Stworzeni, by być razem

1942

Nikt nie został stworzony do samotności, dlatego człowiek nie potrafi jej zaakceptować. Jednak coraz więcej z nas czuje się niepotrzebnymi i niekochanymi. Dlaczego staliśmy się sobie obcy?

Coraz trudniej nawiązać kontakt z drugim człowiekiem, uśmiechnąć się czy pomóc. Nakierowani na siebie, pędzący przez życie, nauczeni zdobywania coraz więcej i coraz szybciej, przeżywania wszystkiego ekstremalnie. Obcy i zagubieni. Ciągle narzekający. Uciekający przed refleksją, by nie odkryła straszliwej pustki. Manekiny w tramwajach, pociągach, na ulicach. Szary, posępny tłum maskujący swoje wyalienowanie. A przecież zostaliśmy stworzeni do społeczności. Samotność — czy ta fizyczna, czy ta emocjonalna — zawsze będzie raniła. Jak zatem odbudować więzi z bliźnimi?


Niedobrze jest samotnemu


Kiedy Bóg powołał do życia pierwszego człowieka, wypowiedział takie oto słowa: „Nie jest dobrze człowiekowi, gdy jest sam”1. I choć Adam miał towarzyszy — całą rzeszę stworzonych zwierząt, którym sam nadawał nazwy i którymi miał się opiekować — wciąż odczuwał pustkę. Bóg wiedział, jak ją zapełnić: „Uczynię mu pomoc odpowiednią dla niego”. I dzieło stworzenia człowieka zostało uzupełnione przez powołanie do życia kobiety — „kości z kości moich i ciała z ciała mojego”, jak ocenił to Adam. Bóg podarował Adamowi towarzysza życia. Nie pomoc (i to domową do tego), lecz partnera, wybawiciela od samotności, co oznacza użyte tu hebrajskie słowo. Ta tęsknota Adama za kimś podobnym, za drugim człowiekiem, z którym można dzielić życie, została wlana w serce każdego z nas. Potrzebujemy ludzi do szczęścia, do samorealizacji, do tego, by nasze życie miało sens. Bóg stworzył nas, byśmy żyli w społeczności. To jedna z naszych najsilniejszych potrzeb. Człowiek miał się „rozradzać i napełniać ziemię”, by poprzez związki z innymi ludźmi cieszyć się życiem. Taki był Boży plan, w którym zawarta została idea rodziny jako partnerstwa między mężczyzną i kobietą oraz więzi rodziców z dziećmi. Taki wzorzec ludzkiego szczęścia nie oznacza jednak, że osoba samotna (bez małżonka czy dzieci) nie może cieszyć się spełnionym życiem (choć większość samotnych ludzi przyznaje, że żałuje, iż nie ma rodziny); podkreśla on jedynie, że rodzina jest podstawową komórką zdrowego społeczeństwa.


Mam was dość!


Ideał Boży zakładał życie w pokoju i miłości. Ludzkość nie zdała jednak egzaminu, kiedy wiedziona ciekawością spróbowała przeciwnego modelu życia. Ale czy to znaczy, że służba na rzecz innych, poświęcenie, znoszenie przykrości, miłowanie nieprzyjaciół są poza zasięgiem naszych możliwości? Czy nie da się odtworzyć biblijnego wzorca? Czy cokolwiek usprawiedliwia nasze złe czyny i słowa, np. odziedziczony charakter, postępowanie drugiego człowieka? Czy musimy się ranić i coraz szczelniej zamykać we własnej skorupie, by w końcu umierać na choroby zwane samotność i zgryźliwość? Czy wierzący człowiek może się poddać? Czy winę za swoje zaniedbania może zrzucić na innych ludzi?

Jakkolwiek chrześcijaństwo opiera się przede wszystkim na więzi z Bogiem, to nie da się go odłączyć od więzi z ludźmi. A zasady tej religii wyraźnie wskazują, jak powinniśmy się odnosić do bliźnich. To zatrważające, jak ludzie nazywający się chrześcijanami urządzili ten świat, jak postępują, co czynią drugiemu człowiekowi. Jeśli nasza wiara w Boga nie wpływa na związki z ludźmi, przestaje przecież być chrześcijaństwem. Czas zbudzić uczniów Chrystusa.

