Od czasów Czesława Niemena powodów do zdziwień tylko przybywa.
Dziwny jest ten świat. Gdy piszę ten felieton, matki z niepełnosprawnymi dziećmi właśnie zaczęły protest w budynku sejmu. Jakiś czas temu obecna władza obiecywała im złote góry, a wyszło jak zawsze. Matki chcą realnej, a nie iluzorycznej pomocy. A dziwi mnie to, że z jednej strony mówi się o prawie nienarodzonych do życia, ciągle planuje się zaostrzać przepisy antyaborcyjne, faktycznie ogranicza antykoncepcję, nachalnie promuje niemalże rozpłód, emitując w telewizorni królicze wzory rozmnażania się, a z drugiej — gdy już się te dzieci narodzą — to wychować je w Polsce, wykarmić, ubrać, wykształcić, zapewnić jakiś minimalny start w dorosłość i samodzielność to rodzicielska droga przez mękę. Pomoc państwa w tym obszarze to ciągle tylko czcze zapowiedzi. Jeszcze gorzej, gdy urodzi się dziecko niepełnosprawne i wymagające całodobowej opieki. Wtedy z prawa do życia zostaje już tylko prawo do wegetacji — dla niego, a często i jego rodziców.
Dlatego tak uderzające są słowa ks. Ludwika Wiśniewskiego z „Tygodnika Powszechnego”: „Gdyby w chrześcijańskim narodzie, a takim podobno jest polski naród, uchwalono ustawę, która stanowi, że opiekun nieuleczalnie chorego dziecka otrzymuje comiesięczne wynagrodzenie równe przeciętnej pensji, a lata opieki nad chorym dzieckiem wlicza się do świadczeń emerytalnych; gdyby ponadto ustawa gwarantowała bezpłatne lekarstwa i bezpłatną terapię dla takich dzieci — byłaby to prawdziwa troska o nienarodzonych, godna Dumnej Polski”1.
Może jednak nie cały świat jest dziwny, a nasza Polska właśnie, bo znam kraj niedaleko Polski, gdzie moja córka w promieniu kilkuset metrów od domu ma kilka żłobków i przedszkoli do wyboru, przez co może spełniać się zarówno rodzicielsko, jak i zawodowo. Można? Można.
Więcej o nieodpowiedzialnym prawodawstwie, odpowiedzialnym rodzicielstwie i rzeczywiście sprawiedliwej polityce społecznej w artykule pt. Młotkiem w bezdzietność i antykoncepcję.
Dziwi też, że z jednej strony polscy pracodawcy od jakiegoś czas alarmują, iż brakuje im rąk do pracy, a z drugiej chętnych do niej brak. A brak, bo pracodawcy za mało płacą — tyle, by przeżyć, a za mało, by żyć, choćby godnie. Mamy też w tym obszarze z innymi dziwnymi sytuacjami do czynienia. Otóż dla wielu młodych ludzi może nawet znalazłaby się praca za przyzwoite pieniądze, ale okazuje się, że często chcą więcej, niż potrafią. Z kolei ci nieco starsi, co już potrafią pracować i przyzwoicie zarabiają, często nie potrafią się z pracą opamiętać — jak już myślą, że wreszcie złapali byka za rogi, to chcą go od razu zajeździć. Wpadają w pracoholizm i też nie mają nic z życia, a ich rodziny nic z nich. Więcej o tym w Maniakach pracy.
Kolejne, co dziwi w tym świecie, a ostatnio szczególnie w deklaratywnie chrześcijańskiej Polsce, to nacisk na obchodzenie niedzieli jako dnia świętego i dnia odpoczynku. A tymczasem brak na to jakiegokolwiek uzasadnienia w wydawałoby się fundamentalnej dla chrześcijaństwa księdze — czyli w Biblii. W niej świętym dniem odpoczynku jest od zawsze sobota — i to nie żadna „żydowska”, ale Boża i „człowiecza”. A u nas zrobiono z niej właśnie najbardziej pracowity dzień handlowy. Jeśli o mnie chodzi, to mnie to dziwi. Więcej o biblijnej sobocie jako również lekarstwie na pracoholizm w Odpoczynku człowieka.
Nie mam już miejsca, by pisać o kolejnych zdziwieniach, więc wspomnę tylko o ostatnim, okładkowym. Otóż dziwi mnie, że już niedługo wylądujemy na Marsie, a tu na Ziemi nie potrafimy sobie poradzić z głupim kleszczem, a faktycznie z chorobami, które może powodować. Tacy jesteśmy mądrzy, a jednocześnie tacy głupi. Dziwny jest ten świat, nieprawdaż?
Andrzej Siciński