Niech wiara wasza będzie jak kibola

1284

Rozpoczęły się Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej. Lipcowy finał obejrzy ponad miliard kibiców. Czy możemy się od nich czegoś nauczyć? Czy chrześcijanin powinien przypominać kibica? A może raczej kibola…?

Lewandowski, Krychowiak, Błaszczykowski, Nawałka… Od miesięcy te nazwiska odmieniane są przez wszystkie przypadki, bo nasi zakwalifikowali się na ten najważniejszy, rekordowy turniej. Jego organizacja kosztowała Rosję 10 miliardów dolarów (to akurat wcale nie jest rekord). Miasta gospodarze, w których odbywają się mecze, znajdują się w trzech strefach czasowych, a najdalsze oddalone są od siebie tyle, ile syryjski Damaszek od Warszawy, i to w linii prostej. Pula nagród też jest wyższa niż kiedykolwiek (prawie 800 mln dolarów), ale winni tym astronomicznym sumom jesteśmy my sami, dmuchając ten balon — ponad miliard ludzi obejrzy bowiem finał w Moskwie.

Być może warto jednak odwrócić oczy od piłkarzy, by przyjrzeć się tym, którzy ich oglądają, czy to podczas meczów reprezentacji na najważniejszych turniejach, czy podczas rozgrywek klubowych.

Stadion piłkarski to miejsce dla wszystkich. Na najdroższych lożach zasiadają VIP-y:  biznesmeni, politycy, celebryci. Inne sektory przeznaczone są dla rodzin. Na pozostałych trybunach znaleźć można studentów, emerytów, mężczyzn i dziewczyny w każdym wieku. Jedni skupieni są tylko na meczu, inni cieszą się ze spotkania ze znajomymi, niektórzy przegryzają przekąski i sączą napój, inni śpiewają i klaszczą. To różnej maści kibice.

Istnieje jednak trybuna, zazwyczaj za bramką, której nie sposób nie odróżnić od reszty. Wszyscy w szalach, jednokolorowych koszulkach, cały mecz stoją, niekiedy tyłem do boiska, równo krzyczą, skaczą, klaszczą. Przed meczem wyrzucają w górę konfetti, odpalają race, prezentują tzw. oprawy — wielkie pasy materiału, flagi, kartoniki tworzące ogromny napis sławiący drużynę.

Choć to kolejny typ kibiców, nazwijmy ich tak, jak sami lubią o sobie mówić — kibole. Studiując aktywność jednych i drugich, znajdziemy liczne analogie ze współczesnym… Kościołem. Przyjrzyjmy się zatem tezie, że chrześcijanie nie powinni być jak kibice. Powinni być jak kibole.

Zabawne, że nazwa kibol powstała jako pejoratywne określenie tych najbardziej fanatycznych kibiców. Oni ją przejęli i zaczęli jej powszechnie używać. Wszak tak samo było z chrześcijaństwem (nazwę ukuli nieprzychylni wyznawcom Chrystusa żydzi i poganie z Antiochii) i protestantyzmem! Ale to tylko ciekawostka, znacznie ciekawsze są kolejne analogie.


Bądźcie gorliwi


Klub jest dla nas niejednokrotnie priorytetem, numerem jeden w naszym życiu. I nie jest to puste hasło — deklarują przedstawiciele jednej z grup ultrasów. To ci kibole, którzy jeżdżą za drużyną setki kilometrów, zdzierają gardła, przygotowują oprawy. — Gdy robimy dużą oprawę, niektóre osoby przez kilka dni przychodzą do domu tylko po to, żeby się przespać. Pewnego razu ogłoszono, że runda się rozpocznie 2-3 tygodnie wcześniej i automatycznie na przygotowanie czegoś został tydzień. Wtedy plan dnia wyglądał tak, że pracowało się cały czas z pięciogodzinnymi przerwami na sen i posiłki w postaci snickersów.

Czas, pieniądze, talenty, wszelką możliwą staranność — to wszystko fani dają swej drużynie. Tylko co drugi mecz odbywa się na własnym stadionie. Więc na inne jadą za swym klubem, np. z Krakowa do Szczecina. Wydają kilkaset złotych na bilety, czasami biorą urlop. Nie wspominając o wyjazdach zagranicznych, które jednak „dzięki” nieudolności polskich drużyn nie zdarzają się zbyt często.

Fundusze na oprawę trzeba najpierw zdobyć. Zazwyczaj wygląda to dokładnie tak, jak kolekty w kościołach, z tym że zajmują cały mecz, którego zbierający dary w ogóle przez to nie obejrzą. Zbierają też pieniądze na potrzebujących braci po szalu (tak, naprawdę istnieje takie sformułowanie), często ludzi przebywających w więzieniach.

Dlaczego? Bo tam, gdzie jest miłość, tam jest miejsce na poświęcenie, staranność i odpowiednie ustawianie priorytetów. Kibole potrafią to nie tylko zadeklarować, ale też pokazać. A jak sobie z tym radzą ludzie wierzący, skoro biblijny prorok kwituje to, parafrazując, mniej więcej tak: Dlaczego żyjecie w ekskluzywnych mieszkaniach, kiedy mój dom jest w opłakanym stanie?1.

