Trudno dziwić się, że Bóg wciąż przegrywa w rankingach popularności choćby z idolami muzyki pop, nie mówiąc już o gwiazdach seriali telewizyjnych, skoro od najmłodszych lat przedstawiany jest dziecku przez rodziców niemających o Nim rzetelnej wiedzy.
Jasiu, bądź grzeczny, bo Pan Bóg kocha tylko grzeczne Jasie” — informuje dziadzio, starając się okiełznać szalejącego malucha, który akurat gwiżdże na Pana Boga, ale któż wie, czy wiadomość o Bogu kochającym tylko lizusów nie wyda mu się godna zapamiętania?
„Jedz, synku, bo jeśli będziesz się opierał, tatuś sięgnie po pas. Wiesz przecież, że Pan Bóg powiedział, by tatuś nie żałował synkowi bicia”.
Nasiąkając atmosferą tych i temu podobnych, kłamliwych wypowiedzi o Bogu, dziecko kształtuje w sobie obraz Stwórcy jako wszechpotężnego tresera, zapisującego z perfekcyjną dokładnością każdy błąd i w odpowiednim czasie wymierzającego stosowną karę.
„Malinowska złamała nogę; dobrze jej tak. Bóg ją skarał za moją krzywdę. Teraz już nie będzie mówić, że jej źle życzyłam”.
Złorzeczenie biednej Malinowskiej i przypisywanie podobnej postawy Bogu jest skutkiem podstawowego braku wiedzy o Jego charakterze. Bóg nie jest człowiekiem i nie rozumuje ani nie postępuje na sposób ludzki. Bóg jest miłością — jakże odmienną od naszego sposobu pojmowania tego słowa. O skali owej odmienności przekonuje postawa Chrystusa.
Kontroler czy czuła matka?
Świadomość stałej kontroli przez Boga wzbudza lęk na skutek błędnych przekonań o Jego osobie. Gdybyśmy potrafili wyobrazić sobie spoczywający na nas Jego wzrok niczym czułe spojrzenie matki na bobasa w wózeczku, chyba nie mielibyśmy nic przeciwko takiej inwigilacji. Ale schematy myślowe przedstawiają Boga w zupełnie innym, o wiele mniej korzystnym świetle. Nic dziwnego, że w takich warunkach trudno zdobyć się na zaufanie wobec Niego. Tymczasem Bóg spogląda na każde swe dziecko z tą samą tkliwością kochającego rodzica. Tylko biedy grzesznik nie wie o tym, gdyż nie czyta Bożego Słowa. Gdyby bowiem wierni czytali Pismo Święte, nie musieliby obawiać się Boga; obawialiby się natomiast powierzać dzieło pojednania z Bogiem w ręce inne niż Pana Jezusa, gdyż te, choć przedziurawione, mają najpewniejszy uścisk.
Dziecko przychodzi na świat wyposażone w naturalny mechanizm zaufania do rodziców. Matka i ojciec stanowią dla dziecka jedyny układ odniesienia. To ich oczami będzie poznawało świat, uczyło się oceniać jego wartość, radzić sobie w trudnościach. Tak będzie przez bardzo długi czas. Rodzice nie pracują na owo zaufanie. Dziecko wnosi je wraz z sobą jako szczególny dar niebios, a oni mogą zeń korzystać do woli w procesie wychowywania dziecka. Drugim wyjątkowym darem jest miłość rodziców do dziecka. Od początku widzą w nim absolutnie wyjątkową, szczególną istotę, dla której skłonni są do największych poświęceń. Nie pracują na tę postawę, nie starają się jej zdobyć, nauczyć. Kiedy pojawia się nowy, mały człowiek, w nich samych dokonuje się dziwna przemiana, będąca także owym wyjątkowym darem Boga, stanowiącym pewien refleks Jego miłości do ludzi.
Wzrastające dziecko uczy się świata; uczy się także Boga. Spoglądając na rodziców, kształtuje przekonanie o Ojcu, który jest w niebie. Ich postawa staje się postawą Boga, ich oceny — ocenami Boga, ich reakcje — reakcjami Boga. Poddane intensywnej tresurze szybko zdobędzie przeświadczenie, iż posłuszeństwo jest warunkiem miłości. Jeśli każde przewinienie karane będzie krzykiem, biciem, pozbawieniem posiłku, możliwości zabawy, czułości, natomiast elementy te pojawiać się będą wyłącznie jako nagroda za dobre sprawowanie, trudno będzie w przyszłości uwierzyć dorosłemu już człowiekowi w istnienie Boga — dobrego Ojca. Postać Stwórcy zawsze kojarzyć się będzie z perfekcyjnym treserem. Utrwali się przeświadczenie o istnieniu związku między miłością a własnym zachowaniem zadowalającym życzenia dorosłych. Stąd już prosta droga do przyjęcia koncepcji „miłości za pieniądze”, czyli otrzymywania najcenniejszej dla człowieka wartości jedynie w zamian za określoną pracę.
