Narodziny Chrystusa popkultury

1160

„Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…” — pierwsze słowa pierwszej części Gwiezdnych wojen, filmowej sagi fantastyczno-naukowej z 1977 roku — są dla wielu ludzi niemal jak pierwsze słowa Biblii: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”.

Filmy z tej serii biły wszelkie rekordy i przeszły do klasyki kinematografii. Wielu oglądało je dziesiątki razy, a setki tysięcy wierzy w filmowych rycerzy Jedi potrafiących kontrolować moc, która przenika wszechświat. Co stanowi o tak wielkiej popularności tej filmowej sagi, a wręcz kulcie, który ją otacza? Pomijając już zgrabne połączenie elementów baśni, westernu, zawsze nowatorskich efektów specjalnych oraz motywów zaczerpniętych z różnych mitologii i kultur — może chodzi o przenikający całą sagę odwieczny motyw walki dobra ze złem? Złem, które zdaje się przeważać, ale w końcu zostaje pokonane przez dobro. I oto nadchodzi premiera siódmej części sagi: Gwiezdne wojny. Przebudzenie Mocy. Na to „najbardziej wyczekiwane wydarzenie roku” bilety wyprzedano miesiące naprzód. Zło znów zostanie pokonane — zapewne za sprawą jakiegoś rycerza Jedi, który stanie po jasnej stronie mitycznej mocy. Kosmos zostanie uratowany.

Ciekawe, że pierwotnie premiera miała mieć miejsce 25 grudnia. Ta kolizja filmowego hitu z „hitem” wszystkich dorocznych świąt do tego stopnia zaniepokoiła jednego z posłów, że jeszcze w sierpniu złożył w sejmie interpelację, żądając od ministra kultury i dziedzictwa narodowego zwrócenia się do dystrybutora filmu o przyśpieszenie jego premiery. I tak się stało, przeniesiono ją na 18 grudnia.

A z drugiej strony, to mogłoby być bardzo ciekawe doświadczenie — zbadać, ilu Polaków i w jakim wieku poszłoby w Boże Narodzenie do kościołów, a ilu do kin. O którym zbawicielu rozmawialiby przy świątecznych stołach — tym z Biblii czy tym z kina?

Tak czy inaczej rzeczywistość boleśnie przyćmiewa filmową fikcję. Grudniową premierę kolejnego epizodu Gwiezdnych wojen poprzedziły wojny całkiem ziemskie — krwawe zamachy w Paryżu i zdetonowanie bomby w rosyjskim airbusie nad Synajem. W odpowiedzi Francuzi i Rosjanie zbombardowali kolejne cele na terenach islamistów. Do świąt pewnie pojawią się nowe ofiary po każdej ze stron. I końca nie widać. Ktoś ewidentnie próbuje nas, ludzkość, wciągnąć w toczący się krwawy konflikt, poszczuć jednych na drugich. Kto to  jest i co to za konflikt? O co w nim chodzi? O zasoby naturalne? Pieniądze? To tylko wierzchołek góry lodowej. Istota leży głębiej. A właściwie… wyżej.

Tajemnicę tę ujawnia Biblia. Wszelkie ziemskie konflikty to odpryski wielkiego boju między dobrem a złem, Chrystusem a szatanem. To bój, który rozpoczął się już w niebie, ale został (również przez upadek w grzech pierwszych ludzi) przeniesiony na ziemię. I dziś, chcąc, nie chcąc, wszyscy w nim uczestniczymy. W Księdze Apokalipsy czytamy: „Michał [jedno z biblijnych imion Chrystusa — dop. A.S.] i aniołowie jego stoczyli bój ze smokiem. I walczył smok i aniołowie jego, lecz nie przemógł i nie było już dla nich miejsca w niebie. I zrzucony został ogromny smok, wąż starodawny, zwany diabłem i szatanem, który zwodzi cały świat; zrzucony został na ziemię, zrzuceni też zostali z nim jego aniołowie”1. Szatan i jego aniołowie to owe „złe duchy” z Listu do Efezjan, gdzie czytamy: „Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem [symboliczne określenie ludzi — dop. A.S.], lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich”2.

Nasz jedyny ratunek, nasza nadzieja na ostateczne zwycięstwo dobra nad złem to powtórny adwent — powrót prawdziwego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa — najbardziej wyczekiwane wydarzenie nie tego roku, ale całych dziejów.

Andrzej Siciński

1 Ap 12,7-9. 2 Ef 6,12.