Czy we wszystkich nabożeństwach widać tę staranność i godziny spędzone na ich przygotowaniu? Czy angażują one myśli wiernych — jak mecz myśli kiboli — na długo przed samą uroczystością?


Widzowie kontra uczestnicy


Wraz z przerwą mecz trwa niecałe dwie godziny. Chrześcijańskie nabożeństwa od około godziny do dwóch i pół. Podobnie. Jak do swoich piłkarskich „nabożeństw” podchodzą kibole?

Po pierwsze, nikt nie przychodzi na drugą połowę spotkania. (To uwaga tylko do wyznawców Kościołów, których nabożeństwa podzielone są na dwie części).

Po drugie, fanatycy nie przychodzą równo z pierwszym gwizdkiem. „Zwykli” kibice z innych trybun, owszem, pojawiają się często tuż przed rozpoczęciem meczu, ale kibole zjawiają się już na godzinę, dwie przed nim. To wtedy jest czas, aby porozmawiać o zbliżającym się spotkaniu lub o tym, jak minął tydzień.

Mecz ma już zgoła inny cel: aby śpiewać, klaskać, podziwiać. Aby aktywnie wielbić, wywyższać… swój klub. To odróżnia kiboli od innych kibiców, mających do meczu bardziej konsumpcyjne podejście. Zapłacili za bilet (wrzucili swój dar), więc chcą obejrzeć dobre widowisko. Ładną akcję występujących piłkarzy nagrodzą nawet oklaskami. Ale już złe zagranie któregoś z zawodników lub słabszy występ całego zespołu okraszony zostanie krytycznymi komentarzami czy drwinami. Dwa, trzy słabsze występy — duża szansa, że kibic już nie przyjdzie na mecz. Poczeka na lepsze czasy, na lepszych piłkarzy, na lepszy spektakl. Rzadziej zmieni stadion na taki, gdzie poziom oferowanej rozrywki będzie lepszy. Albo postanowi oglądać tylko mecze na najwyższym poziomie w telewizji.

Czy na nabożeństwo przychodzimy na tyle wcześnie, żeby przez jego czas już nic nas nie rozpraszało? By skupić się tylko na uwielbieniu? Czy nie oceniamy zbyt krytycznie występujących? Czy nie uważamy, że skoro oddaliśmy swój dar na Kościół, ma on nam zaoferować nabożeństwo na najwyższym poziomie? Czy nie wolimy obejrzeć „dobrego” przemówienia w internecie, jeśli mówca w konkretnym kościele nam nie odpowiada? Czy nie kusi nas zmiana wspólnoty na taką, gdzie muzyka jest na lepszym poziomie, zajęcia dla dzieci bardziej profesjonalne, poczęstunek okazalszy?


Zbliża się finał


Kibolowi nie przystoi nie przyjść na mecz. Jakikolwiek mecz. Niemniej jednak im bliżej finału, tym ta presja jest większa. Kibole są świadomi wagi tych meczów.

„Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem, i to tym bardziej, im wyraźniej widzicie, że zbliża się dzień”2.

Co z chrześcijanami? Wielu z nich powtarza zdanie „koniec jest blisko” we wszystkich możliwych konfiguracjach, ale czy wyczuwalne są coraz większa moc, zaangażowanie, determinacja?


Szacunek wobec zwierzchności


Czasami trybuny jednak świecą pustkami. Co dzieje się wtedy? Czy każdy siedzi na swoim stałym miejscu? Nie na trybunie kiboli, gdzie zresztą w ogóle się nie siedzi. Tzw. gniazdowy (nazwa od wyróżnionego miejsca, na którym się znajduje), czyli prowadzący doping, krzyczy wtedy do megafonu: Panowie, jest nas mało, zimno i pada śnieg! Ale to nie przeszkodzi w tym, żeby przez cały mecz dopingować! Chodźcie wszyscy na środek, bądźmy razem i motywujmy się do wspólnego wspierania naszego kochanego klubu!

Ciekawe, że parę razy byłem świadkiem analogicznej sytuacji na spotkaniach religijnych, kiedy np. na części popołudniowej programu sala była wyraźnie przerzedzona. Duchowni lub prowadzący spotkanie prosili wtedy wierzących: Zajmijmy wszyscy miejsca z przodu, bądźmy razem, czujmy wspólnotę. Okazywało się to zbyt wygórowaną prośbą.

A gdyby tak jeszcze dołączyć do tego zachętę dla osób młodych, aby przez półtorej godziny na stojąco śpiewać? Po niedawnym dużym chrześcijańskim spotkaniu, na którym na trzy pieśni wstawało się tylko do jednej, żeby zgromadzeni się zbyt nie przemęczyli, śmiem wątpić. Choć mowa o śpiewaniu dla Boga, nie dla żadnego klubu…

Michał Rakowski

 

1 Ag 1,4. 2 Hbr 10,25.

Nazwa kibol powstała jako pejoratywne określenie fanatycznych kibiców. Oni ją przejęli i zaczęli jej powszechnie używać. Wszak tak samo było z nazwami chrześcijanie i protestanci, które ukuli dla nich ich wrogowie