Pomnik Marii Magdaleny

644

Czy Bóg używa wstydu jako narzędzia w relacjach z człowiekiem?

Richard Neil, lekarz, w swej książce pt. Myślałem, że znam Boga1, przytacza historię, którą opowiedziała mu jego pacjentka: „Wychowałam się w stanie Teksas w rygorystycznej społeczności protestanckiej. Mój ojciec pełnił ważny urząd w miejscowym kościele. Pewne zwyczaje i zachowania, np. taniec, picie alkoholu i tym podobne rzeczy, nie były akceptowane przez wiernych tego kościoła. Pewnej niedzieli, kiedy miałam sześć lat, po południu odwiedziła mnie kuzynka. Wcześniej uczestniczyłyśmy w kościelnym nabożeństwie i przez cały czas nosiłyśmy nasze piękne koronkowe sukienki, gdy bawiłyśmy się w salonie naszego domu. Znajdował się tu również luksusowy i ważny mebel — pochodzący z dawnych czasów gramofon. Słuchałyśmy muzyki całkowicie oczarowane. W tym czasie przez okno wpadał ciepły wiatr, unosił zasłony i porywał je do wnętrza salonu. Dzień był słoneczny i pogodny, a melodyjne dźwięki zdawały się wypełniać całą salę. Nagle zarówno ja, jak i moja kuzynka zapragnęłyśmy tańczyć w rytm muzyki; zaczęłyśmy pląsać po całym salonie, wirując dookoła siebie. Nasz radosny nastrój był przerywany dziewczęcymi chichotami i okrzykami radości. Nagle spojrzałam w kierunku wejścia prowadzącego do salonu. Tam ujrzałam widok, który mnie zmroził i spowodował, że natychmiast znieruchomiałam. We framudze drzwi spostrzegłam ojca, zesztywniałego w surowej pozie. Ręce trzymał mocno złożone na piersiach. Na jego twarzy malowała się płynąca z głębi serca dezaprobata. Gdy odzyskałam spokój, szybko pobiegłam do gramofonu i wyłączyłam go. Znałam dobrze mego ojca i wiedziałam, co o tym wszystkim myśli. Zdruzgotana i zawstydzona podbiegłam do taty i objęłam rękami jego kolana, cała zalana łzami. Zapytałam: tatusiu, czy twoim zdaniem Jezus mi to kiedykolwiek przebaczy? Ojciec spojrzał na mnie, nie zmieniając swego surowego spojrzenia i odrzekł: Zuzanno, nie wiem tego — po prostu tego nie wiem. Po czym odwrócił się i odszedł”.

Ojciec w tej historii nie sprostał zadaniu. Jakie przesłanie o naturze miłującego Boga, któremu służy, przekazał swemu dziecku? Owa kobieta przeżyła wówczas jedno z najbardziej traumatycznych duchowych doświadczeń. Ten moment zawstydzenia i odrzucenia miał negatywny wpływ na wszystkie aspekty jej towarzyskiego i duchowego życia, a co najważniejsze — na jej relacje z Bogiem. Jej życie zostało zdominowane przez uczucie wstydu, które nigdy nie przynosi pokoju ani bliskich relacji z innymi. Ojciec tej kobiety bał się zakłopotania, postawienia w złym świetle w swoim środowisku kościelnym, więc posłużył się mechanizmem wstydu wobec swej córki, by kontrolować jej zachowanie. To był jego mechanizm obronny. Tak naprawdę ktoś, kto nas zawstydza, nie troszczy się wtedy o nas. Troszczy się jedynie o siebie, o swój wizerunek i reputację.

Towarzyski nietakt

Są ludzie, którzy twierdzą, że wstyd jest czymś właściwym. Jest jedynym skutecznym sposobem, by komuś uświadomić, jak złe były jego uczynki, i przez to wzbudzić w nim potrzebę poprawy. Traktują więc wstyd jako niezbędną broń w chrześcijańskim rozwoju. A jak jest z Bogiem? Czy znane są przypadki, kiedy Bóg zawstydzał ludzi? Czy Bogu zależy na tym, byśmy się wstydzili tego, co było grzeszne w naszym życiu? Czy Bóg kiedykolwiek wstydził się za nas?

