Gdy zawodzi wzrok

5

W związku z przypadającym na 15 października Międzynarodowym Dniem Białej Laski publikujemy wywiad Małgorzaty Rykuckiej z niewidomą adwentystką Jadwigą Ochman, która opowiada o swoich poszukiwaniach Boga, utracie wzroku i aniołach posyłanych jej ku pomocy.

MAŁGORZATA: Widzę przed sobą radosną i ciepłą osobę, jakby otoczoną aniołami, pełną wiary. Można wręcz poczuć, że Bóg jest z tobą, trzymając cię za rękę. Ale chyba nie zawsze tak było?

JADWIGA: Nie zawsze.

Pochodzisz, z tego co pamiętam, z rodziny góralskiej…

Tata był góralem, a mama pochodziła z Olsztyna. Ale to tata pilnował, żeby w domu wszystko było, jak trzeba — żeby niedziela była święcona, różaniec odmawiany. Często to były godziny klęczenia. Jako dziecko nie mogłam się doczekać końca tych modlitw. Ale zawsze szukałam gdzieś Boga. Chodziłam do kościoła, kiedy był pusty. Aż do dnia, kiedy pokazano mi Biblię.

Jak to się stało? Nie miałaś żadnych oporów, żeby o niej rozmawiać, żeby ją czytać?

Biblię pokazała mi siostra mojego męża Ania. Słyszałam wcześniej o Biblii, ale w rękach jej nie miałam. W domu korzystało się ze śpiewnika i podręcznika katechetycznego. Biblii nie mieliśmy.

Szwagierka ci czytała czy razem czytałyście?

Na tyle jeszcze wtedy widziałam, że kupiłam sobie własną Biblię i czytałam sama. Zwłaszcza że bałam się, żeby mnie czasem ktoś nie odciągnął od prawdziwej, jak wtedy myślałam, wiary. Najbardziej interesowały mnie różnice między tym, co jest w Biblii, a tym, w co do tamtej pory wierzyłam. Pewnego dnia na spacerze Ania powiedziała mi, że nie jest już katoliczką i została adwentystką.

Jak zareagowałaś?

Zapytałam, dlaczego niczego wcześniej nie powiedziała. Powiedziała, że bała się reakcji rodziny. Poczułam się zawstydzona. Jak zaczęła mi mówić o różnicach między Kościołem katolickim a Kościołem adwentystów, nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam parę pytań, ale gdyby mnie o to pytano, to nie miałam żadnej wiedzy.

Czyli tak naprawdę nie znałaś nawet Boga, w którego wierzyłaś.

Nie znałam. Zaczęłam Go poznawać dopiero przez Biblię. To jednak, co mnie zaszokowało, to prawo Boże. Od chwili poznania go zaczęłam inaczej myśleć. Gdy wtedy przyszedł do mnie ksiądz po kolędzie, to chciałam z nim o tym porozmawiać, bo toczyła się we mnie walka. Z jednej strony chciałam poznać Boga, a z drugiej wiedziałam, że poznając Go, będę z tym musiała coś zrobić, bo to, jak wtedy żyłam, nie miało nic z Bogiem wspólnego.

Biblia ci pokazała, że coś jest nie tak, i chciałaś coś z tym zrobić. I jak ksiądz zareagował?

Zapytałam, dlaczego prawo Boże w Biblii jest inne od tego, którego mnie w Kościele nauczono. Odpowiedział: „Bo tak się Kościołowi upodobało” i wyszedł. Zaskoczyło mnie, że o mnie nie walczył, że mnie zlekceważył. A ja chciałam tylko odpowiedzi, po czyjej stronie jest racja. Zasmuciło mnie to. Zatem dalej czytałam Biblię.

I co się stało?

Ania zaproponowała mi, żebym wzięła udział w korespondencyjnym kursie biblijnym. Zaczęłam więc wysyłać listy do Korespondencyjnej Szkoły Biblijnej w Bielsku-Białej, a oni do mnie. Potem zaczęłam chodzić na wykłady biblijne do lokalnego zboru adwentystycznego, ale byłam tylko niezaangażowanym obserwatorem. Trwało to trzy lata. Bałam się zdeklarować, choć mnie to pociągało. Poznawałam tam nowych ludzi.

A modliłaś się wtedy?

Tak, zresztą zawsze się modliłam. Pamiętam, że w domu rodzinnym były to regułki, ale często rozmawiałam z Bogiem, zadając Mu dużo pytań. Na przykład wtedy, gdy zmarł mój chłopak. Miałam do Boga żal, że matce umiera dziecko, a łobuzy żyją i czują się dobrze. To było niesprawiedliwe. I o tym ciągle z Bogiem rozmawiałam.

Miałaś do Boga jakieś pretensje?

Trochę miałam. W rodzinie były choroby. Chorowali mama i brat. Ja w dziesiątym roku życia zaczęłam tracić wzrok.

