Nie musimy być naukowcami ani psychiatrami, aby wiedzieć, że życie jest trudne. Mieszkam w niewielkiej osiedlowej społeczności, w połowie składającej się z mieszkańców związanych jak ja z pobliskim uniwersytetem. Kiedy słyszę z daleka sygnał karetki pogotowia, zastanawiam się, czy ratują kogoś, kogo znam.
Pewnego ranka wiozłem dzieci do szkoły, kiedy w pewnej odległości ujrzałem migające światła — czerwone, niebieskie. Domyśliłem się, że zdarzył się wypadek drogowy. Okazało się, że samochód dostawczy uderzył w samochód osobowy, którym kierowała kobieta. Podbiegłem do policjanta i zapytałem o tożsamość ofiary. Pokazał mi prawo jazdy kobiety i zapytał:
— Zna pan ją?
Znałem. Była to żona jednego z wykładowców.
— Czy byłby pan łaskaw zawiadomić jej męża, że jego żona miała wypadek i jest ciężko ranna?
— Jak ciężko? — zapytałem.
— Stan jest bardzo poważny — odpowiedział.
Chwyciłem za telefon, by zadzwonić do jej męża. Starałem się mówić spokojnie i powoli.
— Bill, twoja żona miała poważny wypadek samochodowy. Wiozą ją do szpitala. Spotkajmy się przed wyjściem z uniwersytetu. Zawiozę cię do niej.
Po chwili w ciszy przesyconej bólem jechaliśmy już razem z Billem do szpitala. Niewiele potrafiłem mu powiedzieć. W końcu Bill przerwał ciszę.
— Mam nadzieję, że Bóg nie pozwoli, by znowu się to stało.
— Znowu?
— Straciliśmy kiedyś syna. Zginął potrącony przez samochód, gdy jechał rowerem… Nie mogę jej też stracić.
Przed szpitalem stała pusta karetka. Wbiegliśmy do środka. Lekarze właśnie rozpaczliwie ratowali żonie Billa życie. Nadaremnie. Umarła.
W głuchej ciszy stałem potem obok niego w szpitalnej poczekalni.
Życie jest trudne. Każdy sygnał karetki pogotowia potencjalnie potwierdza tę tezę. Śmierć jest ostateczną trudnością przygniatającą życie ludzi.
Jestem pastorem. Często muszę być świadkiem tego powszechnego wroga ludzkości – śmierci. Trumna za trumną. Jak tych trzech młodych niespełna trzydziestolatków, którzy rozbili się, lecąc prywatnym samolotem na narty. Zostawili trzy zdruzgotane rodziny. Życie jest trudne. Inna trumna – pięcioletniego małego aniołka, który odważnie do końca walczył z białaczką. Zostały po nim tylko łzy. Życie może być bardzo trudne. Kolejna trumna dla ukochanej babci, która pięknego grudniowego ranka wybrała się samochodem na zakupy i zginęła w czołowym zderzeniu z innym samochodem. I znów ja musiałem przekazywać jej mężowi tę tragiczną nowinę. Nie mógł uwierzyć. I jeszcze trumna dla trzytygodniowego noworodka, którego serce miało bić przynajmniej siedemdziesiąt lat, ale niestety stało się inaczej. Małe trumny, duże trumny, trumny dla młodych, starszych, wszystko jedno – życie jest trudne.
Gdzie jest Bóg?
No właśnie. Gdzie? Bohater Psalmu 121 mówi: „Pomoc moja jest od Pana, który uczynił niebo i ziemię. Niechaj nie da się potknąć twej nodze, niech nie drzemie stróż twój. (…) Pan strzec cię będzie od wszelkiego zła, strzec będzie duszy twojej”1.
Będzie strzegł? Od wszelkiego zła? Co wobec tego się stało w tych wszystkich przypadkach, które wymieniłem? Wszystkie te rzeczy zdarzyły się dobrym, miłującym Boga ludziom. Dlaczego? Czy Bóg się jednak zdrzemnął?
Więc skąd bierze się zło? Dlaczego życie jest takie trudne? Jak można twierdzić, że Bóg jest dobry, skoro dzieje się tyle okropności?
To ostatnie pytanie jest zawarte w słowie teodycea. Jest to teologiczny termin oznaczający ludzkie starania, by w jakiś sposób, pomimo istnienia zła i cierpienia, bronić dobroci, mądrości i miłości Boga. Ale czy to w ogóle możliwe?
