Jak wiele ryzykował Bóg, powierzając kształtowanie umysłu małego Jezusa omylnym ludziom!
Zdumienie budzi Boża determinacja w pozostawieniu jedynego Zbawiciela świata pod opieką zwykłych ludzi. Dziś lepiej niż kiedykolwiek wcześniej rozumiemy, jak niewiele czasem potrzeba, by wypaczyć młody charakter, spowodować nieodwracalne urazy, które rzutują na zachowanie. Nie ma nieomylnych ludzi. Nie ma idealnie wychowanych dzieci. Mogło się zdarzyć, iż wskutek błędnych decyzji Marii i Józefa dorastający Jezus nie zechciałby podjąć się wypełnienia roli Mesjasza. To było konkretne ryzyko, z którym Bóg musiał się liczyć. Mimo to pozostawił swego jedynego Syna w ludzkich rękach. Dlaczego?
Kochany i akceptowany
Maria znała Boga i była Mu szczerze oddana. Jego Słowo miało dla niej wartość przewyższającą wszelkie dobra tego świata i wszelkie spekulacje. Znajdujemy tę cechę szczególnie mocno uwypukloną w scenie zwiastowania. Radosna — z naszego punktu widzenia — wieść o rychłym narodzeniu się Zbawiciela dla tej żydowskiej dziewczyny staje się zapowiedzią życiowej katastrofy. Jej dobre imię zostaje skazane na zagładę, ponieważ wkrótce wszyscy będą mogli zauważyć rozwijającą się ciążę. Nieślubne dziecko. Kto uwierzy, że nowe Życie jest owocem miłości Boga do człowieka, a nie owocem grzechu — przedmałżeńskiego pożycia?
Marii przychodzi doświadczyć podobnych uczuć, jakie później towarzyszyć będą Chrystusowi, gdy niezrozumiany, szykanowany, oskarżany o pozostawanie pod wpływem demonów znosić będzie wszystko cierpliwie, by ratować nawet swych oprawców. Kiedy Maria w pokorze zgadza się przyjąć los zesłany przez Boga, naraża się co najmniej na utratę męża i dobrej reputacji, a być może również tułaczkę albo ukamienowanie. I choć nie rozumie do końca Bożego postanowienia, przyjmuje je, ufając Bogu jako osobie, która z pewnością lepiej wie, co robi. Tylko czy znajdzie się choć jeden człowiek, który uwierzy w jej niewinność?
Józef jako pierwszy miałby prawo rzucić w nią kamieniem. Sprawiła mu tak wielki zawód. Po prostu oszukała i naraziła na wstyd. Powinien domagać się jej ukarania. Tymczasem, zanim jeszcze Bóg udzielił mu wyjaśnienia dotyczącego pochodzenia ciąży Marii, Józef postanowił wziąć winę na siebie i „nie chcąc jej zniesławić, miał zamiar potajemnie ją opuścić”1. Niech ludzie mówią, że wykorzystał biedną dziewczynę i uciekł, byle tylko na nią nie spadł ciężar całej odpowiedzialności. Owo opuszczenie to nie tylko formalne zerwanie zaręczyn — to ucieczka do innej miejscowości, porzucenie warsztatu, który zapewniał utrzymanie, to przekreślenie dotychczasowego życia. Takich decyzji nie podejmuje się z byle powodu. Zwłaszcza że w oczach Józefa to właśnie Maria była winna niewierności. Dlaczego więc Józef rezygnuje z prostych zasad sprawiedliwości i zachowuje się irracjonalnie?
Przypomnijmy — miłości nie sposób „wyjaśnić”. Józef kochał tę dziewczynę, podobnie jak Bóg umiłował człowieka, godząc się ponieść konsekwencje ludzkich błędów. Kochał też Boga, a jego życie duchowe z pewnością stało na poziomie wyższym od przeciętnego. Kiedy bowiem uzyskuje informację dotyczącą nadprzyrodzonego poczęcia Jezusa, daje temu wiarę wbrew zdrowemu rozsądkowi wspieranemu doświadczeniem pokoleń. Uwierzyć w prokreację dokonaną za sprawą Boga jako fakt bez precedensu, a nie tani wykręt mający usprawiedliwić niewierność narzeczonej — to prawdziwe bohaterstwo. Jak blisko Boga musiał żyć ów cieśla z Nazaretu, skoro nawet cień zwątpienia nie padł na jego serce, gdy usłyszał polecenie przyjęcia Marii za żonę. Józefem, podobnie jak Marią, powodowała miłość jakże podobna do Bożej: gotowa zawsze działać na rzecz drugiego i akceptować go, nie licząc się z konsekwencjami. Takiej rodzinie, choć nie wolnej od rozmaitych, zwykłych pomyłek, można było bez obaw powierzyć największy Dar niebios — Zbawiciela świata. Ich związek z niebem stanowił rękojmię właściwego ukształtowania charakteru małego Jezusa.
