W całej Polsce Święto Niepodległości było cudownie obchodzone: piękne defilady, flagi, razem wytańczone polonezy, Polacy cieszący się z wolności, wspólnoty. Wszystko to jednak przyćmił jeden marsz, ten w Warszawie, i to pod hasłem: „My chcemy Boga”.
Zaciekawiony, jak marsz pod takim hasłem będzie wyglądał i jak będzie odbierany przez mieszkańców Warszawy, wybrałem się na niego, aby zobaczyć to na własne oczy.
Według policyjnych danych marsz zgromadził 60 tysięcy uczestników. Większość z nich, moim zdaniem, przyszła na niego przede wszystkim, aby rzeczywiście uczcić w wyjątkowy sposób dzień odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Atmosfera była jednak jakby surowa, zapewne z powodu pochmurnej pogody, huku petard, skandowanych haseł czy odpalonych rac, których czerwona poświata wzmacniana była przez dym, jaki wytwarzały. Ktoś mógłby powiedzieć, że było spokojnie… jak na wojnie.
Widocznie tak już mamy, że lubimy też świętować głośno i ponuro, co z kolei może pobudzać wyobraźnię zachodnich mediów przyzwyczajonych raczej do innego świętowania, jak w lipcowy amerykański Dzień Niepodległości — słonecznie, z defiladami, wspólnym biesiadowaniem, z kolorowymi fajerwerkami, na wesoło.
Wracając jednak do naszego marszu, to prawdopodobnie już po nim wielu jego uczestników mogło poczuć się oszukanych, bo chciało wziąć udział w największym pochodzie ku uczczeniu Święta Niepodległości, a zostali wplątani w poparcie dla haseł rasistowskich i atakujących mniejszości religijne i etniczne; haseł, które — trzeba wyraźnie zaznaczyć — były jedynie marginesem tego wydarzenia.
Tak masowe marsze mają niestety to do siebie, że gdy jakieś osoby z banerami idą przed nami, to widać tylko ich plecy, ale już nie widać haseł na tych banerach. A gdy idą gdzieś daleko za nami, to tamtych banerów też nie widać. Dlatego w takim tłumie mogą pojawić się różne hasła, które dopiero później zobaczymy w telewizorach.
Co innego z okrzykami. Sam byłem świadkiem, gdy jadący z nagłośnieniem oficjalny „wodzirej” marszu, zaczął zachęcać do wykrzykiwania haseł atakujących mniejszości. Nie były one jednak jakoś specjalnie podchwytywane przez tłum, przeciwnie — wydawało się, że po chwili zaczęły być nawet specjalnie zagłuszane przez maszerujących innymi hasłami.
Każdy uczestnik tego marszu powinien był jednak już wcześniej zwrócić uwagę na samych organizatorów warszawskiego marszu, którzy nie ukrywali swoich poglądów i niejako namaścili nimi całe to wydarzenie. A były to poglądy „narodowo-radykalne”, które w praktyce okazały się jednak poglądami o „rasowym separatyzmie”, „czystej krwi” czy „białej Europie”1. Szokujące było również to, że oficjalnym gościem marszu był Roberto Fiore, włoski entuzjasta faszyzmu, skazany w przeszłości za działalność w organizacji terrorystycznej (sic!)1.
To co w warszawskim marszu było jednak najbardziej interesujące to jego oficjalne hasło: „My chcemy Boga”. Co miało ono oznaczać? Odpowiedź znajdujemy w komentarzu jednego z głównych organizatorów Marszu Niepodległości, który powiedział: „(…) chcemy iść jak nasi przodkowie pod Wiedniem, jak w walce z nawałą bolszewicką w 1920 roku (…) iść pod sztandarami Boga”2. W skrócie „chcemy Boga” można było odebrać jako: chcemy z Bogiem na ustach tłuc dziś muzułmanów i komunistów. Tylko czy dokładnie takiej postawy oczekuje dziś Jezus Chrystus od chrześcijan, swoich naśladowców?
Prawdziwy chrześcijanin będzie starał się zawsze postępować właśnie tak jak Jezus. Czyli na początek będzie kochał Boga, a potem bliźniego, czyli każdego innego człowieka. Bo Bóg w każdym narodzie ma swoje dzieci. Kto nie wierzy lub o tym zapomniał, nich przeczyta: „Nikomu nic nie bądźcie dłużni, z wyjątkiem wzajemnej miłości. Kto bowiem miłuje drugiego człowieka, wypełnił Prawo. Przecież przykazania: Nie będziesz cudzołożył, nie będziesz zabijał, nie będziesz kradł, nie będziesz pożądał, i każde inne, streszczają się w tym nakazie: Będziesz miłował swego bliźniego, jak siebie samego”4. „Piotr zaś otworzył usta i rzekł: Teraz pojmuję naprawdę, że Bóg nie ma względu na osobę, lecz w każdym narodzie miły mu jest ten, kto się go boi i sprawiedliwie postępuje”5.
Wszyscy znamy dewizę: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. To patriotyczne hasło, pozostaje piękne, póki zachowuje się dokładnie tę kolejność. Bo gdy Bóg jest naprawdę na pierwszym miejscu, to wszystko inne jest na właściwym.
Tomasz Szambelan