W rzeczywistości śmierć nie jest wcale największym cierpieniem — jest końcem cierpienia na tej ziemi. Kiedy płaczemy, opłakujemy nie tych, co umarli, ale tych, którzy przetrwali! Ironią ludzkiej egzystencji jest to, że największym cierpieniem nie jest śmierć, ale życie.
Czego bardzo nie chcielibyście doświadczyć? Wyrzucenia z pracy, niezdania do następnej klasy? Nieudanej randki? Gorzkiego rozwodu? Bankructwa? Zawału serca? Choroby Alzheimera? Starczego osłabienia? Lista naszych osobistych lęków jest długa. Dodajcie do tego potworne cierpienia z powodu wojen, głodu i epidemii, a otrzymacie obraz powszechnego wroga ludzkości, któremu na imię – zło.
Teodycea – obrona dobrego Boga w złym świecie. Muszę przyznać, że coraz trudniej żyć na świecie wśród narastającego cierpienia. Jednak chyba nigdy nie było łatwo. Od upadku Lucyfera, a potem Adama i Ewy, Bóg miał ciągle problem z zarazą zła. Bóg dobrowolnie wziął na siebie winę i odpowiedzialność za cierpienie ludzkości, skupiając w ten sposób na sobie uwagę swego ludu, póki wierzący nie dorośli do tego, by lepiej zrozumieć, kto naprawdę jest odpowiedzialny za istnienie zła. Z tego względu w Starym Testamencie nie znajdujemy zbyt wielu argumentów, które pomogłyby nam zdjąć z Boga winę za zło, które na nas spada.
On tam był
Mimo to nawet Stary Testament ukazuje wzruszający obraz Boga, który jest z nami w naszym cierpieniu. Izajasz ujrzał Go tam, gdy pisał: „We wszelakiem uciśnieniu ich i on był uciśniony”2. Kontekst wskazuje, że Izajasz wspomina tu historię cierpień ludu Bożego, starożytnego Izraela. Kiedy byli zranieni, Bóg też był zraniony; kiedy cierpieli, Bóg też cierpiał, wraz z nimi znosił ich ucisk.
W czym tkwi tajemnica tego dziwnego, zastępczego przeniesienia ludzkiego cierpienia prosto do serca Boga?
Czy nie jest to tajemnica rodzicielstwa? Jako ojciec znam trochę tę tajemnicę. Pewnego razu wybieraliśmy się całą rodziną na przejażdżkę. Moja córka Kristin miała wtedy zaledwie trzy lata. Siedząc w samochodzie nacisnąłem przycisk otwierający tylne drzwi i niemal w tej chwili usłyszałem głuche stuknięcie. Odwróciłem się i zobaczyłem, jak córka chwyta się rączkami za czoło. Drzwi uderzyły ją w głowę. Zanim zaczęła płakać, już tuliłem ją do siebie. Gdy płakała z bólu, ja też czułem ten ból. Jej łzy płynęły z moich oczu.
Myślę, że w pewnym stopniu potrafię zrozumieć, co Bóg chciał powiedzieć, kiedy przez Izajasza oświadczył: „We wszystkich ich uciskach Ja byłem uciśniony”. To jest tajemnica rodzicielstwa Boga.
Dlaczego to trwa?
Jest jeszcze jedno pytanie, gdy próbujemy się zmierzyć z zagadnieniem teodycei. Jeśli Bóg jest tak bardzo dotknięty cierpieniem, a jednocześnie wszechmogący, to dlaczego dopuścił, by cierpienie w ogóle zaistniało? Dlaczego nie zatrzyma samochodu potrącającego człowieka albo nie zatrzyma choroby? Dlaczego woli cierpieć z nami? Dlaczego nie położy kresu złu i cierpieniu?
Odpowiedzią jest trudna historia starotestamentowego patriarchy Hioba. Widząc swe zbuntowane dziecko, Lucyfera, Bóg zapytał:
— Czy widziałeś mojego przyjaciela Hioba? Nie ma wierniejszego od niego!
— Jest tak, ponieważ Ty płacisz mu za to błogosławieństwami. Otoczyłeś go murem i czuje się bezpieczny. Jeśli jednak usuniesz ten ochronny mur, Hiob pierwszy będzie Ci złorzeczył! Czy będzie Twoim przyjacielem w biedzie?
Oskarżenie zostało rzucone. Lucyfer rzucił wyzwanie Bożej uczciwości i wolności. Bóg podjął to diabelskie wyzwanie i powiedział:
— Dobrze, możesz dotknąć Hioba. Tylko oszczędź jego życie.
Diabeł uderzył i Hiob stracił wszystko. Majątek, dzieci, zdrowie. Stał się cieniem samego siebie. Jednak nie odwrócił się od Boga. Pozostał wiernym przyjacielem.
Prawdziwa wolność
Księga Hioba to jedyne miejsce w Starym Testamencie, gdzie zaglądamy za kulisy ludzkiego dramatu, by przyjrzeć się zmaganiom między Bogiem a szatanem. Zasady uczciwej walki i wolności nakazują Bogu, by pozwolił szatanowi rozwijać jego niszczycielskie plany na ziemi. Dlaczego? Ponieważ szatan oskarżył Boga i stwierdził, że jedynym sposobem, w jaki Bóg może zyskać przyjaciół, jest przekupienie ich błogosławieństwami.
Tak więc walka dotyczy kwestii wolności człowieka i Bożej miłości. Czy Bóg kocha swoje stworzenia dość mocno, aby pozwolić im podejmować samodzielne decyzje? Miłość jest miłością jedynie wtedy, gdy ma się wolność, by ją odrzucić. Zarówno Lucyferowi, jak i Adamowi i Ewie dano możliwość samodzielnego podjęcia decyzji. To ich decyzje, a potem decyzje miliardów istot, stworzyły siedlisko zła i nędzy ludzkości. Wszyscy jesteśmy ofiarami tych decyzji.
Jedyną nadzieją Boga jest to, że w jakiś sposób pozyska nasze serca swoją niewyczerpaną miłością. Jednak nawet gdy wrócimy do Niego, nadal cierpimy. Dlaczego nas nie chroni? A co by było, gdyby każdy, kto nawróci się do Boga, natychmiast otrzymywał immunitet — kompletne zabezpieczenie przed złem i cierpieniem? Czy ktokolwiek tęskniłby jeszcze za domem w niebie, mając je na ziemi, nawet wśród powszechnego piekła?
Istnienie ludzkiego cierpienia nieustannie przypomina nam, że ten świat nie jest naszym domem. Nasza prawdziwa ojczyzna jest w niebie. Póki żyjemy na tej ziemi, będziemy cierpieć z powodu niszczycielskiej furii szatana, który twierdzi, że świat i jego mieszkańcy należą do niego.
Bóg płacze wraz z nami
We wszystkich naszych uciskach, Bóg jest uciśniony. On jest Bogiem, który cierpi wraz ze swymi dziećmi. Może tylko płacze razem z tobą. Są chwile, kiedy słowa wydają się za słabe.
W swojej książce na temat cierpienia pt. Why Bad Things Happen to God’s People (Dlaczego dobrym ludziom przytrafiają się złe rzeczy?) Richard Rice opowiada historię pewnego uczonego, którego syn zginął w nieszczęśliwym wypadku na placu zabaw. Pogrążony w smutku próbuje pozbierać się po tej stracie. Ludzie często zastanawiają się, co powiedzieć, kiedy kogoś spotyka tragedia. Ten cierpiący ojciec zapamiętał gest, który był dla niego wielkim pocieszeniem. Pewnego wieczoru, kiedy siedział jeszcze w swoim gabinecie, przyszedł jego kolega. Nie powiedział ani słowa. Usiadł i zaczął płakać. Potem, nic nie mówiąc, wyszedł. Cierpiący ojciec powiedział później, że ten gest znaczył dla niego więcej niż jakiekolwiek słowa.
W godzinie waszego cierpienia Bóg nie mówi wiele. On płacze wraz z wami. Trzyma waszą dłoń i płacze. Oto we wszechświecie jest ktoś, kto cierpi. Nazywa się Bóg.
Wspaniałe jest to, że w kwestii cierpienia do Niego będzie należeć ostatnie słowo, kiedy „otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły”3. Niebo będzie ostatnim słowem Boga w odpowiedzi na piekło, w które Lucyfer usiłował zmienić nasze życie.
Podczas jednego z pogrzebów po skończonym przemówieniu podszedłem do rodziny, która ostatni raz zgromadziła się, by opłakiwać swego syna i wnuka. Co mogłem im powiedzieć? Mój przyjaciel, który stał obok mnie, po kilku minutach milczenia pochylił się w moją stronę i wyszeptał: „Nic dziwnego, że Bóg nie może spać nocą!”.
W obliczu takich tragedii, ludzkiego cierpienia, On nigdy nie drzemie ani nie zasypia, gdyż we wszystkich naszych uciskach On też jest uciśniony.
Dwight Nelson