Udajmy się na chwilę na ucztę do domu Szymona. Jezus jest honorowym gościem i wtedy dzieje się coś… niesmacznego. „A oto kobieta, grzesznica, która była w tym mieście, dowiedziawszy się, że [Jezus] siedzi przy stole w domu faryzeusza, przyniosła alabastrowe naczynie olejku, i stanąwszy z tyłu u jego nóg, płacząc, zaczęła łzami obmywać jego nogi, wycierała je włosami swojej głowy, całowała i namaszczała olejkiem. A widząc to, faryzeusz, który go zaprosił, pomyślał sobie: Gdyby on był prorokiem, wiedziałby, kim i jaka jest ta kobieta, która go dotyka. Jest bowiem grzesznicą”2.

To był towarzyski nietakt. Owa grzesznica — Maria Magdalena3 — zachowała się nie tylko w sposób niewłaściwy, ale wręcz oburzający.

Po pierwsze, nie należała do zaproszonych gości. Była, powiedzmy, pomocą kuchenną i znalazła się tam tylko dlatego, że jej siostra Marta przygotowywała posiłek dla gości. Jej czyn łatwo można było uznać za obrazę dla gospodarza. Nieproszona wylała na nogi głównego gościa niezwykle kosztowny olejek. I to celowo. Niektórzy z zaproszonych na ucztę gości pomyśleli, że to był niepotrzebny, rozrzutny gest. Inni mieli powody, by podejrzewać, iż zrobiła to z niezbyt czystych pobudek.

Po drugie, był to bardzo drogi kosmetyk. Nawet dziś jego cena jest zawrotna. W tamtych czasach uważano, że mogą go używać jedynie ludzie bogaci, sławni i wpływowi. A Maria Magdalena wylała olejek na nogi galilejskiego Nauczyciela z Nazaretu. Niemal wszyscy obecni na uczcie mieli wątpliwości, czy Jezus zasługuje na taki gest z jej strony.

Ale oczywiście nie chodzi tylko o to, że Szymona i jego gości wzburzyło marnotrawienie drogocennego olejku. Otóż był jeszcze inny aspekt tej sprawy, a dotyczył przeszłości Marii Magdaleny — dawnej nierządnicy. Każdy, kto chciałby wytknąć jej niecne pobudki, dysponował potężnymi argumentami. Samo zachowanie Marii nie licowało z zasadami obowiązującymi kobiety w tamtych czasach.

Gest lekkich obyczajów

W starożytnym judaizmie panowały surowe obyczaje. Zachowanie kobiet znajdowało się pod szczególną kontrolą opinii publicznej. Każda kobieta poza domem musiała stosować się do niezwykle surowego kodeksu postępowania. Kobietom nie wolno było odkrywać części ciała uważanych za nacechowane silnym erotyzmem, np. ramion, nóg i twarzy. Również kobiece włosy uważano za pobudzające erotycznie. W pewnych kulturach włosy należało całkowicie zakrywać, w innych trzeba było je nosić splecione w warkocze. Za naruszenie tych zasad groziło społeczne potępienie. Ale były w społeczeństwie izraelskim kobiety, które nie mogły zakrywać włosów, gdyż nakrycia głowy wypadało nosić jedynie ogólnie szanowanym niewiastom. Maria Magdalena najwidoczniej nie miała nakrycia głowy, gdy przystąpiła do Jezusa. W tych okolicznościach goście na uczcie u Szymona mogli stosownie pomyśleć o niej, o jej reputacji i możliwych motywach jej postępowania. Wziąwszy pod uwagę obyczaje obowiązujące w tamtych czasach, można stwierdzić, że czyn Marii Magdaleny, kobiety niezamężnej i dawnej nierządnicy, wycierającej włosami stopy Jezusa, budził wiele podejrzeń. Mógł być odebrany jako gest o podłożu erotycznym. I takie okoliczności sprawiały, że zarówno ona, jak i Jezus w oczach gości zostali postawieni w kompromitującym świetle.

