Bóg nie umarł 2

3096

W kwietniu na ekrany polskich kin trafił amerykański film pt. Bóg nie umarł 2 w reżyserii Harolda Cronka, sequel jego filmu z 2014 roku pod tym samym tytułem, tylko bez cyferki. Czy osiągnie taki sam sukces jak pierwszy film? Wiele wskazuje, że tak.

Zwykle sequele — filmy kontynuujące losy bohaterów wcześniejszego filmu lub wcześniej podjęty wątek  — nie wypadają tak interesująco jak filmy pierwsze. Tym razem mamy do czynienia z sequelem co najmniej równie interesującym. Sam fakt, że Bóg nie umarł tak szybko doczekał się kontynuacji, świadczy o niezwykłym zainteresowaniu widzów podjętym przez twórców filmu tematem — konieczności obrony we współczesnym świecie wiary chrześcijańskiej przed agresywnym wypieraniem jej z przestrzeni publicznej i odbieraniem chrześcijanom prawa do publicznego zabierania głosu w sprawach ich wiary.

W pierwszym Bóg nie umarł mieliśmy historię rozpoczynającego studia Josha, głęboko wierzącego chrześcijanina, który znalazł się w środowisku demonstrującym wobec chrześcijaństwa już nawet nie obojętność, co wrogość. Wykładowca filozofii na pierwszych zajęciach mówi jasno: „Nie ma tu miejsca na wiarę. Bóg to tylko wymysł”. Studenci, którzy zgodzą się ze słynną kwestią Fryderyka Nietzschego „Bóg umarł”, mogą liczyć na bezproblemowe zaliczenie przedmiotu. Josh publicznie sprzeciwia się tej tezie, co daje początek debacie pomiędzy nim a profesorem. Pozostali studenci mieli rozstrzygnąć, czyje argumenty były bardziej przekonujące. Na koniec okazuje się, że ci, którzy początkowo bezrefleksyjnie zgodzili się z profesorem, stają po stronie Josha.

W Bóg nie umarł 2 mamy już inną historię i innych bohaterów, może z wyjątkiem drugoplanowych postaci dwóch pastorów towarzyszących jedynie zmaganiom głównych bohaterów obu filmów.

Tym razem mamy do czynienia z nauczycielką historii w liceum — w tej roli Melissa Joan Hart — oskarżoną przez rodziców jednej z uczennic o napastliwe przekonywanie jej na lekcji do wiary w Chrystusa. W istocie odpowiedziała ona tylko na pytanie uczennicy dotyczące działalności Jezusa z Nazaretu. Jednak dla rodziców ateistów, szkoły chcącej za wszelką cenę uniknąć podejrzeń o wspieranie jakiejkolwiek religii oraz prawników z ateistycznej organizacji zwalczającej wszelkie przejawy religijności w miejscach publicznych to wystarczyło, by pozwać nauczycielkę do sądu o naruszenie przepisów o świeckości instytucji państwowych. Mogła uniknąć procesu, gdyby przyznała, że popełniła błąd, wspominając o Jezusie Chrystusie podczas lekcji, i przeprosiła za to karygodne zachowanie. Nie chciała tego zrobić. W wypadku przegranej straciłaby wszystko — pracę i dom, który poszedłby na spłatę kosztów procesu. Sądowy spór przeradza się w niezwykłą dysputę o wolności sumienia, istnieniu Boga, historyczności Jezusa z Nazaretu i potrzebie poszukiwaniu w życiu czegoś więcej niż dobra doczesne. To film o tym, czy osoba wierząca powinna ukrywać swoją wiarę w obliczu niewierzących, czy też ma prawo mówić o niej otwarcie bez obaw o odpowiedzialność prawną.

Autorzy scenariusza Chuck Konzelman i Carym Solomonem chcieli tym filmem przeciwstawić się powszechnemu już w amerykańskim szkolnictwie zjawisku zakazywania rozmawiania o Jezusie — co miałoby rzekomo naruszać zasadę rozdziału Kościoła od państwa. A przecież już nawet ateistyczni uczeni uznają historyczność osoby Jezusa, co sprawia, że możliwa jest rozmowa o Jezusie jako człowieku, bez potrzeby łączenia tego z kwestią osobistej wiary w Niego jako Mesjasza.

Choć film nie opiera się na prawdziwym wydarzeniu, to jednak inspiracją do jego stworzenia było wiele sytuacji podobnych. W dzisiejszej Ameryce bowiem każdego dnia ktoś komuś zabrania prawa do wyznawania swej wiary w przestrzeni publicznej. Autorzy filmu mówią konkretnie o dwudziestu pięciu autentycznych historiach, które w jakimś stopniu ich inspirowały. Jeden z pobocznych wątków filmu ukazuje, jak władze miasta, w którym toczy się akcja filmu, nakazują duchownym lokalnych Kościołów dostarczanie konspektów kazań, by zbadać, czy nie znalazły się w nich treści niepoprawne politycznie. Słowo „cenzura” co prawda nie pada, ale w istocie o nią chodzi. I nie jest to absolutnie li tylko filmowa fikcja. W Houston kilku pastorów zmuszono całkiem niedawno do przedstawienia kazań przedstawicielom rządu, którzy chcieli wiedzieć, czego tamci nauczają. Było to oczywiste naruszenie wolności słowa. Ludzie wiary są nieustannie sądzeni za swoje poglądy. Dzieciaki w amerykańskich podstawówkach nie mogą powiedzieć na głos, że podziwiają Jezusa. Absolwenci nie mogą dziękować Bogu w trakcie swych wystąpień. Drużynom sportowym zakazuje się mówienia modlitw przed meczami. W świecie Zachodu usuwa się Boga ze wszystkiego, co tylko możliwe.

