Forsa, prochy, rock and roll

1193

Marek jest nietuzinkowym człowiekiem. Na podstawie historii jego życia mógłby powstać niejeden sensacyjny film. Jego droga do Boga była nie tylko długa, ale też prawdziwie kamienista.

ZNAKI CZASU: Niewielu Polaków może o sobie powiedzieć, że jest trzecim pokoleniem wychowanym w sterylnie ateistycznej atmosferze.  

MAREK: Moi dziadkowie i rodzice byli zdeklarowanymi ateistami. Tak jak prawie cała pozostała rodzina. Aby ludzie nie wytykali nas palcami, przestrzegano najważniejszych obrzędów religijnych. Był kilkakrotny kontakt z Kościołem połączony ze standardowym utyskiwaniem na pazerność kleru.

Już jako dziecko próbowałeś zrozumieć kwestię śmierci – czym jest owa nicość, o której mówili ci rodzice. A potem przeżyłeś śmierć kliniczną…

Tak, miałem wtedy osiem lat. Był mroczny tunel i oślepiające światło na końcu. Tylko nie czekała na mnie żadna świetlista istota, ale księżniczka i osiołek z bajki słyszanej w przedszkolu. A potem był niewyobrażalny huk i wszystko rozpłynęło się w kompletnej nicości. Nicość, o której istnieniu poinformowali mnie rodzice, stała się ciałem. Wróciłem, ale odtąd wiedziałem już, że nicość czai się za każdym moim oddechem. Potrafiła otwierać się pode mną w nocy i budzić mnie koszmarem.

I znowu kwestia stanu człowieka po śmierci powróciła do Ciebie już jako dorosłego człowieka. To był ten moment, gdy po raz pierwszy spotkałeś Boga? 

To było w 1995 roku. Na ulicy ktoś wręczył mi ulotkę z fragmentami książki Wielki bój. Przeczytałem w niej o tym, co dzieje się po śmierci. Tak naprawdę zachęciło mnie to do umówienia się z pastorem. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, gdy na spotkaniu pojawił się mój kolega ze studiów! Razem z moją przyszłą żoną zaczęliśmy studiować Biblię krok po kroku. Ja kończyłem aplikację adwokacką — byliśmy biedni jak mysz kościelna i mieliśmy sporo czasu na czytanie Pisma Świętego.

Ale jednak zszedłeś z tej drogi. Co się stało?

Mnie zaczęło, jak to się mówi, „żreć” w kancelarii adwokackiej — interesy zaczęły się rozkręcać. Byłem na nogach 24 godziny na dobę. Zacząłem od podstaw organizować firmę usług finansowych. Potem ta firma stała się jedną z największych w Polsce, a dziś jest to wielka międzynarodowa korporacja. Jest obecnie notowana na giełdzie, a rynek wycenia ją na kilkaset milionów. Firmę stworzyłem od zera tylko własną pracą. Sprawy duchowe odkładałem na później.

Później było już coraz gorzej…

No właściwie tak. Z czasem Bóg przestał mnie w ogóle interesować. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo byłem uzależniony emocjonalnie od swojej żony. Nawet nie zauważyłem, kiedy wpadła w narkotyki, a ja poszedłem za nią. Wtedy zaczęły się bardzo poważne problemy między nami. Ona stawała się coraz bardziej zazdrosna. Po pewnym czasie to przeszło w obsesję. Była agresywna i miała coraz częściej urojenia przez narkotyki. Ja też nie byłem święty. A firma jakimś cudem się rozkręcała. Mieliśmy coraz więcej pieniędzy. To szło w miliony. Jednego tylko nie było: spokoju i zgody między nami. Najgorsze było to, że nie oszczędziliśmy nikogo, nawet własnego dziecka. Nasz synek widział zbyt wiele. Narkotyki i ten korkociąg podejrzeń sprawiły, że żona zaczęła się panicznie bać, że straci to, co ma. Formalnie firma była na nią. Była pewna, że ja chcę jej wszystko  zabrać. W końcu, żeby nie stracić, zaufała obcej osobie i oddała firmę za grosze, może za 10 proc. jej wartości.

I zostałeś sam z ogromną górą pieniędzy… do oddania!

Tak. Któregoś dnia żona trafiła do szpitala po przedawkowaniu narkotyków. Nigdy z niego nie wróciła do domu. Uciekła z innym mężczyzną na drugi koniec Polski i zabrała naszego synka. Ja zostałem z milionowymi długami. Bardzo długo nie wiedziałem, gdzie są, co się z nimi dzieje. Wiedziałem, że żona żyje, bo nasyłała na mnie różnej maści gangsterów. Ona brała coraz więcej prochów, niszcząc nie tylko życie swoje, ale i innych ludzi. Wciąż uważała, że ja nastaję na jej życie. To było jak w koszmarnym filmie. Tego się nie da opowiedzieć.

Co takiego się stało, że zawróciłeś?

Sam nie wiem… Po prostu nagle olśniło mnie, że Chrystus mnie odkupił, że kocha nawet takiego grzesznika jak ja. Zacząłem się modlić o odzyskanie żony, dziecka. Byłem coraz spokojniejszy, ale szatan nie odpuścił tak łatwo. Tuż przed planowanym chrztem znów zaatakował, a ja się załamałem. Sięgnąłem po narkotyki. Kiedy doszedłem do siebie, znów upadłem na kolana. Chyba jeszcze bardziej chciałem przemiany mojego życia.

I w końcu się ochrzciłeś.

Tak. Zatrzymałem się. Świat biegł dalej, ale już beze mnie. Wszyscy wokół kręcili się już na innej orbicie niż moja. Jeśli spojrzę wstecz, widzę, że rozwiązanie, które Bóg przygotował dla mnie, było najlepsze z możliwych. Tylko dlaczego moje życie było tak powikłane jak scenariusz brazylijskiego serialu? Dlaczego Bóg musiał prowadzić mnie tak krętą ścieżką? Co by się stało, gdybym już w dzieciństwie usłyszał, że mam Ojca w niebie?

Masz o to żal do rodziców, szerzej – ateistów?

Jest to wielkie kłamstwo rozpowszechniane obecnie przez zwolenników ateistycznego wychowania, że religię da się zepchnąć wyłącznie do sfery prywatnej i w ten sposób pozostawić ludziom „wolność wyboru”. Jaki wolny wybór miała taka osoba jak ja? Wiedziałem, że bez wyjaśnienia sensu tej nicości, która ściele się pod moimi stopami, nie zrozumiem sensu życia. Wiedziałem, że szukam „czegoś”. Ale czego? A przecież ludzka refleksja religijna i kontakt z Absolutem trwają tysiące lat. Mnie wychowano w przekonaniu, że ten dorobek ludzkości to ślepa uliczka. Że jest bezwartościowy. Że trzeba żyć wyłącznie kwestiami materialnymi. Ale moje życie jest świadectwem. Świadectwem tego, że ateistyczna propaganda przegrała. Że Bóg potrafi przyprowadzić do siebie każdego.

Rozmawiała Renata Karolewska