Pokonać raka

130

Patrycja przeszła chorobę nowotworową z dwiema amputacjami. Uważa, że to ciężkie doświadczenie było dobre, a nawet radosne. Jak to możliwe?

MAŁGORZATA RYKUCKA: Kiedy się dowiedziałaś, że jesteś chora, i jak na to zareagowałaś?

PATRYCJA BRYSKA: We wrześniu 2019 roku usłyszałam cztery słowa, których żądna kobieta nie chciałaby usłyszeć: „Ma Pani raka piersi”. Był to dla mnie wielki szok. Jednak wierzę, że Opatrzność nade mną czuwała i dowiedziałam się o tym, kiedy nie było jeszcze za późno. Pracowałam wtedy w Oxfordzie, w Anglii, jako nauczycielka języka angielskiego. Po rocznym okresie próbnym zaoferowano mi stałą pracę. Cieszyłam się. Wróciłam wtedy na parę tygodni do Polski, żeby uporządkować swoje sprawy. Moja młodsza siostra wybrała się wtedy na rutynowe USG piersi. Poprosiła, żebym pojechała z nią. Podczas jazdy słuchałyśmy w samochodzie radia. Akurat mówiono, że w Polsce coraz więcej kobiet umiera na raka piersi, gdy w Europie generalnie umieralność na tego raka spada. Pomyślałam wtedy, że dawno się nie badałam. Siostra po swoim badaniu też mnie zachęciła do zbadania się. Miało się ono odbyć trzy tygodnie później. Badanie miałam mieć w poniedziałek, ale już w sobotę wieczorem podczas mycia zauważyłam, że sutek lewej piersi dziwnie jakby skrzywiony. Sama sprawdziłam pierś i wymacałam za chwilę dużego twardego guza. Pomyślałam, że to rak.

A wcześniej badałaś się regularnie?

10 lat temu badanie wykazało, że mam pewną zmianę w lewej piersi, ale po biopsji okazało się, że to nic poważnego. Po roku zbadałam się ponownie. Przez kolejne lata już się nie badałam. Szczerze przyznaję, że to zaniedbałam. Dlatego teraz apeluję do kobiet, by się badały. Zwłaszcza do młodych, bo to trochę zwodnicze — wszystkie myślimy, że skoro nigdy nie chorowałyśmy na nic poważnego, to wydaje się nam, że jesteśmy zdrowe i nic nam nie grozi. Dodatkowo sama wcześniej prowadziłam zdrowy tryb życia i do głowy by mi nie przyszło, że zachoruję na raka w wieku 34 lat. Tym bardziej że w rodzinie nikt raka piersi nie miał. Zatem profilaktyka ratuje życie.

To było jednak Boże prowadzenie, że siostra cię namówiła na to badanie.

Tak. To nie mógł być przypadek. Pan Bóg czuwał.

Bóg czasem naprawia nasze błędy i zaniedbania. Ale badać się trzeba.

Trzeba, i to bez względu na wiek. Raz w roku USG, które nie jest badaniem inwazyjnym, i choć raz w miesiącu kobieta powinna się badać sama. Można też podczas każdej wizyty u ginekologa poprosić o zbadanie piersi. Nie należy tych badań bagatelizować. Im wcześnie rak zostanie wykryty, tym większe szanse na wyleczenie.

Prowadzisz zdrowy tryb życia. Jesteś aktywna. Jesteś wegetarianką, ale podobno z okazjonalnym spożywaniem zdrowego mięsa. Czyli zwracasz uwagę na dietę, tak?

Tak. Dążę do bycia wegetarianką w pełni, ale od czasu do czasu, kiedy czuję, że potrzebuję nieco więcej białka, to zjem jakiegoś kurczaka ze sprawdzonego źródła. Ważne żeby nie był faszerowany antybiotykami i hormonami.

Zdrowo żyjesz, a zachorowałaś na raka. Nie pomyślałaś: dlaczego ja? Jakie były twoje pierwsze uczucia po tej diagnozie?

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że mnie to nie przestraszyło i że nie byłam załamana. Na początku było ciężko. Płakałam i zastanawiałam się, ile mi jeszcze życia zostało. Załamywał mnie zwłaszcza widok innych chorych na raka kobiet w szpitalu. Ale lekarze od początku mówili mi, bym się nie poddawała, bo kiedy człowiek się poddaje chorobie, to dużo trudniej ją zwalczyć. Więc były łzy, ale starałam się jak najszybciej pozbierać. Podeszłam do sprawy zadaniowo. Uznałam, że ta choroba to kolejne wyzwanie w życiu, któremu będę się starała podołać, i że to jeszcze nie koniec świata. Póki żyję, póty jest nadzieja. Mam raka, ale chcę żyć i zrobię wszystko, żeby było dobrze.

A myśli o śmierci miałaś?

Były takie myśli. Nawet po wyzdrowieniu żyje się już zawsze w cieniu tego raka, bo się myśli, czy to nie wróci. Zwłaszcza, gdy człowieka coś zaboli albo się gorzej poczuje. Ten strach zawsze będzie, ale trzeba się starać go oswoić. Czasami się zapomina, że było się chorym, a czasami człowiek boi się bardziej.