Maria Magdalena wpisała się zresztą w taki schemat. Otóż kobiety o wątpliwej reputacji miały w zwyczaju chodzenie na wystawne uczty, na których byli obecni mężczyźni. Tu poprzez wyzywający sposób zachowania kusiły i zdobywały klientów. Taką praktykę ułatwiał wygląd uczty w tamtych czasach — nie zasiadano za stołem, lecz ucztowano, leżąc na sofach, które były ustawione wokół stołu z potrawami. Goście zwyczajowo raczyli się posiłkiem, półleżąc albo opierając się na lewym boku. Uczty trwały często bardzo długo, a towarzyszące im obżarstwo i pijaństwo sprawiały, że biesiadnicy byli bardziej rozochoceni i mieli mniejsze opory moralne, by skorzystać z usług prostytutek.

Najwyraźniej, według opinii Szymona, Jezus nie był świadomy tego, z jakimi konsekwencjami łączy się Jego zgoda na dotykanie przez Marię Magdalenę Jego stóp, umywanie ich łzami i suszenie rozpuszczonymi włosami. „Gdyby on był prorokiem, wiedziałby, kim i jaka jest ta kobieta, która go dotyka. Jest bowiem grzesznicą”…

Jezus wiedział, czego faryzeusze od Niego oczekiwali, i mógł łatwo zawstydzić Marię Magdalenę. Gdyby troszczył się o swoją reputację, mógłby nie dopuścić do tego incydentu. Mógł powstrzymać kobietę przed dotykaniem Jego stóp. Albo mógł dyskretnie szepnąć jej do ucha, że to nie jest odpowiednie miejsce ani właściwy sposób, żeby okazywać swoje uczucia. Czyn Marii Magdaleny z pewnością nie mieścił się w ramach kanonów dobrego zachowania. Ten towarzyski nietakt z całą pewnością wymagał odpowiedniego potraktowania ze strony gospodarza albo ze strony osoby, wobec której dopuszczono się owego nieprzyzwoitego czynu. Lecz co niezwykle interesujące, Jezus nie odpowiada tak, jak tego oczekiwał gospodarz domu. Jest przede wszystkim uprzejmy i taktowny. Nie czyni nic, co może zawstydzić Marię Magdalenę. Co więcej — ryzykuje swoją reputację.

Reputacja kontra pokora

W Liście do Filipian czytamy, że Chrystus „wyparł się samego siebie”4 — ale ciekawie oddaje to przekład angielski: „pozbawił się reputacji”. Jezus nie usiłował ani dbać o swoją reputację, ani strzec jej. Reputacja nie miała dla niego znaczenia, dlatego pozwolił się ukrzyżować. To był przecież najbardziej haniebny rodzaj śmierci w starożytnym świecie. A Jezus „wycierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę”5. W jaki sposób można zawstydzić człowieka, który nie ma reputacji i nie patrzy na hańbę?

Co dla nas ważne, List do Filipian mówi, że mamy naśladować Jezusa, który wyparł się samego siebie — pozbawił reputacji. Chrystus wzniósł się ponad to uczucie. My zazdrośnie strzeżemy swojego wizerunku i robimy wszystko, żeby go ochronić. Czy słusznie?

Biblia jasno mówi na temat naszej reputacji lub braku takowej, kiedy stoimy przed obliczem Boga: „I wszyscy staliśmy się podobni do tego, co nieczyste, a wszystkie nasze cnoty są jak szata splugawiona; wszyscy więdniemy jak liść, a nasze przewinienia porywają nas jak wiatr”6. W oczach Nieba nie mamy nieskalanej reputacji, o którą należy dbać. To oznacza, że nie posiadamy niczego, czym możemy się szczycić albo chwalić.

Popatrzmy na chwilę na Piotra. Czy Jezus wstydził się go za to, co zrobił tamtej nocy, gdy trzykrotnie się zaparł Pana? Czy Jezus czuł rozczarowanie, że Piotr ugiął się pod presją? I czy później Piotr powinien był się wstydzić, że zdradził Chrystusa? Czy Piotr usiłował bronić swej reputacji w oczach Mistrza? Z pewnością nie. A jak Chrystus mógłby się wstydzić człowieka, którego charakter ze wszystkimi wadami znał tak dobrze?