Biegamy do kościoła, chętnie pokazujemy się w gronie tzw. dobrych ludzi, przyznajemy się do swego chrześcijaństwa, dajemy na ofiarę, budujemy nowe świątynie, złocimy ołtarze i… pozostajemy oziębli wobec drugiego człowieka, głusi na jego potrzeby, z zamkniętym sercem i drzwiami. A przecież to nasz Bóg mówi: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary”2. Krzyczy wręcz, że obrzydły Mu wszystkie rytuały, nie może patrzeć na religijny formalizm, bezmyślne obrzędy. Tych wszystkich rzeczy — mówi — „nienawidzi moja dusza, stały mi się ciężarem, zmęczyłem się znosząc je”. I dodaje: „Choćbyście pomnożyli modlitwy swoje, nie wysłucham was”3.

Dlaczego? Dlaczego Bóg brzydzi się religijnymi obrzędami, do których przecież sam zobowiązał ludzi? Czy to źle, że chcemy postawić Mu piękny dom, że chcemy Go zaprosić na nabożeństwo? Nie. Ale Bóg patrzy na serce. Widzi całe zło w środku i pozór na zewnątrz. Dlatego nie chce przyjąć hołdu. On wzywa do zmiany. Szczerej, wewnętrznej, nie na pokaz. Patrzy na uczynki — jak odnosimy się do innych, na ile jesteśmy wrażliwi na krzywdę drugiego człowieka. I na motywy naszego postępowania — czy aby nie dla zysku to… Stworzył nas przecież do szczęścia i społeczności, a nie do draństwa i hipokryzji. Może zamiast setnej świątyni wolałby dom dla sierot, datek na utrzymanie bezdomnych, nakarmienie głodnego4… Nie tylko w Nowym Testamencie znajdujemy wezwanie do służby i poświęcenia. Tego samego uczył Bóg swój lud w Starym Testamencie: „Uczcie się dobrze czynić, przestrzegajcie prawa, brońcie pokrzywdzonego, wymierzajcie sprawiedliwość sierocie, wstawiajcie się za wdową! (…) przestańcie źle czynić!”5. To miłosierdzie, a nie ofiara z własnej pobożności jest sednem chrześcijaństwa. A Chrystus tak pięknie to ujął: „Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie!”6. Bo, jak dodał, „na tym polega Prawo i prorocy”.

Dekalog nie jest sprawą tylko wierzących. Nasze posłuszeństwo lub nieposłuszeństwo względem przykazań poważnie oddziałuje na bliźnich. Ach, gdyby tylko przestrzegać tych dziesięciu Bożych reguł, świat byłby taki piękny…


To wymaga wysiłku


Tak jak wiara w Boga oraz poleganie na Nim i Jego woli wymaga świadomego odwrócenia się od rzeczy złych, tak samo zgodny związek między ludźmi nie jest dziełem przypadku. To my sami powinniśmy świadomie umacniać więzi z innymi. Niestety, wszyscy jesteśmy ludźmi grzechu — z natury skłonni do egoizmu, chciwości i zazdrości. Jeśli cechy te nie będą podlegać kontroli, rozbiją każdy najszczęśliwszy związek. Jak więc budować dobre relacje z ludźmi? Mamy, jak pisze apostoł Piotr, szukać pokoju i dążyć do niego7. Idea pokoju może zabrzmieć dla niektórych jak banał, warto więc wiedzieć, że biblijny pokój nie oznacza jedynie braku sporów. Jest on zakorzeniony w hebrajskiej koncepcji szalom i wykracza daleko poza granice zwyczajnej tolerancji — obejmuje głębsze zainteresowanie się bliźnim, jego akceptację i wsparcie. Trzeba jednak pamiętać, że taka postawa nie leży w naszej naturze, jesteśmy raczej skłonni do zawiści i dominacji. Musi w nas działać Bóg, abyśmy w naszym życiu mogli się wykazać pozytywnym stosunkiem do innych. Troska o bliźnich wyłącznie ze względu na ich dobro, bez egoistycznych pobudek, jest wyrazem postawy podobnej do tej, jaką zajął Chrystus. Standard chrześcijański brzmi: „Niech nikt nie szuka własnej korzyści, lecz korzyści bliźniego”8. Nie jest to łatwe, ale z Bogiem możliwe do zastosowania. Wymaga jednak od nas wysiłku — działania przeciw własnej naturze i kontroli osobistych żądz. Jezus kochał dla samego kochania, czynił dobro z czystych pobudek. Patrząc na Niego i idąc za Nim, można nauczyć się takiej miłości. To ewangeliczna agape — miłość doskonała, zasadzona na idei pokoju — szalom. Bezinteresowna miłość, która dobro bliźnich stawia ponad własne.

Jak bardzo miłość w rozumieniu Boga różni się od miłości w naszym koślawym, ludzkim ujęciu! Ona „nie szuka swego, nie unosi się, nie myśli nic złego, (…) wszystko znosi (…) jest cierpliwa, dobrotliwa, nie zazdrości, (…) nie nadyma się”. I „nigdy nie ustaje”. Oby ten słynny biblijny hymn o miłości stał się sumieniem chrześcijan. Apostoł Paweł podkreśla, że nam — chrześcijanom — „pozostaje wiara, nadzieja miłość, te trzy; lecz z nich największa jest miłość”.

Cóż mi po mówieniu językami, nawet anielskimi? Bez miłości będę tylko cymbałem brzmiącym. Cóż mi po wiedzy, zgłębieniu wszystkich tajemnic? Cóż po wierze, nawet tak wielkiej, że góry przenosi? Bez miłości jestem niczym. I choćby rozdać cały majątek, choćby zginąć męczeńską śmiercią w obronie wiary, a nie kochać — nic to nie pomoże9.

I jak w obliczu tych słów i tych wzorców wygląda chrześcijański przecież świat? Dlaczego tylu ludzi żyje nienawiścią, zemstą, tylu boryka się z samotnością, lękiem? Gdzie jest Bóg w ich życiu? Gdyby rzeczywiście był, byłoby mniej raniących i poranionych, oszukujących i oszukanych, mniej przeraźliwie samotnych, zagubionych ludzi. I choć ten świat nigdy nie stałby się miejscem absolutnego szczęścia, to lepiej, jaśniej i czyściej żyłoby się na nim.

Jak objawiać w swoim życiu taką miłość agape? Jak kochać nieprzyjaciół? Jak nie szukać pomsty? Jak tworzyć społeczność szczęśliwych ludzi? Jak zmienić serce i pragnienia? Recepta na prawdziwą przemianę jest jedna: „Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie”10.

Słowo chrześcijanin znaczy — z rodziny Chrystusa. Częścią tej rodziny stajemy się po narodzinach — tych z wody (chrzcie), ale przede wszystkim tych z Ducha11. I dzisiaj Bóg krzyczy do nas: „Nie mogę ścierpieć waszych świąt i uroczystości (…) Miłosierdzia chcę”!12. Nie wystarczy zanurzyć ciała w kąpieli życia, trzeba jeszcze zanurzyć serce. To Duch zmienia życie, On przynosi owoc13. Jeśli pozwolisz Mu działać, uczynisz lepszym mały kawałek świata. Bóg nie przychodzi z gromami i błyskawicami, lecz — jak w przypadku Eliasza — w cichym powiewie życia14. Niesie pokój i zagubioną przez ludzi społeczność. 

K.S.

1 Rdz 2,18. 2 Mt 9,13; 12,7. 3 Iz 1,14-15. 4 Zob. Mt 25,31-46. 5 Iz 1,17.16. 6 Mt 7,12. 7 Zob. 1 P 3,11. 8 1 Kor 10,24. 9 1 Kor 13,4-8.13. 10 J 15,5. 11 J 3,5. 12 Iz 1,13; Oz 6,6. 13 Zob. Ga 5,22. 14 Zob. 1 Krl 19,11-13.