Pytam się o to, bo teraz po trzech latach od tych wydarzeń widzę w tobie osobę uśmiechniętą, szczęśliwą, która miała w sobie siłę, by ta wola życia zwyciężyła. Nie poddałaś się. Co ci w tym pomogło?

Początek był przepłakany. Do tego wielu znajomych mówiło, że to niesprawiedliwe; pytało, dlaczego mnie to spotkało, albo czy nie jestem zła na Boga, że na to pozwolił. Myślałam nad tym, czy rzeczywiście było to takie niesprawiedliwe, i uznałam, że nie muszę znać odpowiedzi na to pytanie. A sprawiedliwe jest to, że na przykład… małe dzieci zamiast się bawić i mieć wspaniałe dzieciństwo, chorują na raka i muszą jeździć po szpitalach? Czy jest sprawiedliwe, że umierają młode osoby, jak mój kolega Patryk, który chorował na mukowiscydozę i zmarł jako 24-latek? Każdego dnia walczył o oddech. Czy to sprawiedliwe, że jego mama musiała na jego cierpienie, a dziś cierpi, bo go nie ma? To nie jest sprawiedliwe. A czy jest sprawiedliwe, że są wojny i ludzie cierpią i muszą uciekać, że giną ich bliscy? I można tak wymieniać w nieskończoność. W tym wszystkim moje cierpienie to tylko taka mała kropla w morzu ludzkich tragedii. Dlatego uznałam, że nie mam powodu do narzekania, a powinnam się cieszyć, że dalej żyję, i mieć nadzieję, że wyzdrowieję.

Żyjemy na świecie pełnym grzechu i zła. Ale jest też Bóg, który pomaga i daje nam wiele powodów do szczęścia, uśmiechu i radości. Myślę, że tak jak mi i tobie bardzo pomagała myśl, że to, co tu na ziemi przeżywamy, to tylko mały wycinek tego, co Bóg dla nas przygotował.

Nikt, będąc chorym na raka, nie jest w stanie przewidzieć, jak się to skończy. Jedni zdrowieją, u innych choroba bardzo postępuje. Nie wiedziałam, w której grupie się znajdę. Ale pomyślałam, że moje życie jest w rękach Boga. Uchwyciłam się Jego obietnic, że mnie nie zostawi, niezależnie od tego, co się stanie. Wiedziałam, że nie będę sama. Miałam też wielkie wsparcie ze strony rodziny, przyjaciół, lekarzy, a nawet nieznajomych. Wierzyłam, że Bóg wszystkim pokieruje. Wierzyłam, że wyzdrowieję. Próbowałam szukać w tej sytuacji dobrych stron. Pomyślałam nawet, że to dobrze, iż to ja zachorowała, a nie ktoś inny z mojej rodziny. Byłoby to dla mnie psychicznie dużo gorsze, gdyby się okazało, że raka ma jedno z moich rodziców lub któraś z sióstr. O sobie wiedziałam, że jakoś dam sobie z tym radę. Nawet gdy doszło do amputacji jednej piersi, a potem również węzła wartowniczego, cieszyłam się, że nie miałam przerzutów odległych.

Wiem, że szukałaś najlepszych lekarzy, ale też zaufałaś Bogu jako lekarzowi. Jak korzystałaś z pomocy ludzi, a jednocześnie Boga?

Pan Bóg daje mądrość lekarzom. Nie byłoby to odpowiedzialne, gdybym postanowiła się tylko modlić o uzdrowienie. Wierzyłam, że choćby diagnoza lekarska nie dawała mi już żadnych szans, to ostatnie zdanie będzie należeć do Boga i żaden człowiek nie jest w stanie odebrać mi tej nadziei. Warto łączyć te dwie rzeczy — zaufanie do Boga i do lekarzy. Nie czekać na cud, ale polegać na Bogu i zrobić, to co człowiek może ze swej strony zrobić.

Mówiłaś o pomocy ze strony rodziny. Wiem, że siostra zrobiła coś ciekawego dla ciebie…

Gdy dowiedziałam się o konieczności amputowania mi piersi, byłam trochę podłamana. Cały czas miałam nadzieję, że skończy się na operacji oszczędzającej pierś. Już samo słowo „amputacja” wywołuje nieprzyjemne skojarzenia. Ale po kilku dniach już się z tym pogodziłem. Najważniejsze, żebym żyła, z piersiami czy bez. I wtedy, na parę dni przed operacją, moja siostra Adriana wysłała mi zdjęcie rysunku, który mnie bardzo rozbawił. Była to naga starsza pani, która przed lustrem przygląda się swemu obwisłem ciału i nadal jędrnym piersiom. Pod rysunkiem był podpis: „Piękno przemija, ale silikon się nie starzeje”. Uśmiałam się. Rok po amputacji zrobiono mi rekonstrukcję piersi implantem silikonowym.

