż dostaję dreszczy z radości, że Bóg spełnił moje dziecięce marzenie.

Nowy szef dał mi dwa tygodnie wolnego, abym mógł odwiedzić rodzinę i potem stawić się do nowej pracy. I tu kolejna niespodzianka od Pana Boga — taka, że z radości aż się popłakałem. Przyjechałem na bazę w nocy, mając numer mojego auta, którym miałem jeździć. Poszedłem zobaczyć, co za sprzęcik dała mi nowa firma. Patrzę i uwierzyć nie mogę… Kilka razy sprawdzałem numer, czy się zgadza. Przede mną stał piękny dwuletni Mercedes-Benz Actros, pachnący, czyściutki, z dużymi schowkami bagażowymi.

Panie Boże, jak ja Ci serdecznie dziękuję za twoje niespodzianki i spełnione marzenia. Myślałem, że nie będę już jeździł tirem, a Ty, Boże mój, dałeś taki wspaniały prezent i wspaniałego szefa. Jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję!

Zachęcam wszystkich, którzy macie marzenia, bądźcie wierni Bogu. W Nim i z Nim wszystko jest możliwe.

Ruben Zając