Żal i poczucie straty są druzgocące zarówno emocjonalnie, jak i duchowo. W 2009 roku straciłem najcenniejszy skarb, jaki kiedykolwiek miałem — moją żonę Ulrike, która zmarła na raka.
Często jesteśmy konfrontowani z bolesną rzeczywistością życia w upadłym świecie. Nasza wiara w miłość Boga do nas łatwo bywa podrywana przez cierpienie, a zwłaszcza utratę ukochanej osoby. Zatem jak mamy radzić sobie z ogromnym bólem i pytaniami bez odpowiedzi dotyczącymi tego, dlaczego Bóg pozwolił na tę śmierć? Jak mamy sobie radzić z ludźmi, którzy w dobrej wierze próbują nas wspierać, ale sądzą, że Bóg musi mieć powód, by dopuścić wszystko, co się dzieje, albo twierdzą, że Bóg wie lepiej, co jest dla nas dobre, i przynajmniej nie dopuścił, że straciliśmy całą rodzinę, a przecież mogło być gorzej?
Konfrontacja ze śmiercią
Ulrike miała 43 lata, kiedy zdiagnozowano u niej najagresywniejszą postać raka piersi. Nie miała wyboru w tej kwestii. Nikt z nas nie miał. Ulrike miała przed sobą jeszcze wiele lat życia i była bardzo potrzebna. Po wielu latach, kiedy wychowywała naszych trzech synów, wróciła właśnie do pracy jako nauczycielka w szkole podstawowej. Kochała swoją pracę. Była nauczycielką z powołania, kochaną i szanowaną przez dzieci i innych nauczycieli. Była także kochaną i ważną osobą w naszej rodzinie.
Kiedy wieść o jej chorobie rozeszła się wśród naszych bliskich i znajomych, zaczęli się do nas zgłaszać życzliwi ludzie z informacjami o specjalnych terapiach, które mogły odwrócić wyrok wydany na Ulrike. Próbowaliśmy wszystkiego, co wydawało się bezpieczne i logiczne, ale choroba postępowała. Moja żona była wzorem zdrowego stylu życia. Była pogodną, pełną nadziei chrześcijanką pragnącą żyć w więzi z Bogiem.
Wspieraliśmy ją, jak potrafiliśmy. Modliliśmy się jak nigdy wcześniej. Wielu ludzi modliło się o nią. Ulrike otrzymała specjalne namaszczenie chorych dwukrotnie — raz na początku jej choroby, a potem pod koniec. Ale nic nie pomagało! Zmarła w niespełna rok po wykryciu raka.
Ci, którzy ją znali, mogą poświadczyć, że zostawiła po sobie zdumiewający przykład wiernego życia dla Boga i niezachwianego zaufania pokładanego w Nim. Umierając, była pogodzona ze swoim losem i z Bogiem. Dla niej śmierć była wyzwoleniem z cierpienia. Dla naszej rodziny nadal jest największą stratą. Ulrike zaakceptowała swoją śmierć, ale my nadal musimy toczyć walkę, by zaakceptować nasze życie bez niej.
Śmierć mojej żony pozbawiła moje dzieci i mnie doświadczeń, których nigdy nie odzyskamy. Straciliśmy jej pełną miłości obecność podczas niedawnej uroczystości zaślubin mojego najstarszego syna. Nie było jej dane przeżyć radość trzymania w ramionach swojego pierwszego wnuka. Nie możemy jej opowiedzieć, co przeżyliśmy. Brakuje nam jej rady i wsparcia. Jej brak jest niezwykle bolesny i nie można niczym wypełnić pustki po niej. Czasami ludzie mówią, że czas leczy rany. Nie jest to prawdą. Czas zamienia się w powiększającą się ranę. Choć ostry ból po stracie Ulrike uległ przytępieniu z upływem czasu, wspomnienia blednące w naszej pamięci przynoszą inny rodzaj bólu. Jej nieobecność jest jak niegojąca się rana w naszym życiu.
