Ukrzyżuj!

278

Bohater „Procesu” Kafki został aresztowany, skazany i stracony na podstawie zarzutów, których nigdy mu wyraźnie nie przedstawiono. Jednak daleko tej historii do absurdalności procesu Jezusa, który pokazał, do czego są zdolni ludzie nawet w obliczu bezwarunkowej miłości.

Swoją największą walkę Jezus stoczył w Getsemane, zanim motłoch przyszedł Go związać i zabrać do arcykapłana.

Getsemane

Gdy Jezus uporał się z bólem odrzucenia, lękiem i grozą zła, które miało za chwilę Go dotknąć, stanął naprzeciw tępego tłumu gotowy wypić kielich goryczy. Ceną było życie człowieka. Również tego, który będzie zaraz pluć na Niego, szydzić, biczować, wbijać gwoździe… Jezus zawsze myślał o zbawieniu ludzi, dlatego jeszcze ten ostatni raz postanowił dać szansę swoim napastnikom. Gdy zapytali o Jezusa, odpowiedział: „Jam jest”1. Przerażony tłum upadł na twarz, słysząc imię wielkiego Boga Izraela. Te same słowa wypowiedziane wcześniej do żydowskich przywódców: „Pierwej niż Abraham był, Jam jest”2 zostały wówczas odebrane jako bluźnierstwo, dlatego porwano kamienie, by zabić Chrystusa. Jednak teraz te słowa zmusiły ludzi do pokłonu. Było coś w Jezusie, co kazało oddać Mu chwałę. Zapewne nie tylko tytuł Jahwe z gorejącego krzaka3. Dostojny, godny, może jaśniejący… Co by to nie było, zostało dobrze zrozumiane. Mordercy się zawahali. Na ziemię padli nie tylko żołnierze, ale i kapłani, a nawet Judasz. Posługując się tym wyrażeniem, Jezus dał do zrozumienia swym wrogom, kim jest. Pokazał też, że dobrowolnie daje się pojmać. Jednak nienawiść zagłuszyła refleksję, więc gdy słowa umilkły, a blask nieco przygasł, tłum ponownie nabrał odwagi i rzucił się na Jezusa.

Jak często przypominamy tych ludzi. Przerażeni na chwilę „karą Bożą”, zdjęci lękiem przed konsekwencjami czynów, na które mamy ochotę, słyszymy sumienie. A jednak w końcu robimy swoje. Nasze serca są twarde wobec Boga, mimo dowodów Jego przeogromnej miłości. Odrzucamy Jego wezwanie, choć przecież coś w nas wtedy drży. I tak kamieniejemy zupełnie, aż nie będzie można już odczuć dotyku łaski…

Misterny plan

„Jak na zbójcę wyszliście z mieczami i kijami, aby mnie pochwycić; codziennie siadywałem w świątyni i nauczałem, a nie pojmaliście mnie”4 — mówił spokojnie Jezus. Ale do uszu napastników nie docierały już żadne wyrzuty. Nienawiść jest irracjonalna, zmienia umysł, serce spowija nieczułością. W pewnym momencie staje się nieodwracalna. Oni przeszli swoją granicę. Nic nie mogło ich powstrzymać i zawrócić. Oni już dokonali zbrodni. Tkany misternie od trzech lat plan wszedł w fazę realizacji. To było jak nagły przypływ adrenaliny. Ale jak udowodnić winę? Nawet kilka procesów zafundowanych Jezusowi nie mogło tu pomóc. Annasz, Kajfasz, Sanhedryn, Piłat, Herod i znów Piłat. Bez winy, przy fałszywych świadkach, dla świętego spokoju, dla zachowania wpływów. Jezus się nie bronił. Przez większą część procesu milczał. Dlaczego?

„Jeśli wam powiem, nie uwierzycie mi”5 — oto tajemnica powściągliwości Chrystusa. Słowa życia są dla ludzi, którzy nimi nie gardzą. Kapłani pytali Jezusa, kim jest, nie dla poznania prawdy, lecz dla oskarżenia Go. Jeśli ktoś nie chce poznać prawdy, to nikt, nawet Bóg, nie jest w stanie go do tego zmusić. Tu wszystko było już ukartowane, włącznie z wyrokiem. Nie prawda była istotna, ale każde kłamstwo, które pomogłoby skazać oskarżonego. Oni nie chcieli prawdy, chcieli się jej pozbyć w osobie Jezusa. Podobnie jak później przez całe wieki pozbywano się prawdy w osobach wszystkich „heretyków” i „odstępców”. Duch nienawiści, władzy i przywilejów, duch chciwości, kłamstwa i pychy objawia się w każdym czasie.

U króla

Również Herod niczego nie usłyszał od Jezusa, na którego widok „bardzo się ucieszył (…). Zasypał Go wieloma pytaniami, lecz Jezus nic mu nie odpowiedział”6. Jezus nie bronił się, nie prostował kłamstw. Czyżby nie zależało Mu na prawdzie, na świadectwie? Nie przed Herodem, który „spodziewał się, że zobaczy jaki znak zdziałany przez Niego”7. Zatem po pierwsze, Jezus nie zaspokaja próżnej ciekawości. Nie czyni spektakularnych cudów dla gapiów, których serca są nieczułe. Wiara nie może brać się z cudów, zjawisk nadprzyrodzonych. Musi być zasadzona głęboko w tęsknocie dobra. Wtedy Bóg może się objawić. Po drugie, każdy ma swój czas przyjęcia prawdy. Gdy ją odrzuci, pozostaje w ciemności. Czas Heroda się skończył, gdy dokonał mordu na Janie Chrzcicielu. Zabił głos sumienia, stając się niemal demonem — pustym, krwiożerczym, niezaspokojonym w żądzach. Po trzecie, Jezus nie ratowałby życia poprzez cuda i robienie wrażenie na innych. Nie taka była motywacja Zbawiciela, gdy cuda czynił. Zresztą najczęściej prosił o zachowanie tego w tajemnicy. Nie, to nie jest dobra metoda na pozyskanie ludzi. Ich żądz — owszem, ale nie serc. Przecież i na pustyni mógł wyżywić się chlebem z kamieni… Jezus wiedział, że Jego uczniowie nie będą mieli takich możliwości, więc i sam był do końca człowiekiem, dając przykład godności i miłości.