Wychowywany, a nie tresowany
Dobrze byłoby popatrzeć na nasze dzieci w podobny sposób. Wszak i one są podarunkami niebios2. Wzrastają w rozmaitych warunkach: jedne wśród stałych problemów finansowych, inne otrzymują, czego tylko zapragną; niektóre zdolne, uczą się łatwo i osiągają atrakcyjne zawody, inne muszą zadowolić się przeciętnymi zajęciami. Jednak każde wymaga miłości do prawidłowego wzrostu. Miłość jest największą potrzebą człowieka, a nie jedynie jedną z wielu w szeregu równorzędnych. Stworzenie atmosfery miłości podobnej do Bożej jest pierwszym i najważniejszym zadaniem rodziców.
Obserwacja zachowania młodego, bo zaledwie dwunastoletniego Jezusa, pozwala wyciągnąć kilka wniosków dotyczących stosunków panujących w Jego domu. Józef i Maria, powracający ze świąt w Jerozolimie z gromadą krewnych i znajomych, orientują się w pewnej chwili, że brak przy nich Jezusa. Wracają do miasta i dopiero po trzech dniach znajdują Go dyskutującego z teologami w świątyni. Uczyniona przez matkę wymówka nie dziwi chyba nikogo: „Synu, cóżeś nam to uczynił? Oto ojciec twój i ja bolejąc szukaliśmy ciebie”3. Jakiej reakcji oczekiwałby tato od „grzecznego” dziecka? Uznania winy, przeprosin, prośby o wybaczenie, obietnicy na przyszłość? Jakże odmienna jest odpowiedź Jezusa: „Czemuście mnie szukali? Czyż nie wiecie, że w tym, co jest Ojca mego, Ja być muszę?”4. Ani słowa samokrytyki. To dziecko miało odwagę podać własną ocenę zdarzeń. Nie sądźmy, że ta postawa była genetycznym wyposażeniem Jezusa. To kwestia wychowania. A więc nie lękał się, gdyż prawdziwa miłość rodzicielska i świadomość miłości Boga chroniły Jego osobowość. Był prawdziwie wychowywany, a nie tresowany. Nie musiał niczego udawać i stać Go było na szczerość, bowiem nie był za nią karany. Dawano Mu odczuć, iż stanowi olbrzymią wartość, której nie sposób ani zmierzyć, ani zmienić. Na ripostę Jezusa Józef nie odpowiada z pozycji urażonego autorytetu ojcowskiego. Przyjmuje słowa własnego dziecka, rozważa je. Uczyć się od tych, których się samemu naucza, znamionuje wielkość duszy. I chyba nie jest to zjawisko nam obce. Wspominając wiek dziecięcy naszych pociech, niejednokrotnie odwołujemy się do ich wypowiedzi, które celnością spostrzeżeń potrafiły wzbudzić głęboką refleksję.
Dom Józefa i Marii, dzięki panującej w nim miłości podobnej do Bożej, stwarzał dobrą bazę do właściwego formowania charakteru małego Jezusa. Cóż jednak ma uczynić człowiek, któremu nie było dane wzrastać w tak komfortowych warunkach? Czy deficyty lat dziecięcych czynią człowieka trwale niezdolnym do osiągnięcia właściwego charakteru?
Jak można zauważyć, w domu rodzinnym Jezusa również zdarzały się błędy wychowawcze. Mimo to wyrósł na człowieka w pełni poświęconego Bogu. Towarzyszyła Mu bowiem świadomość nieustannej Bożej troski i miłości. Gdybyśmy zadbali o tę samą świadomość na co dzień, z pewnością nie musielibyśmy tak bardzo utyskiwać na błędy naszych rodziców. Mając tak wspaniałego Ojca, jakim jest Bóg, nie jest właściwe ciągłe usprawiedliwianie bieżących pomyłek bezustannym odnoszeniem się do urazów wyniesionych z dzieciństwa.
„A choćby się góry poruszyły i pagórki się zachwiały, jednak moja łaska nie opuści cię, a przymierze mojego pokoju się nie zachwieje, mówi Pan, który się nad tobą lituje”5.
Drogi Czytelniku, być może wiele opowiadano ci dotąd o posłuszeństwie jako warunku niezbędnym do uzyskania Bożej aprobaty. Nie wierz temu. To pogląd pogański. Bóg zawsze cię kocha, choć nie zawsze aprobuje twoje zachowanie. Zaufaj Jego miłości i pozwól się jej kształtować. Nie musisz się lękać. Bóg pragnie twojego posłuszeństwa nie po to, by mógł cię pokochać, ale ponieważ cię kocha, ostrzega cię lojalnie przed fatalnymi skutkami nieposłuszeństwa. Przyjmując Jego miłość — korzystać będziesz z życia wiecznego jako skutek swego wyboru. Odrzucając ją — spotka cię ostateczna zagłada, gdyż grzech odpłaca swym zwolennikom śmiercią. Bóg ostrzega człowieka, że wprawdzie nikt nie uzyska zbawienia przez posłuszeństwo, a tylko przez przyjęcie Jego łaski, jednak wielu straci zbawienie przez nieposłuszeństwo. Dokonaj dobrego wyboru. Jesteś tego wart.
Jacek Matter
1 Mt 1,19. 2 Ps 127,3. 3 Łk 2,48. 4 Łk 2,49. 5 Iz 54,10.
[Tekst pochodzi z książki autora pt. Zalęknione dzieci Boga, Wydawnictwo Orion plus, Radom 2008. Śródtytuły pochodzą od redakcji].