A gdy przyjdzie co do czego

1364

Ostatnio różne fora społecznościowe w internecie zalały zdjęcia osób w jednej ręce uzbrojonych w broń palną, a w drugiej trzymających planszę z napisem: „Jestem chrześcijaninem”. Niby nie powinno nas to dziwić, ale dziwi, a może nawet szokuje.

Może nie powinno skoro mamy w wojsku kapelanów, a każda uroczystość patriotyczna obfituje w akcenty religijne. A jednak takie bezpośrednie zestawienie dziwi, a nawet szokuje. Przypomina inną deklarację — napis Gott mit uns, czyli „Bóg z nami” na klamrach pasów niemieckich żołnierzy z drugiej wojny światowej; a wiemy, co robili.

Wielu internautów nie pozostawiło na tych „chrześcijanach” suchej nitki. Przypomniano im Chrystusowe słowa o nadstawianiu drugiego policzka, miłowaniu nieprzyjaciół czy te, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

Ja bym nie potrafił tak jak Jezus — powie zapewne wielu współczesnych chrześcijan. No to może przykład „z niższej półki” — okładkowy szeregowiec amerykańskiej armii z czasów drugiej wojny Dessmond Doss. Zwykły człowiek, który na polu walki okazał nadzwyczajne męstwo i poświęcenie, ale nie w zabijaniu wrogów, a w ratowaniu rannych. A najdziwniejsze w jego historii jest to, że nawet nie miał broni, odmówił jej przyjęcia.

Postawę Dossa ostatecznie docenili nie tylko jego towarzysze broni, ale nawet najwyższe amerykańskie władze. Jego historia zafascynowała też hollywoodzkich producentów. Kogo to zainteresuje, już w listopadzie będzie miał okazję obejrzeć tego bezbronnego chrześcijanina w nowym filmie Mela Gibsona pt. Przełęcz ocalonych (ang. Hacksaw Ridge).

Historia Dossa zmusza do skonfrontowania się z pytaniem: jak ja bym się zachował, gdyby przyszło co do czego? Żadne dzisiejsze deklaracje nie mają większego znaczenia. Jak się zachowamy, okaże się dopiero wtedy, gdy się zachowamy. Dziś chrześcijanin niech sobie raczej zadaje pytanie: jak zachowałby się wtedy Jezus?

Andrzej Siciński

Skrót artykułu. Całość dostępna w elektronicznej wersji do nabycia tu: www.sklep.znakiczasu.pl lub już niebawem w wersji papierowej w dużych salonach Empik.

 

3 KOMENTARZE

  1. Wyobraźmy sobie, że na Okinawie ląduje kilkanaście tysięcy Dessmond’ów Doss’ów. I co wówczas? Proszę odpowiedzieć, jaki byłby scenariusz jak na tamte warunki? Nawet nadstawianie drugiego policzka czy krzyki (nawet po japońsku) „miłujemy was” niewiele by w tamtej sytuacji pomogło. Ocerniając Dessmonda Dossa patrzymy na jego postawę jako postawę jednostki na tle tysięcy innych. I wyróżnia się bez wątpienia. Tu nie ma dyskusji. Ale nie „oczerniajmy” tych, którzy z bronią w ręku walczyli jako gorszych chrześcijan (jeśli się za takich uważali).

    • Dziękujemy za opinię i ciekawe pytanie. Odpowiadając, gdybyśmy mieli założyć, że na Okinawie miałoby wylądować kilkanaście tysięcy Dossów, to dlaczego nie mielibyśmy przyjąć równie nieprawdopodobnego scenariusza – że oczekiwałoby ich kilkanaście tysięcy japońskich Dossów. Może udałoby się wtedy uniknąć wzajemnej rzezi. Co zaś do „oczerniania”, to w naszym tekście nic takiego nie ma. Piszemy jedynie szokowaniu zestawieniami karabinów z napisem: „Jestem chrześcijaninem”.

  2. I dlatego dałem cudzysłów w wyrazie „oczerniając” bo czegoś takiego rzeczywiście nie ma w tekście. Moją myślą przewodnią było to, że Pan Bóg dał człowiekowi wolną wolę, albo pójdzie drogą jaką On wskazuje albo inną. Mamy to prawo wyboru. A miłując jednych i drugich chciałbym wierzyć, że nie potępia od razu tych drugich. Tych drugich, którzy poszli walczyć z bronią w ręku o swój kraj. I ja to rozumiem. Może Pan powiedzieć, że jestem człowiekiem małej wiary, Bóg sprawiał cuda, walczył za Izraelitów, pokonywał wrogie wojska ale jednak nie wierzę, nie mam przekonania, że nagle na wyspie byłoby te kilkanaście tysięcy japońskich Dessmondów Doss’ów. Bo takich „Okinaw” musiałoby być tysiące w przeciągu całej II wojny światowej. Ale jestem tylko człowiekiem, grzesznym, nawet nie chcę pisać „uważającym się za chrześcijanina” bo mogę się spodziewać konkretnej odpowiedzi na ten temat – chrześcijanin, który chce zabijać? Niestety od czasów Adama i Ewy ziemia nie jest rajem, życie nie jest wyidealizowane. Choć (może i błędnie) uważam się za chrześcijanina ale moim obowiązkiem jako człowieka, jako tego, któremu Bóg dał wolną wolę wyboru, jest – gdyby była taka potrzeba – walczyć i zabijać wroga w obronie mojej Ojczyzny ziemskiej, Polski. Może i wielkie słowa, ale tak jestem ukształtowany. Świat niestety nie składa się z D.Doss’ów. Wiem, kto „mieczem wojuje od miecza ginie”, „nie zabijaj” ale nie wojuję i nie zabijam dla własnej chwały, czy przyjemności, gdyby taka była konieczność. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to żadne usprawiedliwienie i go nie szukam. I tak samo nie oceniajmy źle tych, którzy poszli walczyć z bronią w ręku. Pozostawmy to Bogu. Jedyne czego nie powinno być to poniżania, ośmieszania czy bicia DD (jak to wynika z literatury czy klipów filmowych). Resztę pozostawmy Temu, który wie najlepiej.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.