A przecież większość rodziców kocha swe dzieci nie dlatego, że coś potrafią, ale ponieważ po prostu są ich dziećmi. Pojawiający się w rodzinie mały domownik nie potrafi uczynić niczego pozytywnego, sprawia natomiast wielkie zamieszanie, mnóstwo hałasu, brudzi, angażuje uwagę wielu osób, zmienia kształt życia towarzyskiego, wymaga określonych środków finansowych, a nade wszystko poświęcania mu coraz więcej czasu. Pozbawia nas ściśle określonych przywilejów, przyzwyczajeń, ograbia z rzeczy, które lubiliśmy, a jednak jest obiektem nieustającej miłości. A skoro my, niedoskonałe istoty, potrafimy darzyć uczuciem własne dzieci w sposób podobny do Bożego, o ileż doskonalej kocha człowieka Bóg.
No, może być
Istnieją ojcowie z różnych powodów stale niezadowoleni ze swoich dzieci. Doskonałe wyczyszczenie butów zostanie skwitowane: „No, może być”. Upragniony czerwony pasek na świadectwie: „ Ale w przyszłym roku powinieneś postarać się o wszystkie oceny celujące, stać cię na to”. I nawet zdobycie pierwszego miejsca w sprincie na zawodach powiatowych nie znajdzie pełni uznania: „Za moich czasów nie mieliśmy tak dobrych butów, ale biegaliśmy szybciej niż wy”.
Człowiekowi wychowanemu w takiej atmosferze trudno będzie uwierzyć w istnienie Boga zadowolonego z jego istnienia. Nieustannie będzie mówił o konieczności doskonalenia się, wynajdywał przepisy na osiągnięcie doskonałości, dręczył swych bliskich perfekcyjnymi dążeniami i czynił życie pasmem udręki, jakiej Bóg z pewnością dla nikogo nie zaplanował. Co gorsza, osobnik taki może nawet uzasadniać swe zachowanie niektórymi wypowiedziami Pisma Świętego. Ludziom skażonym podobną postawą ciężko jest żyć. Choć niektórzy z nich nauczą się z Biblii określać miłość Bożą jako niezasłużony dar, jednak w głębi duszy każdego dnia będą pracować na zdobywanie jej, a przyszłość usiana będzie znakami zapytania, niepewnością własnego losu.
Nic dziwnego, że tak tresowane dzieci wyrastają z ogromnym poczuciem winy (brak zaspokojenia wymogów rodzicielskich) i lęku (obawa o własny los wobec niespełnienia oczekiwań). Jako ludzie dorośli wciąż będą charakteryzować się stawianiem sobie nierealnie wygórowanych wymagań, przy jednoczesnym przekonaniu o niemożności sprostania im i własnych niższych od przeciętnych możliwościach. Zarówno poczucie winy, jak i lęk najczęściej nie są wcale lub są tylko częściowo uświadamiane, przez co tym łatwiej przychodzi im wywierać destrukcyjny wpływ na osobowość człowieka.
Potrzeba nam wiedzy, Bożej wiedzy o Bogu i o nas samych. W przeciwnym razie będziemy mylić podstawowe pojęcia. Podobnie jak wielu ludzi myli dziś seks z miłością, równie łatwo jest, czerpiąc wiedzę ze źródeł pozabiblijnych, ukształtować błędne przekonanie o Bogu i Jego miłości. A ona — jak ongiś, tak i dziś podnosi z brudu upadłą dziewczynę, potrafi dostrzec świętego w złodzieju, przebacza każdemu, wszystko i zawsze, ilekroć człowiek szczerze tego pragnie.
Jacek Matter
[Tekst w formie skróconej pochodzi z książki autora pt. Zalęknione dzieci Boga, Wydawnictwo Orion plus,
Radom 2008. Tytuł oraz śródtytuły pochodzą od redakcji].