Cierpienie kontra wiara
Cierpienie jest chyba najostrzejszą pokusą działającą przeciwko wierze. Cierpienie rodzi uparte i trudne pytania dotyczące Boga, pozostające bez odpowiedzi. Zwątpienie zrodzone z cierpienia może z łatwością zniszczyć wiarę. Nagle tradycyjne wyjaśnienia i odpowiedzi na problem cierpienia nie mają sensu. Zamiast tego zaczynają nas ścigać pytania zaczynające się od słowa „dlaczego”.
Dobrze znam te pytania. Śmierć wydaje się tak bezsensowna, iż naturalne jest, że pytamy: dlaczego nas to spotkało? dlaczego ona? dlaczego teraz? Aby się z tym uporać, zadawaliśmy inne pytania zaczynające się od „dlaczego”: dlaczego choroby, cierpienie i śmierć miałyby spotykać innych, a nie nas? Przecież żyjemy w upadłym świecie dalekim od doskonałości. Chrześcijanie mają obiecane życie wieczne, ale nie są wolni od chorób, starości i śmierci po tej stronie wieczności.
Biblia uczy nas, jak wyrażać żal w sposób, który nie szkodzi naszej wierze. Apostoł Paweł napomina nas, byśmy „się nie smucili, jak drudzy, którzy nie mają nadziei”1. Nasza nadzieja pokładana w Bożych obietnicach może się udzielać ludziom, którzy widzą nas, gdy cierpimy z powodu śmierci naszych bliskich.
Życie rodzi pewne pytania, których nie można wyjaśnić teoretycznie, ale można na nie odpowiedzieć jedynie z doświadczenia, żyjąc w wierze, pozwalając, by łaska i dobroć Boga stały się widoczne w naszym życiu. Bóg z pewnością nie ma upodobania w chorobie i śmierci. Jedynie diabeł lubi nas widzieć cierpiących. Starając się zniszczyć naszą wiarę, kusi nas do zwątpienia w dobroć Boga. Choć bardzo cierpieliśmy, ja i moi bliscy postanowiliśmy nie ulec sugestiom wroga.
Cierpienie jest wystarczająco dotkliwe, ale cierpienie bez sensu jest po prostu nieznośne. A jednak życie niesie nam bolesne sytuacje, których nie potrafimy dostatecznie wyjaśnić. W czasie takiego cierpienia rozpaczliwie usiłowałem znaleźć lub złożyć powody tego, czego doświadczam, aby moje cierpienie nie było bezsensowne. Jednak musiałem się nauczyć żyć z pytaniami bez odpowiedzi — ufając, że choć nie rozumiem, Bóg wie wszystko i wciąż działa dla mojego dobra.
Choć nie rozumiem w pełni, dlaczego Bóg dopuścił, by moja żona zmarła, nie uzdrowił jej, pragnę moim życiem okazywać, że nadal ufam Jego dobroci. On widzi szerszy obraz i stale działa dla dobra swoich dzieci.
Skupiając uwagę na trudnościach i przeciwnościach czy rozmyślając o niesprawiedliwości życia, możemy łatwo stracić z oczu Boga, który jako jedyny jest podstawą pewności naszej nadziei. Z doświadczenia nauczyłem się, że takie sytuacje zmuszają do ważnych decyzji. Czy mam kwestionować dobroć i moc Boga z powodu mojego bólu, czy raczej zaakceptuję fakt, że każde doświadczenie życia jest wyjątkową okazją do przybliżenia się do Boga i stawania się takim, jakim On pragnie mnie uczynić? Czy będę wierzył obietnicy Pisma Świętego, że „Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują”2, ufając, że On wywiedzie błogosławieństwo nawet z najbardziej bolesnych okoliczności?
Nadal wyraźnie pamiętam chwilę, kiedy uświadomiłem sobie, co to oznacza dla mnie. Musiałem zadać sobie bardzo trudne pytanie: czy naprawdę pogodziłem się z tym, że śmierć mojej żony jest teraz częścią mojego życia? Nikt tego nie planował. Nie była to także moja wina. Nie było to sprawiedliwe. Nie tak wyobrażałem sobie swoją przyszłość. A jednak była to część mojego życia. Ta potworna strata stała się częścią mojego życiorysu, zmieniając mnie w kogoś, kim nie byłem wcześniej. To wydarzenie stało się częścią mojej nowej tożsamości.
