Ludzie bezdomni

1101

Oto historia trzech kobiet, które zostały skazane na śmierć. Może głodową, może z zimna, a może po prostu samobójczą. Przez nas.

Kto zawinił? Bezduszne przepisy, oziębli urzędnicy i pracownicy opieki społecznej, którzy minęli się z powołaniem. A my? Często równie obojętni przechodzimy obok ludzkich tragedii.

Jola

Szczupła, by nie powiedzieć chuda, blondynka. Opuchnięte od płaczu oczy i pusty od kilkunastu dni żołądek. Jeszcze dwa tygodnie temu miała z synem własne mieszkanie. Chociaż i aż tyle po latach tortur, jakie zadawał jej mąż pijak. Gdy wreszcie odszedł do innej, Arek nadganiał przerwaną naukę, a Jola ratowała zdrowie. Ale mąż wrócił. Mówił, że jest przyparty do muru, że musi oddać duże pieniądze, że mu grożą. Prosił byłą żonę o wzięcie kredytu.

Dorota

Czarne przerażone oczy. Dwadzieścia osiem lat. Czworo dzieci i żadnej nadziei. O tym, co przeszła, będą jej zawsze przypominać stopy. Do końca życia będzie już nosić ortopedyczne obuwie. Piekło było na pierwszym piętrze; stamtąd wyrzucono ją przez okno. Znalazła z dziećmi drugi dom. Mówił, że kocha. Przygarnął ją, a potem pił i uderzał jak w worek treningowy. Nie było wyboru. Ucieczka i przytułek. I te wielkie, smutne oczy dzieci…

Asia

Pełna energii trzydziestolatka. Zdolna, z pomysłami. Nie chce tylko wspominać domu. Wyrzucili ją z niego, gdy była w ciąży. W piątym miesiącu została na ulicy. Zupełnie sama. Nie miała nawet walizki. Tylko drugie bijące serduszko pod swoim własnym.

Odsetki ważniejsze od syna

Jola nie zgodziła się na wzięcie kredytu. Była twarda, ale podeszła ją teściowa:

— Przecież też masz syna, też byś go ratowała. Oddam ci co do grosza! — błagała.

— Gdyby nie to powołanie się na uczucia matki, to bym się trzymała — płacze Jola — ale wiem, co znaczy miłość do dziecka. Zgodziłam się.

Rodzina byłego męża jest dobrze sytuowana: dom, ogród, samochód, pieniądze na lokatach. Syn nie był jednak wart więcej, niż odsetki, które by przepadły. Lepszym rozwiązaniem była łatwowierna i dobroduszna Jola.

— Wierzyłam, że teściowa odda pieniądze. Przecież jest bogata. Mówiła, że nie może wziąć kredytu dla syna, bo właśnie wzięła dla córki — Jola tłumaczy swoją decyzję.

Wszystko załatwił mąż. Papiery przyniósł do domu. Jola miała tylko podpisać. Nawet nie przeczytała umowy. Zastawem było jej mieszkanie. Po pięciu miesiącach, tak jak stała, musiała je opuścić. Spakowała z synem kilka toreb. Oszczędności starczyło na dwa miesiące tułaczego życia. Zostało schronisko dla bezdomnych. Teściowa nie oddała pieniędzy, nie przyjęła bezdomnego wnuka. Arek trafił do domu dla trudnej młodzieży, choć trudny nie był. Pozbawiono ich mieszkania i rodzinnej więzi.

(…) Takich Jol, Dorot i Aś jest jednak dużo więcej wokół nas. Okaleczonych przez życie i bezradnych. Czy — uważając się za chrześcijan — stosujemy słowa Jezusa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście”? Czy jesteśmy skłonni podać im „choćby kubek zimnej wody”? Obojętność zabija w nas człowieka.

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

Skrót artykułu. Całość dostępna w elektronicznej wersji do nabycia tu: www.sklep.znakiczasu.pl lub w wersji papierowej w dużych salonach Empik.