Mam ogromny szacunek do twojej siostry za tę udaną próbę odczarowania tej choroby. Tu nie chodzi o to, żeby ją bagatelizować, ale traktować tak po partnersku…

Tak z dystansem, żeby nawet potrafić się śmiać z takich sytuacji. Bo gdyby tak brać wszystko na poważnie, ważyć to wszystko, to trzeba by płakać od rana do wieczora i czekać na śmieć.

Powiedziałaś mi kiedyś, że piersi nie określają kobiety i nie świadczą o kobiecości.

Oczywiście nie doszłam do takich wniosków od razu. Rok temu sama zdecydowałam się na prewencyjną amputację również drugiej piersi. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nawet jak stracimy piersi, to nie znaczy, iż zmieniamy się w kogoś innego, mniej wartościowego. Nasze piękno i kobiecość definiuje przede wszystkim nasze wnętrze. Amputacja piersi to nie koniec świata [śmiech].

Jesteś już prawie po chorobie…

Większość lekarzy powiedziałaby, że jestem w remisji, bo nie minęło jeszcze pięć lat od operacji. Niektórzy mówią, że w remisji jest się do końca życia. Ja się czuje zdrowa i lubię tak o sobie mówić. Jestem po dwóch amputacjach, po radioterapii, w trakcie hormonoterapii. Główne leczenie jest już za mną.

Czy po chorobie lub prawie po chorobie nie boisz się, że może rak może jednak wrócić? Ja sobie radzisz z taką myślą?

Trudny temat. Pomaga mi wiara w Boga. Na początku choroby bardzo się bałam. Robiono mi różne badania. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Niektóre z badań były bolesne inne nieprzyjemne. Pamiętam swój pierwszy rezonans. Musiałam podpisać zgodę, gdzie były wypisane skutki uboczne. Doczytałam się nawet zapaści. Byłam przerażona, ale lekarz powiedział, że to się rzadko zdarza. W takich sytuacjach przypominał mi się werset z psalmu 23.: „Zła się nie ulęknę, boś Ty ze mną”. I to była moja mantra, sposób na oswojenie strachu.

Nie należy się też tej choroby wstydzić. Dlatego wiele kobiet nawet nie chce rozmawiać o tym, że są chore. Ale akceptacja faktu, że jest się chorym, pomaga w pozytywnym myśleniu. Zachorować może każdy — to nie wstyd.

Wielu mówi o walce z rakiem. Mnie taka idea walki nie pastowała. To mam ujemny ładunek emocjonalny — wyczerpuje na samą myśl. Myślałam o raku raczej tak, że to nie żaden potwór, a moje komórki, które zastrajkowały. A jak miałem z lekarzami uzgodnić, co robić, żeby moje komórki przestały się buntować. To zdejmowało ze mnie napięcie związane z myślą o walce.

Może właśnie dziś ktoś się dowiedział, że jest chory sam lub ktoś z jego bliskich, co byś komuś takiemu poradziła?

Żeby takie osoby zaczęły żyć, bo jest później, niż się wydaje. Nie ma co odkładać niczego na później. Sama starałam się koncentrować na każdym kolejnym dniu. Nie wybiegała myślami daleko, co będzie za rok i dalej. Czułabym się tym bardziej zestresowana. Należy koncentrować się na tym, co jest, cieszyć się z małych rzeczy i mieć nadzieję, że będzie lepiej.

Nowotwór zmienia życie, ale nie zmienia jego wartości. Można mieć raka, ale i na życie smaka [śmiech]. To nie tak, że gdy się zachoruje, to trzeba od razu ze wszystkiego rezygnować i myśleć o najgorszym.

Od samego początku mottem, które mi przyświecało — pamiętane jeszcze z czasów studiów — były słowa: dum spiro, spero — póki oddycham, mam nadzieję. Tego się trzymam. Nawet gdyby dawano ci tylko jeden procent szans na wyleczenie, to skąd wiesz, że nie znajdziesz się właśnie w tym jednym procencie?

W chorobie natrafiłam na wiersz Anny Świerszczyńskiej pt. Grunt to humor. Napisała coś takiego: Zanoszę się śmiechem, / stojąc na cienkiej linie / nad przepaścią. / Kiedy przestanę się śmiać, / spadnę. Pomyślałam wtedy: dobra, mam raka, ale ciągle mogę się śmieć; bo kiedy przestanę się śmiać, to już nie będzie mi do śmiechu [śmiech]. Wiele osób wtedy zwracało mi uwagę, że chodzę ciągle uśmiechnięta mimo choroby — jakbym była zdrowa. Ale to był efekt pokoju od Boga w sercu i wiary, że wyzdrowieję.

Lepiej jest przeżyć jeden dzień radośnie niż całe życie w strachu. Na koniec biblijna dedykacja z Księgi Ezechiela: „Ja sam będę pasł moje owce, Ja sam ułożę je na ich legowisku — mówi wszechmocny Pan. Będę szukał zaginionych, rozproszone sprowadzę z powrotem, zranione opatrzę, chore wzmocnię”. Dziękuję za rozmowę. 

[Transkrypcja wywiadu zamieszczonego na kanale YouTube „Adwentyści dnia siódmego”].

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj