Nasze pierwsze modlitwy zwykle koncentrują się wokół naszych własnych problemów. Z czasem pojawiają się również modlitwy o kogoś — wstawiennicze.
Trzy różne historie — Raneli, Johna i Klebera — łączy jedno: wiara ich bohaterów w skuteczność modlitwy. Wiara, na której się nie zawiedli.
Przemiana pijaka
Ta historia zaczęła się kilka lat temu. Z grupą moich przyjaciółek postanowiłyśmy wspólnie się modlić. Spotykałyśmy się o 6.30 i modliłyśmy się o nasze rodziny. Nie wiedziałyśmy, czy coś się stanie, czy nasze modlitwy przyniosą rezultaty, ale w sercu odczuwałyśmy gorącą potrzebę modlitwy o naszych rodziców i krewnych. Ja sama mam korzenie hinduskie i filipińskie, a jeden z moich wujków z rodziny filipińskiej był przesiadującym na ulicach pijaczkiem. Wszyscy o tym wiedzieli. Przy każdej okazji — na wszystkich przyjęciach noworocznych, świątecznych czy urodzinowych — przesiadywał gdzieś w kącie i pił alkohol lub ćmił papierosy. Na jednym z przyjęć pływał w basenie, gdy wszyscy inni świętowali czyjeś urodziny.
Kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że został zaproszony do kościoła przez swoją córkę, która także za niego się modliła. Postanowił tam pójść. Nie wiem, jak to się stało. To był cud. Teraz już nie jest pijakiem. Jest trzeźwy i uczęszcza do kościoła. Wszyscy się temu bardzo dziwią i zachodzą w głowę, jak to się stało. Co mu się stało? Patrząc na niego, dochodzą do wniosku, że jeśli Bóg mógł dokonać czegoś takiego dla niego, to może dokonać podobnych rzeczy dla każdego. To doświadczenie poruszyło również mnie, bo na własne oczy ujrzałam odpowiedź na modlitwę, którą zanosiłam przez kilka lat. Wiem, że mogę wszystko w Tym, który odpowiedział na modlitwę o moją rodzinę.
Mam na imię Ranela i moja modlitwa została wysłuchana.
Dotknięcie nietykalnego
Pracowaliśmy w bardzo stresujących warunkach. Mój bezpośredni przełożony był prawnukiem założyciela naszej organizacji. Z tego względu był człowiekiem wpływowym i praktycznie nietykalnym. Robił, co chciał i kiedy chciał. Nikt nie zadawał sobie trudu, żeby go rozliczać lub dyscyplinować. Taki układ nie stanowił problemu do czasu, gdy mój szef uzależnił się od kokainy. Jego zachowanie zmieniło się diametralnie. Wcześniej był zabawny i miło się z nim współpracowało. Bardzo go szanowałem. Jednak jego uzależnienie spowodowało, że zupełnie nie można było na nim polegać. Zachowywał się nieracjonalnie. Stał się złośliwy i nieprzewidywalny. Jego zachowanie było tak nieobliczalne, że wielu bardzo dobrych, oddanych pracowników, związanych z firmą od wielu lat, postanowiło odejść. Kilka osób jeszcze zostało, ale morale było bardzo niskie. Towarzyszyło nam poczucie beznadziejności. Co można zrobić w takiej sytuacji? Wysoki poziom stresu, z którym zmagaliśmy się każdego dnia, przenosił się do naszych domów. Rozmawialiśmy o tej sytuacji z naszymi rodzinami. Pewnego dnia moja matka przysłuchiwała się tym rozmowom i w końcu powiedziała: „John, w Biblii jest tekst, który mówi, że serce króla jest w ręku Pana”1. Dodała też, że w Biblii jest wiele przykładów tego, jak Bóg zmieniał sytuację, poddając dyscyplinie władcę, którego zachowanie nie budziło żadnego szacunku u poddanych. Bóg to zmienił.
Powiedziałem: „No tak, to prawda”. Intelektualnie zgadzałem się z tym, co powiedziała mama, ale głęboko w sercu uważałem, że nasza sytuacja jest beznadziejna.
Mama kontynuowała: „Od dziś będę się modlić, aby Bóg dał ci odwagę, żebyś coś zrobił w tej sytuacji”. Pomyślałem: A co ja mogę?! Przecież siedzę na samym dole drabiny. Mimo to postanowiłem, że też się będę modlił — przyłączyłem się do jej modlitw. Mama wróciła do swojego domu. Któregoś dnia powiedziała mi: „Wierzę, że Bóg chce, abyś porozmawiał z prezesem” (czyli z szefem tego człowieka). Ciężka sprawa…
Pomyślałem wtedy tak, jak powiedział do Jezus ojciec chorego chłopca: Panie, „wierzę, pomóż niedowiarstwu memu”2. Znów się modliłem i postanowiłem, że tak uczynię. Wierzyłem, że Bóg na pewno coś z tym zrobi. Nie wiedziałem tylko co. Zadzwoniłem do prezesa naszej firmy. Powiedziałem mu, że powinniśmy porozmawiać o pilnej kwestii, która ma ogromny wpływ na działanie całej organizacji. Zaproponował rozmowę telefoniczną po świętach, ale ja nalegałem, że powinniśmy spotkać się od razu. I spotkaliśmy się! W Wigilię. Opowiedziałem mu, co się działo w naszej firmie. Powiedziałem, że trzeba coś z tym zrobić. Firma na tym cierpi. Odchodzą wartościowi pracownicy.
Prezes słuchał bardzo uważnie. Gdy skończyłem, powiedział, że rozumie, przez co przechodzimy, i przeprosił, że musieliśmy znosić taką sytuację przez ostatni rok. Zaznaczył, że przeprosi cały zespół, ale najpierw chciał od razu zająć się najpilniejszym problemem. W Wigilię, o siódmej wieczorem, pojechał do mojego dyrektora i przekonał go, że powinien udać się na leczenie odwykowe. W Wigilię zabrał go z domu i zawiózł do ośrodka.
Mówiąc przenośnie, w kraju nagle zapanował pokój. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Nikt nie wierzył, że może się stać coś takiego. Wiem, że nigdy by się nie zdarzyło, gdybym się nie modlił.
Mam na imię John. Moja modlitwa została wysłuchana.
Recepta na rozwój
W moim życiu i w mojej służbie modlitwa jest czymś szczególnym. Pamiętam bardzo wyraźny dowód jej działania sprzed około piętnastu lat. To właśnie podczas modlitwy odczułem… usłyszałem… jak Pan powiedział mi, że powinienem zrobić coś szczególnego. Właśnie wtedy wyjeżdżałem do Stanów Zjednoczonych — to było na początku moich studiów — ale Pan powiedział mi, że muszę tu wrócić i zacząć coś szczególnego… coś innego… aby w jakiś sposób dotrzeć do ludzi, którzy nie mieli okazji usłyszeć tego wspaniałego przesłania, w które (my) wierzymy.
Po kilku latach razem z żoną wróciliśmy do Brazylii, do Sao Paulo. Pamiętam dzień naszego przyjazdu. Powiedziałem do żony: „Podejdź tu i spójrz”. Otworzyłem okno w pokoju hotelowym, gdzie się zatrzymaliśmy. Nie mieliśmy pojęcia, od czego zacząć. Potrzebowaliśmy rozmowy z Bogiem. Modliliśmy się i Pan posłał do nas odpowiednich ludzi. Spotkaliśmy członków Kościoła, którzy dzielili z nami marzenia, którzy mieli tę samą wizję, którzy mieli to samo gorące pragnienie ratowania zgubionych ludzi. W tym czasie było tam tylko szesnastu wyznawców. Rozpoczęliśmy zakładanie kościoła. Przez sześć miesięcy spotykaliśmy się w każdy weekend. Modliliśmy się, aby usłyszeć, co Pan do nas mówi. Modlitwa była dla nas bardzo ważna.
Tak rozpoczęliśmy. To były dla nas cudowne chwile. Przez ostatnich sześć lat Pan błogosławił nam ponad nasze spodziewania. Nasz kościół wciąż się rozwija. W każdą sobotę na nabożeństwa przychodzi od 850 do 900 osób. Przychodzi wielu ludzi poszukujących sensu życia. Dzięki tej misji życie wielu z nich zostało przekształcone.
Kilka lat temu podeszła do mnie pewna osoba i powiedziała: „Pastorze, musimy zrobić coś jeszcze bardziej wyjątkowego w sferze naszych modlitw”. Wyszła z inicjatywą stworzenia arki modlitewnej. W każdy weekend zgromadzeni mogą umieszczać w tej arce swoje intencje. Każdego tygodnia mamy również losowanie — jedna rodzina lub jeden wyznawca zabiera ją na cały tydzień do domu. W tygodniu ta rodzina (wyznawca) modli się o wszystkie intencje, a cały zbór modli się o tę rodzinę lub osobę. Przez ostatnie lata jesteśmy świadkami tego, z jak wielką mocą Bóg dotyka się naszego życia, jak nam błogosławi — rodzinom i poszczególnym wyznawcom. To jest niesamowite! Dzielimy się swoimi doświadczeniami z czasu spędzonego z Bogiem.
Mam na imię Kleber. Nasze modlitwy zostały wysłuchane.
Oprac. A.S.