Oddaleni

1957

Dlaczego Bóg nie przychodzi dziś do nas bezpośrednio — tak jak do Abrahama tysiące lat temu?

Pewnego wyjątkowo upalnego dnia kilka tysięcy lat temu siedział Abraham w drzwiach namiotu. I oto odwiedziło go trzech wędrowców — Stwórca świata i dwaj aniołowie. Abraham przygotował posiłek, wieczerzał z Bogiem, a Bóg rozmawiał z Abrahamem jak z przyjacielem, przekomarzał się z jego żoną Sarą, skarżył na nieprawość Sodomy.

Dlaczego dzisiaj Bóg nie przychodzi do nas? Czyżby wycofał się ze świata, a my stoimy teraz przed „pustym tronem”, jak utrzymują niektórzy filozofowie? A może Bóg odwiedza nas, tak jak niegdyś Abrahama, lecz nasze szeroko otwarte oczy są ślepe i nie potrafią dostrzec Boga i Jego aniołów w znużonych wędrowcach? Dlaczego staliśmy się ślepi na Boga?

Współczesnemu człowiekowi trudno jest w ogóle uchwycić coś takiego jak duchowy wymiar rzeczywistości. Obracamy się w kręgu modeli rzeczywistości tworzonych przez naukę lub na potrzeby biznesowego kontrolowania otoczenia. Nie zauważamy, że w tych modelach my sami jesteśmy tylko przedmiotem rozpatrywanym w przedmiotowej relacji ze światem i innymi. Nasz własny wymiar bycia sobą kompletnie tracimy z oczu.

Tymczasem jesteśmy jak lustro, które odbija różne przedmioty, ale samo nie jest żadnym z nich. Możemy oczywiście opracować ogólną teorię „bycia lustrem”, ale to będzie tylko kolejny model. Nic nam nie zastąpi bezpośredniego doświadczenia bycia sobą. Wejście w to doświadczenie jest otwarciem się na wymiar duchowy. Dopiero człowiek, który bezpośrednio uchwyci własne istnienie, a nie pojęcie istnienia, nie naukową teorię istnienia ssaków, nie teorię funkcjonowania mózgu, lecz bezpośrednio siebie, śpiew ptaka, niebieskie niebo, obłoki — dopiero ten jest gotów na relację z Żywym Bogiem.

Na wymiar duchowy zamyka nas też kurczowe trzymanie się „ja, mnie, moje”. W relacji z Bogiem nie ma już „ja”. Bóg pochłania nas, jesteśmy jedno. Apostoł Paweł opisał to doświadczenie tak: „żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus”.

Nawykowy sposób patrzenia na relację ze Stwórcą według schemat „ja” (podmiot) — Bóg (przedmiot) kompletnie zawodzi. Bóg nie jest przedmiotem. Nie jest rzeczą, którą nasze „ja” mogłoby zważyć, zmierzyć, opisać, poddać eksperymentom. Bóg jest tak blisko nas, że — mówiąc słowami Tillicha — jest nam bliższy niż my sami sobie. Aby Go doświadczyć, musimy odpuścić własne „ja”. Ten moment „puszczenia ja” jest momentem, w którym pochwyci nas Bóg.

W nasze myślenie o relacjach z Bogiem wkrada się zupełnie błędne, choć pozornie zdroworozsądkowe założenie. Założenie, że cuda i inne zjawiska związane z manifestacją mocy Bożej są zjawiskami obiektywnie istniejącymi, niezależnymi od relacji z człowiekiem czy z ludźmi, do których są skierowane. Tymczasem Bóg mówi do ludzi. Do konkretnych ludzi. Dlatego i teraz, w XXI wieku, w trzech znużonych wędrowcach jeden z nas dostrzeże Bożych Posłańców, a inny po prostu trzech wędrowców. Na to nie ma już rady.

Ludzie, którzy domagają się dowodu na istnienie Boga, zachowują się tak, jakby oczekiwali, że rozmówca „wyjmie” z głowy (lub serca) własne doświadczenie Boga i przekaże im, aby mogli je zobaczyć, dotknąć, zanieść do jakiegoś instytutu celem poddania ekspertyzie. Kiedy dowiadują się, że tego zrobić nie można, orzekają, że relacja z Bogiem jest „subiektywna”, a przez to „mniej ważna” czy „w ogóle nieważna”. Błądzą. Oczekują, że ktoś za nich otworzy serce i za nich przyjmie oślepiającą moc Bożego światła.

W poznaniu Boga nie można się nikim wyręczyć. Jeden jest tylko pośrednik między Bogiem a człowiekiem — Chrystus. A my wszyscy jesteśmy braćmi. 

Nikodem Berger