Dla Melissy Joan Hart ten film był niemalże misją. „Chciałabym — mówi — żeby niektórzy widzowie odnaleźli w tym filmie jakieś odpowiedzi. W dzisiejszych czasach kwestia religii wywołuje wiele emocji, więc nie jest o tym łatwo rozmawiać. Mam nadzieję, że nasz film rozpocznie ciekawą debatę”. Hart jest chrześcijanką i jak sama mówi, często odczuwa, że gdyby wyznawała inną wiarę, spotykałaby się ze znacznie większym szacunkiem.

Z kolei reżyser Harold Cronk twierdzi, że jego film ma prowokować do zadania sobie pytania, czy jesteśmy jeszcze w stanie walczyć w obronie swoich poglądów, swojej wiary oraz czy jesteśmy w stanie udowodnić światu jej prawdziwość. Cronk — który reżyserował również pierwszy film Bóg nie umarł — pragnie by część druga odniosła podobny sukces i wywołała podobne emocje i reakcje. Słyszał — jak twierdzi — wiele niesamowitych historii o ludziach, którzy zabrali na Bóg nie umarł swoich niewierzących znajomych, a ci pod wpływem filmu się nawrócili. Tym razem pragnął nakręcić film, który pokaże, że warto wychylić głowy ze swoich światów i dostrzec, że istnieje coś więcej.

Główne przesłanie filmu jest następujące: niechaj każdemu wolno będzie wierzyć w to, w co chce wierzyć, i niech ludzie wyrażają siebie bez żadnych ograniczeń czy kontroli. To takie wartości stanowiły podwaliny Ameryki. Chodzi zarówno o ochronę wolność słowa, jak i wolność wyznania — bo tej pierwszej bez tej drugiej w istocie nie ma.

Role drugoplanowe też zostały ciekawie zarysowane. Mamy tu młodego adwokata, który podejmuje się reprezentowania nauczycielki, choć sam jest niewierzący. W tej roli chwilami brawurowy Jesse Metcalfe. Przychodzi mu toczyć ciężki procesowy bój ze starym wyjadaczem — prawnikiem potężnej organizacji rzekomo stojącej na straży praw obywatelskich, a faktycznie dążącej do ograniczenia swobody publicznego wyznawania wiary. W tej roli jakby do niej stworzony Ray Wise, na twarzy którego idealnie malowała się adwokacka przebiegłość.  Mamy też studenta, który niedawno stał się wierzącym człowiekiem, ale nadal ma wątpliwości i zadaje w związku z tym filmowym pastorom wiele pytań. Jedną z nawróconych jest też uczennica, od pytania której zaczęła się fabuła filmu — dziewczyna coraz bardziej przerażona konsekwencjami zadanego przez siebie pytania, starająca się w końcu choć nieporadnie, ale bronić swojej nauczycielki. Pojawia się też dziennikarka, także kiedyś ateistka, którą jednak poważna choroba skłoniła do wewnętrznej przemiany — proszenia Boga o pomoc. W filmie decyduje się wykorzystać swój dziennikarski kunszt, by relacjonując proces, podkreślać zalety chrześcijaństwa.

Film wart jest polecenia choćby z uwagi na nietuzinkową tematykę, zwłaszcza dla polskiego widza, który w kraju dominującego chrześcijaństwa może się nawet czuć zdziwiony, że gdzieś w świecie Zachodu to właśnie chrześcijanie są na cenzurowanym. W Polsce religii w szkole i mediach publicznych mamy może nawet za dużo, więc temat filmu może się tu wydawać nieco egzotyczny.  Niemniej jednak takie rzeczy się dzieją w świecie, do którego ciągle aspirujemy i którego częścią chcemy się widzieć. Ale nawet mimo tych zastrzeżeń — tego innego kontekstu kulturowo-religijnego, w jakim jesteśmy osadzeni — główne przesłanie filmu wywyższające wolność sumienia i wyznania powinno i dla nas być ważne; może właśnie z uwagi na tę naszą dominację religii chrześcijańskiej, a w niej głównie jednego wyznania. Chodzi o zachowanie zdrowiej równowagi między wolnością religii i jej głoszenia, a wolnością od religii i jej narzucania niewierzącym lub wierzącym inaczej. Może właśnie tą polską dominacją jednego wyznania należy wyjaśniać fakt pojawiania się w polskim tłumaczeniu prawie zawsze słowa „ksiądz” wszędzie tam, gdzie po angielsku, nawet bardzo wyraźnie, słychać słowo „pastor”. Czyżby pastor był w Polsce mniej szanowany czy wiarygodny od księdza? Jeśli tak, to tym bardziej należy ten film obejrzeć.

Olgierd Danielewicz