Co ci pomogło pogodzić się z Bogiem, zrozumieć, dlaczego coś się dzieje?

Gdy czytając Biblię, poznałam Boga żywego, z mocą, zaczęłam się modlić: Boże, przywróć mi wzrok. Ale im dłużej się o to modliłam, tym wyraźniej słyszałam taki szept: dość ci na tym, co masz. Doszłam więc chyba do punktu akceptacji samej siebie. I nie modliłam się już o wzrok, za to odczuwałam, że Bóg pomaga mi iść przez życie; że z Nim jest mi łatwiej.

Odkąd cię znam, nie widzę w tobie żadnego żalu. Jesteś radosna i uśmiechnięta.

To teraz tak jest, ale jak miałam tych dwadzieścia parę lat, to chciałam widzieć. Zwłaszcza gdy podejmowało się decyzje o mężu i dzieciach, to chciałoby się mieć tego wzroku więcej. Z drugiej strony, traciłam wzrok stopniowo, więc było mi nieco łatwiej niż osobom, które tracą wzrok nagle. Nawet sama nie zauważyłam, kiedy przestałam widzieć, dopóki mąż mi o tym nie powiedział. 

Właśnie, mąż. Bóg ci chyba mężem pobłogosławił.

Tak, choć nie brakowało też problemów. Był moim przyjacielem, przewodnikiem, nauczycielem — bo nic nie umiałam. Jako dorastająca w internatach nie byłam w ogóle przygotowana do życia.

W końcu podjęłaś decyzję, żeby poddać Bogu swoje życie. We wcześniejszej rozmowie powiedziałaś: „W pewnym momencie poczułam się kochana przez Boga i wyjątkowa”. Czy to było wtedy?

Tak. Zawsze miałam niską samoocenę, bo w domu była bieda, mama była psychicznie chora. To wystarczało, żeby mnie wyśmiewać. Później pojawiły się moje problemy ze wzrokiem, pobyt w domu dziecka. Przez to wszystko czułam się gorsza. Dopiero Bóg mi pokazał, że mnie kocha; że jestem wyjątkowa; że za mnie umarł. Często się pocieszam, że już jestem obywatelką nieba. Lubię o nim marzyć.

Ludzie, zwłaszcza niewierzący, często uważają, że bycie chrześcijaninem jest trudne. A gdy tak rozmawiamy, to widzę, że twoje życie bez Boga było trudne. A jak się żyje z Bogiem?

Psycholog z pracy zrobił kiedyś nam, pracownikom, test na osobowość. Jedno z pytań dotyczyło radzenia sobie ze stresem i brzmiało: „Co robisz jak masz problemy?”. Odpowiedziałam, że powierzam je Bogu. Mówię do Niego: Boże, powiedziałam Ci o tym, a teraz to już Twoja sprawa. I Bóg w cudowny sposób rozwiązuje te problemy. Doświadczam tego codziennie, bo codziennie potrzebuję pomocy drugiego człowieka. I nigdy mi jej nie brakuje. Często się zdarza, że gdy ktoś mi pomoże, to mówię takiej osobie wprost: „Dziś się modliłam o pomoc anioła, żebym bezpiecznie doszła do pracy. I pani mi pomogła/pan mi pomógł. Wie pani/pan, że robi dzisiaj za anioła?”. Ludzie bardzo miło na to reagują. Często proszę ludzi tyko o to, by mi wskazali kierunek. Niewidomemu bardzo łatwo go zgubić, bo samochody parkuje się wszędzie i obchodząc taki samochód łatwo stracić orientację. Dlatego potrzebuję aniołów codziennie.

Opowiadałaś mi kiedyś o aniele, który wręcz zaprosił cię do samochodu.

To są takie zaskoczenia. Zwykle chodzę tą samą drogą. Znam ją — tu górka, tam krawężnik. To takie odcinki, które mi mówią, gdzie jestem, żebym gdy się zgubię, mogła zadzwonić i powiedzieć, dokąd doszłam. I kiedyś wyszłam z domu na znaną drogę i gdy byłam na chodniku zatrzymał się przede mną samochód. Kierowca zapytał, dokąd chcę iść. Ja, że do pracy. On, żebym weszła do samochodu, to mnie podrzuci. Ale to blisko, nie trzeba — ja na to. On, że przede mną są rozkopy, rury kanalizacyjne. Więc wsiadłam. Też mu na końcu powiedziałam, że dziś robił za anioła, i pomodliłam się za niego. Modlę się za każdą osobę, która mi pomaga — żeby Bóg jej pobłogosławił.

Wiem, że kiedy byłaś osobą jeszcze mocno niedowidzącą, marzyłaś, żeby mieć psa przewodnika. Ale podobno ci jeszcze nie przysługiwał. Opowiedz o tym.

Żeby mieć takiego psa trzeba całkowicie nie widzieć. Chodzi o to, żeby pies prowadził człowieka, a nie człowiek takiego psa. Kiedy zaczęłam tracić wzrok, chodzenie z białą laską było dla mnie koszmarem. Wchodziłam w żywopłoty. Często ludziom wchodziłam z tą laską między nogi, bo taka laska ma metr pięćdziesiąt. Nie umiałam się skupiać na dźwiękach na zewnątrz. Podłoże też mnie myliło. Musiałam się dużo nauczyć. I dlatego marzyłam o psie przewodniku. Ale okazało się, że kolejka długa i tylko dla całkiem niewidomych. No i kosztował niemało. I pewnego razu koleżanka z pracy zaproponowała mi młodego zwykłego psa. Wzięliśmy. Czterokilowa sunia stała się z czasem pięćdziesięciokilowym owczarkiem alzackim. A siedem miesięcy później zadzwoniono do mnie z Polskiego Związku Niewidomych z pytaniem, czy jestem zainteresowana psem przewodnikiem. Wyjaśniłam, że nie mogę wziąć nowego psa, bo jednego już mam. Osoba, która dzwoniła, wyjaśniła mi, że skontaktował się z nimi policjant. Miał niebezpieczny wypadek. Przyrzekł Bogu, że jak z niego wyjdzie, to komuś pomoże. A ponieważ umiał szkolić psy, postanowił przeszkolić psa dla kogoś niewidomego. I tak ostatecznie człowiek ten trafił do mnie.

No to ewidentnie Bóg skierował tego człowieka wprost do ciebie.

Ja z Bogiem rozmawiam o moich lękach, że boję się tego czy tamtego, i mówię: pomóż mi. Gdy traciłam wzrok tych lęków miałam masę. Rodzina się starała, ale nie zawsze mogli pomóc. A teraz jestem zrehabilitowana. Pomógł pies przewodnik. Nauczyłam się chodzić z laską. Czuję się wolna.

O co najczęściej prosisz Boga?

Skupiam się na każdym bieżącym dniu. Zaczynam od podziękowania Bogu za obudzenie. Zapraszam Go do mojego życia. Oddaję się Mu w opiekę, bo wiem, że tej opieki potrzebuję. Proszę, by Bóg postawił na mojej drodze aniołów do pomocy.

Nie tylko tobie ludzie pomagają, ale wiem, że i ty innym pomagasz.

Gdy kiedyś wracałam z pracy, jakaś pani zaproponowała mi u siebie wypicie herbatki. Chciała porozmawiać. Poszłam z nią, bo ufam ludziom i wiem, że kiedy jestem z Bogiem, nikt mnie nie skrzywdzi. Jej wnuk stracił właśnie wzrok z powodu cukrzycy i życie mu zbrzydło. Bali się o niego, że sobie zrobi krzywdę. Wspieram takie osoby, opowiadając o sobie. Podpowiadam, gdzie mogą szukać pomocy. Pewna kobieta wyznała, że martwi się o swoje oczy, bo „coś jej zaczęło latać przed oczyma”. Pomyślałam, że może już ma wylewy. Powiedziałam, żeby tego nie lekceważyła, tylko od razu poszła z tym do lekarza. Opowiadam o podobnych przypadkach.

Co poradziłabyś tym, którzy szukają Boga albo Go „zgubili” i nie mogą odnaleźć?

Mówię im, jak mi błogosławi Bóg. Opowiadam o swoich doświadczeniach, o śmierci męża. Straszne doświadczenie, ale Bóg mnie przez nie przeprowadził. Wiedział, że jest mi ktoś potrzebny, i dał mi nową rodzinę — starszego syna, który niedługo po tym ją założył. Mieszkają nade mną. Mam wnuka, wnuczkę, dobrą synową.

Kiedyś wracałam z pracy sama. W połowie drogi uświadomiłam sobie, że zapomniałam laski. Znów poprosiłam Boga o pomoc. I kiedy wysiadłam z autobusu, usłyszałam: „Cześć, mamuś”. To był mój syn Krzyś. Pytam go: „Co tu robisz?”. „Szedłem do Damiana”. „Ale do Damiana idzie się w lewo, a ty poszedłeś w prawo”. „Bo pomyślałem, że wyjdę po ciebie”. I wtedy mu powiedziałam, że zapomniałam laski i prosiłam Boga o pomoc. Tak właśnie działa Bóg. Czasem reaguje nieco później, czasem natychmiast. Nie przysłałby mi Krzysia, to posłałby do mnie sąsiada albo anioła.

Jadziu, życzę ci, żebyś tych aniołów miała wokół siebie jak najwięcej.

Dziękuję. 

[Transkrypcja wywiadu zamieszczonego na kanale YT „Ad­wentyści dnia siódmego”].

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj