Kto miał rację Jezus czy Darwin?

316

Jak wyglądałby świat, jakie byłyby więzi międzyludzkie, cel i sens naszego istnienia, gdyby rację miał Jezus, a jak by to wszystko wyglądało, gdyby rację miał Darwin?

Doktor Ben Carson to emerytowany neurochirurg. Do niedawna był kierownikiem wydziału neurochirurgii na Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Przez wielu jest uważany za najwybitniejszego neurochirurga w historii. W 1997 roku dokonał bardzo odważnej operacji zwanej hemisferektomią — rozdzielenia bliźniąt zrośniętych głowami. Obie dziewczynki przeżyły. Operacja ta i wiele innych dokonań dr. Carsona, który jest zaangażowanym chrześcijaninem, zostały opisane w książce Cudowne ręce, na podstawie której nakręcono także film fabularny. Historia Carsona ilustruje niezwykły awans społeczny chłopca, który wychował się w biednej rodzinie, a osiągnął tak niezwykły sukces zawodowy w tak trudnej dziedzinie.

Zarzuty wobec Carsona

W maju tego roku Carson miał przemawiać podczas wręczania dyplomów absolwentom na Uniwersytecie Emory’ego w Atlancie, jednym z najlepszych w USA. Niestety niewielka grupa wykładowców, pracowników i studentów zaprotestowała przeciwko udziałowi Carsona w tej uroczystości. Było to dziwne o tyle, że jest on nie tylko naukowcem, ale także kawalerem Prezydenckiego Orderu Wolności, najwyższego cywilnego odznaczenia w USA wręczanego najwybitniejszym Amerykanom. W uzasadnieniu petycji protestacyjnej można było przeczytać, że choć „dr Ben Carson jest światowej sławy neurochirurgiem, przyczynił się do postępu medycyny i za pomocą swojej organizacji filantropijnej wspierał edukację bardzo wielu dzieci”, to jednak „zaprzecza ewolucji”. Protestujący wezwali „do rozważenia faktu, iż nauka wywiera ogromny pozytywny wpływ na nasze życie, a opiera się mocno na ramionach ewolucjonizmu”. Najpierw zarzucili Carsonowi, że nie wyznaje ewolucjonizmu, by z tego wywieść absurdalny zarzut, iż jest przeciwnikiem nauki. Cała jego kariera akademicka, w tym ponad sto opublikowanych prac naukowych, świadczy, że jest zwolennikiem nauki, ale dla jego przeciwników nauka i ewolucjonizm są jednym i tym samym — stąd ta przedziwna logika ich zarzutów.

W swojej petycji napisali też: „Najbardziej niepokojące w odrzuceniu ewolucjonizmu przez dr. Carsona jest to, że zrównuje on wyznawanie ewolucjonizmu z brakiem etyki i moralności”. Twierdzenie to oparli na słowach samego Carsona: „Jeśli przyjmujesz teorię ewolucji, odrzucasz etykę, nie musisz się trzymać kodu moralnego, bo sam decydujesz o swoim sumieniu stosownie do swoich pragnień”. Krytykom chodziło o to, że Carson nie tylko odrzuca teorię ewolucji, ale twierdzi, że ewolucjonizm pociąga za sobą konsekwencje w postaci odrzucenia etyki, a zatem i moralnego kodu, który dzieli postępowanie na właściwe i niewłaściwe, moralne i niemoralne.

Wyobraźmy sobie, że mamy biblijną paletę pełną różnych kolorów i odcieni, przy pomocy których malujemy obraz. Z drugiej strony mamy darwinowską paletę, także pełną kolorów i odcieni. Obie palety się różnią. Jeśli zaczniemy malować obraz przy pomocy darwinowskiej palety barw, jaki obraz namalujemy? Jaki będę ja, jakie będą moje więzi z ludźmi? Jakie będą społeczeństwa, świat? A jaki świat namalujemy przy pomocy biblijnej palety barw — wierząc Pismu Świętemu? Carson napisał — i to właśnie wyrzucali mu protestujący — że jeśli przyjmuje się teorię ewolucji, pociąga to za sobą wyłom w etyce, rozmywa kod moralny i pozwala człowiekowi robić, co mu się podoba.

Darwin i jego koncepcja

Karol Darwin urodził się w 1890 roku w Anglii. Zamierzał zostać anglikańskim duchownym, ale rozczarował się religią, gdyż ta, z jaką miał do czynienia, nie przypominała biblijnego chrześcijaństwa. W wieku 22 lat jako przyrodnik amator wybrał się w podróż. Nie był jeszcze profesjonalnym naukowcem. Na archipelagu wysp Galapagos poczynił szereg obserwacji, starając się zrozumieć zróżnicowanie, jakie zauważył w świecie zwierząt. Z czasem zaczął systematyzować swoje spostrzeżenia i w 1859 roku opublikował przypuszczalnie najważniejszą naukową książkę czasów nowożytnych pt. O pochodzeniu gatunków.

Koncepcja darwinowskiego ewolucjonizmu opiera się w zasadzie na dwóch założeniach. Pierwsze to wspólny przodek — wszystkie formy życia pochodzą od jednego wspólnego przodka. Na początku miały być proste organizmy jednokomórkowe, potem wielokomórkowe i coraz bardziej zaawansowane. Ludzie i zwierzęta mają pochodzić od wspólnego jednokomórkowego przodka. Drugie założenie dotyczy tego, w jaki ów wspólny przodek stawał się coraz bardziej skomplikowany. Według Darwina przyroda sama dokonywała selekcji między odmiennymi formami biologicznymi. Z biegiem czasu te odmienności miały się kumulować i prowadzić do powstania populacji, której udawało się przetrwać i rozmnożyć. Koncepcja przetrwania najlepiej przystosowanych została nazwana doborem naturalnym.

Wybierając się w podróż, Darwin napisał do przyjaciela, który — jak on sam wcześniej — zamierzał zostać duchownym: „Nie mam odwagi patrzeć w przyszłość, bo nie wiem, co ze mną będzie. Twoja sytuacja jest godna pozazdroszczenia. Ja nie śmiem z takim optymizmem patrzeć w przyszłość. Dla kogoś, kto jest przygotowany, by przyjąć ten urząd, życie duchownego jest wszystkim, o czym może marzyć ktoś, kto pragnie szacunku i szczęścia”. Widać, że Darwin jako młody człowiek wierzył w Boga i Biblię oraz z szacunkiem odnosił się do Kościoła. Jednak z czasem Darwin coraz bardziej oddalał się od swoich chrześcijańskich przekonań. Nie mógł pogodzić się z niewytłumaczalnym ogromem cierpienia obserwowanego w przyrodzie. W roku 1888 Bill Warfield tak opisał doświadczenie Darwina: „Tak więc doktryna ewolucyjna, raz przyjęta przez niego, stopniowo podkopywała jego wiarę, aż odrzucił chrześcijaństwo jako nieuzasadnioną ułudę. Proces ten nie był ani gwałtowny, ani łatwy. Mówił on, że nie chce porzucić wiary, a niewiara ogarniała go powoli, aż opanowała go zupełnie”. Kiedy Darwin zaczął gromadzić pierwsze spostrzeżenia na Galapagos i później formułować swoją teorię, nie rozumiał jeszcze, co z tego wyniknie. Kiedy zaczął popularyzować swoje założenia o wspólnym przodku i doborze naturalnym, nie zdawał sobie sprawy ze skutków przyjęcia jego poglądów. I tu dr Carson ma pełną rację — gdyby uznać poglądy Darwina za prawdziwe, pociągałoby to za sobą konsekwencje w pojmowaniu natury człowieka, rzeczywistości, biologii i natury Boga.

Konsekwencje przyjęcia darwinizmu

Przed laty wybrałem się z moim sześcioletnim synem na ryby. Pływaliśmy łodzią, na której była kotwica. Kiedy dopływaliśmy do miejsca połowu, zrzucałem kotwicę. Kiedy podpłynęliśmy w kolejne miejsce, syn bez pytania chwycił kotwicę i wrzucił ją do wody. Nie upewnił się jednak, czy nic się nie zaplątało w linę kotwiczną, a leżały na niej wędka, torba z prowiantem, kurtka. Na jednym ze zwojów liny stał też mój syn. Gdy kotwica wpadła do wody, lina wyrzuciła za burtę wędkę, torbę i kurtkę. Syna chwyciłem w ostatniej chwili. Powiedziałem mu: „Kiedy wrzucasz kotwicę do wody, musisz uważać, żeby lina nie wrzuciła do wody tego, co jest w łodzi, i ciebie samego”.

Podobnie jest z darwinizmem. Jeśli wrzuca się do wody kotwicę darwinizmu, to nie skończy się na jednym pluśnięciu, ale nastąpią konsekwencje etyczne i moralne. To właśnie stwierdził Carson. Malując farbami z biblijnej palety, mamy do dyspozycji barwy, które nie są dostępne w palecie darwinowskiej — miłość, wartość, kod moralny. Tak więc biblijny obraz świata będzie się znacząco różnił od obrazu darwinowskiego.

Dla chrześcijan pierwszą niepodważalną prawdą jest to, że „Bóg jest miłością”1. Wszystkie kolejne przyjmowane prawdy muszą być porównywane z tą pierwszą. Jeśli zauważamy niespójność między prawdą, że Bóg jest miłością, a innym twierdzeniami — na przykład darwinowskim ewolucjonizmem — musimy takie twierdzenia odrzucić.

Oczywiście są chrześcijanie, którym wydaje się, że można wierzyć w Boga miłości, a jednocześnie w to, że ten sam Bóg stwarzał życie przy pomocy darwinowsko pojmowanej ewolucji. Wyłaniałby się z tego obraz Boga stwarzającego życie przy pomocy środków, które skazywałyby kolejne pokolenia czujących istot na bezsensowne cierpienie i bezsensowną śmierć. Ponadto oznaczałoby to, że śmierć istniała jeszcze przed grzechem. Jaki musiałby być Bóg stwarzający świat w sposób tak marnotrawny i pozbawiony wrażliwości? Taka sytuacja prowadzi do dysonansu poznawczego — narusza najważniejszą prawdę, że Bóg jest miłością. I dlatego twierdzenia z nią sprzeczne należy odrzucić.

Twierdzenia darwinistów

Przyjrzyjmy się kilku wypowiedziom uczonych darwinistów i obrazowi, jaki się z nich wyłania. Cornelius Hunter napisał: „Ewolucjonizm to więcej niż naukowa teoria, choćby ze względu na to, jak wielki jest jego wpływ na dziedziny wykraczające poza naukę. Jest to przypuszczalnie najbardziej wpływowy pogląd kiedykolwiek wygenerowany przez naukę”. Najbardziej czy nie, nie ulega jednak wątpliwości, że darwinizm mieści się w pierwszej trójce najbardziej wpływowych teorii naukowych ostatnich pięciu stuleci. Rozpoczął się w zasadzie jako teoria biologiczna, ale dał początek ewolucyjnej psychologii, ewolucyjnej socjologii, ewolucyjnej antropologii, a nawet ewolucyjnej kosmologii. W końcu powstała nawet ewolucyjna teologia. Hunter stwierdza, że ewolucjonizm wywarł tak wielki wpływ dlatego, iż wyszedł poza biologię czy naukę. Zgadza się. Przeniknął nawet do etyki i moralności.

William Provine, ornitolog z Uniwersytetu Cornella, napisał: „Naturalistyczny ewolucjonizm pociąga za sobą wyraźne konsekwencje, które Karol Darwin dobrze rozumiał. Po pierwsze, nie istnieją żadni bogowie, których warto byłoby czcić”. Też zgoda — gdyby bowiem darwinowski ewolucjonizm miał być prawdą, nie chciałbym mieć nic wspólnego z żadnym bogiem, który uczestniczyłby w takim procesie jak ewolucja. Ten sam autor napisał dalej: „Po drugie, nie istnieje życie po śmierci. Po trzecie, nie istnieje żadna trwała podstawa etyki”. Czy gdzieś to już czytaliśmy wcześniej? Tak właśnie napisał dr Carson, ale ludzie z Uniwersytetu Emory’ego oprotestowali jego wystąpienie właśnie za takie twierdzenie — że przyjęcie ewolucjonizmu jest odrzuceniem podstaw etyki. „Po czwarte — cytujemy Provine’a — nie istnieje ostateczny sens życia. Po piąte, ludzka wolna wola nie ma żadnego znaczenia”. Podsumujmy tego ewolucjonistę — twierdzi on, że jeśli ewolucjonizm jest prawdą, to znaczy, że nie ma Boga, życia po śmierci, podstaw etyki ani wolnej woli.

Dalej będzie jeszcze ciekawiej i straszniej. Darwin w swojej teorii skupił się na ewolucji gatunków. Zaś Richard Dawkins w książce Samolubny gen z 1972 roku zasugerował, że ewolucja operuje nie tyle na poziomie gatunków, co genów. Napisał: „Wszechświat jest jedynie zbiorem poruszających się atomów. Ludzie to tylko maszyny przekazujące DNA, a przekazywanie DNA jest samopodtrzymującym się procesem. Jest to jedyny cel życia wszystkich żywych obiektów”. W zasadzie jesteście maszynami używanymi niejako przez DNA do powielania się — zdaje się twierdzić Dawkins. Idzie tu krok dalej niż Darwin. To genocentryczna wizja ewolucjonizmu. Liczy się tylko DNA, które chce się powielić. Istota ludzka jest nieistotna. Wszechświat w samym swoim jądrze biologicznym, według Dawkinsa, nie opiera się na altruizmie, miłości, łaskawości, przebaczeniu i tych wszystkich etycznych cnotach, ale na egoizmie, przekazaniu mojego DNA, moim przetrwaniu, a każdy, kto temu zagraża, będzie musiał się ze mną zmierzyć.

Michael Ruse, biolog z Florydzkiego Uniwersytetu Stanowego, napisał: „Etyka w tradycyjnym rozumieniu jest iluzją, którą nasze geny straszą nas, by zmusić nas do współpracy”. Wychodzi na to, że jeśli staramy się być dobrzy dla siebie nawzajem, to nie ma to żadnej wartości. Jezusowe „czyńcie innym to, czego sami od nich oczekujecie” też. Podobnie ideał, na którym oparte jest całe Pismo Święte, iż miłość jest tą wielką i piękną cnotą, treścią najważniejszego przykazania przytoczonego przez Jezusa: „Będziesz miłował Boga całym sercem, umysłem i duszą. A drugie [przykazanie] jest podobne do tego: Będziesz miłował bliźniego jak samego siebie”. Gdyby darwinowski ewolucjonizm był prawdą, wszystkie te wartości byłyby jedynie ckliwą gadaniną, pozbawioną realnego znaczenia!

Jaki obraz się z tego wyłania? Wzory etyczne tego świata, takie jak Martin Luther King, Mahatma Gandhi czy sam Jezus Chrystus — to tylko farsa. Cała etyka jest iluzją wpajaną nam przez nasze DNA, by sterować nami jak posłusznymi maszynami. To brzmi jak scenariusz kolejnego Matrixa. W tej serii filmowej ludzie są wykorzystywani przez maszyny jako źródło energii i siły obliczeniowej mózgu. Jeśli taki ma być obraz rzeczywistości — z tą tylko różnicą, że nie rządzą nami wielkie mechaniczne potwory, ale maleńkie geny, które czynią nas takimi, jakimi jesteśmy — to jest to obraz ponury i przygnębiający. W takim obrazie nie ma błękitów, żółci, czerwieni i wszelkich żywych barw. Pozostaje czerń i odcienie szarości, ale głównie czerń. W biblijnej palecie barw wciąż obecne są miłość, uprzejmość, dobroć, altruizm — wszystkie jasne barwy, dzięki którym możemy malować piękny, wspaniały obraz rzeczywistości.

A teraz cytat Francisa Cricka, laureata Nagrody Nobla za współodkrycie molekuły DNA: „Ty, twoje radości i twoje smutki, twoje wspomnienia i ambicje, twoje poczucie osobistej tożsamości i wolnej woli — nie masz żadnej wolnej woli. Jesteś jedynie dużym zbiorem komórek nerwowych i związanych z nimi molekuł”. Tu nie mamy nawet tożsamości, osobowości! Jesteśmy jedynie zbiorami komórek nerwowych i molekuł. Według darwinowskiego ewolucjonizmu nie ma żadnych nas. To tylko iluzja wpajana wam przez skomplikowany organ w waszych głowach zwany mózgiem.

Dwa obrazy

Z darwinowskiej palety barw usuwany jest jeden kolor za drugim. Zostaje ponury, rozpaczliwy obraz życia. Zatem kto miał rację — Jezus czy Darwin? Tu nie chodzi o dowody na ewolucję czy stworzenie, tylko o próbę wyobrażenia sobie, co by było, gdyby ewolucjonizm był prawdą. Jakiego rodzaju obraz rzeczywistości wyłania się z ewolucjonizmu? Niewesoły, straszny, rozpaczliwy i nie do przyjęcia. My, nasza tożsamość, osobowość, więzi, miłość — wszystko niknie w jakimś egocentrycznym, samozachowawczym procesie, w którym nie jesteśmy tak naprawdę tymi, za których się uważamy. Jesteśmy jedynie maszynami używanymi przez DNA do samopowielania genów. Żałosny obraz! Jego sednem jest egoizm, i to nawet nie nasz, a naszych genów.

Po drugiej stronie wyłania się zupełnie inny obraz, gdzie najważniejszą prawdą jest to, że Bóg jest miłością, z czego wynika altruizm, ofiarność i służenie innym. W Liście do Efezjan apostoł Paweł mówi: „Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane, i chodźcie w miłości, jak i Chrystus umiłował was i samego siebie wydał za nas jako dar i ofiarę Bogu ku miłej wonności”2. Paweł napomina wierzących w Efezie, aby postępowali jak Bóg, chodząc w miłości. Skoro Bóg jest miłością i my mamy miłować. Jak? Tak jak Chrystus umiłował nas i siebie samego wydał za nas jako dar i ofiarę dla Boga.

To ostatnie zdanie Paweł powtarzał jeszcze wielokrotnie na różne sposoby, tak jak tu: Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie”3. Oto moralny standard, kod etyczny. Miłość nie jest dbaniem tylko o siebie, chronieniem siebie za wszelką cenę. W innym jeszcze miejscu Paweł mówi: „Miłość (…) nie szuka swego”4. Miłość nie jest zabieganiem jedynie o swoje interesy, pragnienia, nadzieje, marzenia i potrzeby. Idea miłości jest ideą ofiarności, zabiegania o pragnienia, potrzeby, marzenia i nadzieje innych. Miłość jest wydawaniem siebie za innych, jak w najbardziej znanym wersecie Pisma Świętego: „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał”5. Miłość jest ofiarnością na rzecz innych!

To obraz zupełnie inny od darwinowskiego. Ten darwinowski wyraża Peter Atkins, pisząc: „Nauka nie potrzebuje celu. (…) Całe niezwykłe bogactwo świata może zostać wyrażone jako wyrastające na kupie gnoju bezcelowego powszechnego rozkładu”. Według niego życie to skomplikowana rzecz, która wyrasta z gnoju atomów i biologicznych struktur. Nie ma Boga, sensu życia, podstaw etyki, wolnej woli, tożsamości, autentycznych więzi.

Rzeczywistość jest jednak inna! W głębi ducha nawet ci naukowcy nie są w stanie żyć według tego, co twierdzą i publikują. Podczas wykładów mogą porównywać życie do bezcelowej sterty gnoju, ale kiedy wracają do domu, żaden z nich nie mówi w taki sposób do swojej żony. Kiedy dziecko takiego naukowca odnosi sukcesy, rodzic czuje się dumny, ale kiedy dziecku dzieje się krzywda, rodzic kipi gniewem i domaga się sprawiedliwości. Nie sposób żyć według założeń ewolucjonizmu! Można twierdzić, że się weń wierzy, ale nie da się tak żyć! Co powiesz podczas ceremonii zaślubin? Co mówisz swoim dzieciom? A z drugiej strony, za co karać przestępców, jeśli nie istnieje dobro ani zło, ani nie ma wolnej woli? Razem z kotwicą darwinizmu wyrzucamy sens życia. Ewolucjonizm nie jest niewinną, nieszkodliwą teorią. Raz przyjęty, niszczy wszystko, co nadaje życiu sens. Jest fundamentalnie niezgodny z nauczaniem Jezusa o naturze rzeczywistości, tak jak egoizm jest całkowicie niezgodny z altruizmem.

Na Nowej Zelandii doświadczyłem kiedyś czegoś pięknego. Pływałem w morzu, kiedy nagle wokoło mnie pojawiły się setki delfinów. Nikt mi nie wmówi, że świat nie jest pełen piękna. Niebo pełne gwiazd, zapach świeżego chleba, spędzanie czasu z przyjaciółmi — tyle dobra. Ten mentalny obraz życia jako czegoś dobrego sprawia, że czujecie, iż życie ma jakiś boski sens i cel. Ale w darwinowskim obrazie życia tego wszystkiego brakuje.

2 sierpnia 2005 roku francuski samolot pasażerski podchodził do lądowania na lotnisku w Toronto. Niestety zjechał z pasa, rozbił się i stanął w płomieniach. Kanadyjska minister transportu momentalnie złożyła publicznie kondolencje rodzinom ofiar. Nie wiedziała jednak, podobnie jak obsługa lotniska, że nikt nie zginął. Dlaczego? Stało się coś zdumiewającego. Kiedy kierowcy i pasażerowie samochodów jadących pobliską szosą zobaczyli samolot zjeżdżający z pasa na teren poza lotniskiem, zatrzymywali się i biegli na pomoc w kierunku płonącego samolotu, który lada chwila mógł eksplodować. Zrobili to, żeby ratować ludzi, których nawet nie znali. W darwinowskim świecie nie byłoby miejsca na takie zachowania. Właściwe byłoby raczej kierowanie się zasadą przetrwania najlepiej przystosowanych. W głębi duszy wiemy jednak, że należy postąpić inaczej — że świat, życie rodzina, społeczeństwo są lepsze, kiedy ludzie dbają nie tylko o siebie, ale i innych, kiedy pomagają potrzebującym. Bieg w kierunku płonącego samolotu, żeby ratować obcych ludzi, to coś najbardziej niedarwinowskiego, co można sobie wyobrazić. W lokalnej prasie napisano: „Z ośmiu wyjść awaryjnych dwa nie gwarantowały bezpieczeństwa, a w dwóch kolejnych nie można było uruchomić nadmuchiwanej pochylni. Tylko cztery wyjścia funkcjonowały należycie. Jednak w tej chaotycznej sytuacji setki nieznajomych działały w sposób tak skoordynowany, że z małej przestrzeni ewakuowano wszystkich pasażerów w ciągu kilku minut, zanim samolot zaczął się palić na dobre”.

Czy to nie wspaniałe, piękne, wielkie i… pobożne? Apostoł Paweł wzywa chrześcijan do naśladowania Boga, bo wtedy życie jest najlepsze i najpiękniejsze. Naśladujemy Boga, chodząc w miłości. A większej miłości nie ma nad tę, gdy ktoś biegnie w kierunku płonącego samolotu, by zaryzykować własnym życiem dla ratowania bliźnich. Taki obraz rzeczywistości wyłania się, gdy prawdą jest, że Bóg jest miłością. Obraz ten jest piękny, wspaniały. Jest w nim sens, nadzieja, tożsamość, osobowość, przyszłość, wolna wola. Po drugiej stronie jest tylko czerń. Kto miał rację — Jezus czy Darwin? Nie chodzi o dowody na rzecz kreacjonizmu czy ewolucjonizmu. Chodzi o to, jaki obraz rzeczywistości wolimy — ten egoistyczny czy ten namalowany miłością? 

David Asscherick

1 1 J 4,8. 2 Ef 5,1-2. 3 Ef 5,25. 4 1 Kor 13,5. 5 J 3,16.