U prokuratora Judei

Piłat. On był wyjątkiem. Jako jedyny spośród „sędziów” mógł rozmawiać z Jezusem. A przecież znany był z okrucieństwa, jako człowiek bez sumienia, prokurator skazujący ludzi bez ustalenia winy. Jednak musiało w nim być coś, co umożliwiło Jezusowi przedłożenie oferty zbawienia. Jakaś cząstka uczciwości kazała Piłatowi na rozpatrzenie zarzutów i sytuacji skazańca. Jeszcze nigdy nie stanął przed nim człowiek, który niewinność miał wymalowaną na twarzy. To nie był złoczyńca. Piłat szybko prześwietlił spisek kapłanów. Coś działo się z jego sercem, bo za wszelką cenę chciał uratować Jezusa. Nie znajduje w Nim winy, więc odsyła do Heroda w nadziei, że ten załatwi „problem”, potem próbuje zadowolić żądania kapłanów biczowaniem skazańca, w końcu stawia przed tłumem owego „ecce homo” obok Barabasza, sądząc, że wybierając między czystym obliczem a zwierzęcą pogardą, ludzie się nie pomylą. I… przegrywa swą naiwnością, że uda mu się wyślizgnąć od osobistej decyzji. Bo kto staje przed Chrystusem, musi pójść za Nim lub przeciw Niemu. Kim jesteś? — woła zlękniony Piłat. — Prawdą? A co to jest prawda?8. I broni się przed Bogiem, przeczuwając, jak może to zmienić całe jego życie. Życie, które tak lubi — zaszczyty, władzę, „dobre” towarzystwo, dostatek. I światło gaśnie. Chrystus dał mu szansę. Wielką, jakiej nie mieli inni. I jeszcze ten sen żony, ten list: „Nie miej nic do czynienia z tym Sprawiedliwym, bo dziś we śnie wiele nacierpiałam się z Jego powodu”9. Co widziała Klaudia, która według tradycji stała się później chrześcijanką? Krzyż? Niebo? Ciemności? A potem tron Boży i chwałę powracającego Chrystusa? Ona wiedziała, że mąż podpisuje wyrok na siebie, a nie tylko na Jezusa. Ale ponad słowami Jezusa i żony w uszach Piłata brzmiał krzyk kapłanów: „Jeżeli Go uwolnisz, nie jesteś przyjacielem Cezara”10. Na to nie mógł sobie pozwolić. Straci stanowisko! Decyzja została podjęta. Jeszcze tylko umył ręce — jakby w ostatnim geście rozpaczy człowieka przypartego do muru, który poświęca zasady dla uniknięcia strat.

Jak często jesteśmy Piłatem? Ile razy zagłuszamy krzyk sumienia brudną korzyścią? Jaka jest nasza etyka? Zależna od zysku? To popatrzmy, jak skończył Piłat — mimo swego „poświęcenia” wyrzucony został wkrótce z urzędu i zesłany na banicję, a tam nękany wyrzutami sumienia popełnił samobójstwo.

A może jesteśmy raczej Herodem? Chętnie popatrzymy na Jezusa. Niech Go pokażą, o Nim opowiedzą, a i pośmiać się będzie można. Co za widowisko!

A może mamy serce kapłana? — z prawdą na krzyż! Mamy swoją prawdę, która suto płaci — poważaniem wokół. Chętnie nosimy koronę Jezusa, ale krzyż… Należymy do tych, którzy obnoszą swoją religijność, „lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach”, a „wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać”11. Tradycja i zaszczyty — to nasz chleb powszedni. I niech Chrystus z Biblii nie mąci naszego spokoju. On nie jest prawdziwy.

* * *

Farsa sądowa się skończyła. Ale zanim „wykonało się” na wzgórzu Golgoty, Jezus musiał jeszcze przejść przez hańbę urągania. Zresztą do dziś się nic nie zmieniło. Iluż ludzi, którzy niewiele rozumieją, wciąż drwi z Niego? Przez dwa tysiące lat Chrystus słyszy te same kpiny i tak samo cierpliwie powtarza: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”12. Tam, na Golgocie, szydząc, wołali: „Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi”13. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że nieświadomie wykrzykują najgłębszą prawdę: Jezus ratował innych, ale nie mógł ratować siebie. Nie mógł tego zrobić jednocześnie! Inaczej świat byłby zgubiony. Nie byłoby ciebie i mnie. Nie byłoby urągających, wiecznych prześmiewców, którzy domagając się tolerancji, rzadko okazują ją względem innych. 

K.S.

1 Zob. J 18,2-9. 2 J 8,58. 3 Zob. Wj 3,11-14. 4 Mt 26,55. 5 Łk 22,67. 6 Łk 23,8-9. 7 Łk 23,8. 8 Zob. J 18,37-38. 9 J 19,12. 10 J 19,12. 11 Mt 23,56. 12 Łk 23,34. 13 Łk 23,35.