Wina i wstyd

Kiedy w nas rodzi się wstyd? Po pierwsze, gdy uważamy, że nie spełniamy pokładanych w nas przez innych oczekiwań. Po drugie, gdy przyjmujemy opinie innych ludzi dotyczących tego, jacy powinniśmy być.

Co ciekawe, nie ma ani jednego przykładu w Biblii, by Bóg używał wstydu jako narzędzia w relacjach z ludźmi. Ponieważ Bóg zna koniec na początku, nigdy nie doznaje rozczarowania nami. To jedna z najważniejszych prawd, pozwalająca uniknąć rozczarowania, wstydu i depresji w chrześcijańskim życiu.

Wstyd nigdy nie pomaga w uzdrowieniu lub konstruktywnej zmianie człowieka. Zawsze prowadzi do pogardy wobec siebie i zniechęcenia.

Skąd w ogóle wziął się wstyd u człowieka? Jest nierozerwalnie związany ze skutkami grzechu. Nie pochodzi od Boga. Gdy Adam i Ewa zgrzeszyli, Bóg zjawił się w ogrodzie Eden, by się z nimi spotkać. Ale Adam nie wybiegł na Jego spotkanie. Dlaczego się schował? Z powodu winy i wstydu. A to nie są rzeczy tożsame.

Historia Adama ukazuje konsekwencje odczuwania wstydu. Po pierwsze, wstyd zawsze sprawia, że człowiek pragnie się gdzieś ukryć. Wstyd nigdy nie prowadzi do otwartości i pojednania. Po drugie, powoduje, że odsuwamy się od osoby, która nas zawstydza. Po trzecie, podobnie jak to było w przypadku Adama i Ewy usiłujących zakryć się liśćmi, wstyd sprawia, że my też chcemy zakryć pewne rzeczy, które ten wstyd wywołują. I po czwarte wstyd rodzi w nas niechęć do samych siebie. Każdy z tych elementów jest śmiertelnym wrogiem chrześcijańskiego wzrostu i dojrzałości.

Wstyd jest narzędziem kontrolowaniu zachowania. Można powiedzieć, że to młodszy brat przemocy. Dlatego nie ma nic wspólnego z Bogiem. Boże działanie wspiera pojednanie i uzdrowienie. Z tego powodu Jezus nie zawstydził Marii Magdaleny czy Piotra. Dlatego też Bóg wrócił do ogrodu Eden po tym, jak Adam zgrzeszył. Bóg działa za pomocą poczucia winy, ale nie wstydu, ponieważ to właśnie przez uświadomienie sobie tego, że zgrzeszyliśmy, a nie z powodu wstydu, znów do Niego przychodzimy. Wina sama w sobie skłania nas do naprawienia problemu. Prowadzi do pojednania. Ale wina w połączeniu ze wstydem powoduje nasze wycofanie, zniechęca i pognębia nas. Jeśli prowadzi do jakiejś zmiany, to jest ona powierzchowna, kosmetyczna. Nie przyczynia się do zmiany charakteru człowieka.

Dlatego Jezus nie zawstydził przyprowadzonej do Niego kobiety przyłapanej na cudzołóstwie7. Czy tę kobietę powinno się potępić? Czy była winna? Odpowiedź jest oczywista. Przecież przyłapano ją na gorącym uczynku. Ale Jezus uznał za niepotrzebne przypominać o jej winie. Gdyby uznał to za użyteczne, z pewnością mógłby wzbudzić w niej wielki wstyd. Przypomniałby jej o latach, kiedy chodziła na nabożeństwa do synagogi i jak to powinno ukształtować jej postawę życiową. Mógłby wspomnieć o tym, jak bardzo zawiodła i zraniła swych rodziców, i przypomnieć jej, że jako osoba należąca do narodu wybranego oddawała się uciechom typowym dla pogan. Jezus mógł powiedzieć jej wiele rzeczy, które z tej racji, że były prawdą, mogły ją bardzo zawstydzić. Ale tego nie uczynił. Bóg nie działa na człowieka, powodując u niego zniechęcenie, rozczarowanie i oddalenie się, i nigdy nie stosuje wstydu jako instrumentu oddziaływania. Jezus pragnął, by ta prostytutka odeszła raczej z wysoko podniesionym czołem niż ze zwieszoną głową. Chciał, żeby cieszyła się przebaczeniem grzechu i była świadoma swej wartości jako córki Nieba. Jej poczucie winy pozwoliło Mu zrobić to, co najlepiej potrafił — udzielić przebaczenia i pojednać grzesznika z Bogiem. Jeśli chrześcijanie czują się zawstydzeni z powodu swych uczynków, to uczucie to nigdy nie pochodzi od Boga.

Twój dom

W pracy, w szkole i niestety zdarza się, że w domu — jesteśmy akceptowani na podstawie osiąganych wyników. A przecież w domu powinniśmy być akceptowani, kochani dlatego, że żyjemy. Nie musimy robić czegoś szczególnego, żeby być uważanym za członka rodziny. Syn marnotrawny — obojętnie co zrobił, gdzie poszedł w świat, jak nisko upadł albo jak źle siebie oceniał — był zawsze mile widzialny w domu ojca8. Jezus wyjaśnił, że ojciec mieszkający w tym domu uosabia Boga Ojca. Syn marnotrawny miał poczucie winy, ale mimo to cały czas coś wzywało go do powrotu. Ojciec nigdy nie wypowiedział ani słowa krytyki lub nagany, kiedy wrócił jego syn. Nie uczynił niczego, co mogłoby ściągnąć wstyd na głowę syna marnotrawnego. Bóg przez cały czas wzywa swe dzieci do powrotu do domu.

Jeśli dom nie spełnia wymogów miejsca wolnego od wstydu, wtedy trzeba znaleźć jakieś wyjście awaryjne. Tę lukę powinien wypełniać Kościół! Jak cudownym miejscem mogłyby być nasze Kościoły, gdyby spełniały funkcję duchowego szpitala, w którym ludzie z poczuciem winy mogliby spotkać się z akceptacją i pojednaniem mimo tego, kim są albo co zrobili. Niestety, często są to miejsca, w których Bożym dzieciom każe się odczuwać wstyd.

Wstrząsającą historię narkomanki opisuje Philip Yancey w książce pt. Zaskoczeni łaską. Schorowana, obdarta ćpunka przyszła do jego przyjaciela zajmującego się bezdomnymi w Chicago. Targana wyrzutami sumienia, wyznała, że wynajmuje swoją dwuletnią córeczkę mężczyznom o perwersyjnych skłonnościach seksualnych. Tak zdobywała pieniądze na narkotyki. Zapytana, czy przyszło jej do głowy, by szukać pomocy w Kościele, odpowiedziała: „Miałabym pójść do kościoła? Po co? I tak czuję się okropnie. A tam poczułabym się jeszcze gorzej”.

Jak widać, Kościoły, które miały nieść miłość i uleczenie, rozminęły się ze swym powołaniem. Ale Bóg taki nie jest. W obecności Jezusa takie kobiety czuły się otoczone opieką i miłością.

A jak potoczyła się dalej historia o Marii Magdalenie? „Zaprawdę powiadam wam, gdziekolwiek na całym świecie będzie zwiastowana ta ewangelia, będą opowiadać na jej pamiątkę i o tym, co ona uczyniła”9. Nie dość że Jezus nie zawstydził Marii Magdaleny, nie postawił jej w trudnym położeniu, to uczynił ze zdarzenia w domu Szymona pomnik akceptacji i miłości dla wszystkich swoich naśladowców na całym świecie.

Bóg rozumie, że potrzebujemy bardziej zachęty niż krytyki, nadziei, a nie rozpaczy, i miłości, a nie potępienia.

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

1 Artykuł został w większości oparty na tej książce. 2 Łk 7,36-39 UBG. 3 J 12,3 4 Flp 2,7. 5 Hbr 12,2. 6 Iz 64,6. 7 Zob. J 8. 8 Zob. Łk 9 Mt 26,13.