Mechanizm wyparcia a akceptacja straty
Mimo tej świadomości zaakceptowanie tego faktu nie było dla mnie łatwe. Odczuwałem pokusę, by pozostawać w iluzorycznym stanie umysłu, sztucznym świecie, w którym nie pozwalałem, by rzeczywistość śmierci mojej żony stała się częścią mojego życia. Wydawało mi się znacznie łatwiejsze wypieranie bólu niż uznanie go i zaakceptowanie, ale Bóg dał mi odwagę do przeciwstawienia się mechanizmowi wyparcia i stawienia czoła bolesnej rzeczywistości braku Ulrike i wszystkiego, co ten brak za sobą pociągał. Dopiero kiedy to uczyniłem, byłem w stanie ostrożnie porządkować moje codzienne życie bez niej.
Kiedy porzuciłem mój wewnętrzny opór przed zaakceptowaniem życia bez Ulrike, wylałem morze łez żalu i bólu. Jednocześnie czułem, jakby wielki ciężar został zdjęty z moich barków. Czułem się tak, jakby Bóg podniósł mnie i dał mi skrzydła, bym wzbił się w powietrze jak orzeł. Moja decyzja pogodzenia się ze stratą nie pozwoliła mi odpowiedzieć na każde pytanie, jakie sobie zadawałem. Strata bliskiej osoby jest procesem uczenia się trwającym nieraz przez resztę życia.
Oczywiście, jako samotny rodzic i samotny mężczyzna mam szczególne potrzeby i tęsknoty, które nie dają się łatwo uciszyć. Wróg zawsze przedstawia nam pokusy uśmierzenia naszego bólu i samotności przy pomocy doraźnych przyjemności niedających trwałego zadowolenia ani radości. Nauczyłem się i nadal się uczę, co znaczy ufać Bogu dzień po dniu i żyć przez wiarę.
Łatwo się mówi o życiu wiarą, ale nie byłbym w stanie przetrwać, gdybym usiłował sam wytworzyć rozwiązania moich problemów. Musiałem się nauczyć we wszystkich sprawach życia ufać Bogu i Jego zdumiewającej łasce, nawet gdy nie miałem pojęcia, jak On zaspokoi moje potrzeby. Musiałem pamiętać, że Bóg ma „tysiące sposobów, by zaspokoić nasze potrzeby, o których my nic nie wiemy”3. Ta piękna prawda jest czymś, czego nie jestem w stanie adekwatnie wyrazić słowami, ale wielokrotnie doświadczyłem osobiście. Ufanie łasce i dobroci Boga oraz trwanie w więzi z Nim w trudnym czasie są warte wysiłku, jakiego wymagają. Mamy współczującego Ojca, który pragnie, byśmy przynieśli Mu nasze tęsknoty.
„Tęsknota” jest dla mnie niezwykle pięknym słowem. Wydaje się, że ludzie nigdy bardziej nie są ludźmi niż wtedy, kiedy tęsknią za kimś lub za czymś tak, że widać to w ich oczach. Być człowiekiem to być pełnym oczekiwania.
Chrześcijanin, który tęskni, nie zadowala się ostatecznie obecną rzeczywistością, ale mimo to wybiera bycie zadowolonym i wdzięcznym, ufając w dobroć Boga wbrew bólowi i cierpieniu. Tęsknię za dniem powtórnego przyjścia Jezusa, kiedy wielka miłość Boga ostatecznie okaże się silniejsza niż śmierć, a Zbawiciel wskrzesi tych, którzy Mu zaufali! Wtedy Bóg otrze wszystkie łzy z naszych oczu „i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły”4.
Frank M. Hasel
1 1 Tes 4,13. 2 Rz 8,28. 3 Por. Jr 33,3. 4 Ap 21,4.
[Artykuł jest skrótem rozdziału z książki autora pt. Szlachetne życie, Warszawa 2022. Śródtytuły pochodzą od redakcji].