Gehenna zwierząt

3035

Nie wiadomo, czy w pogoni za kolejnym kawałkiem mięsa lub futrzanym gadżetem celowo oszukujemy się, że nie uczestniczymy w całej tej kaźni, czy po prostu nie zdajemy sobie sprawy, ile przerażającego i niepotrzebnego bólu zadajemy innym istotom, by zaspokoić swoje wynaturzone potrzeby. Niech to, co przeczytamy, stanie się testem naszej wrażliwości. Testem naszego chrześcijaństwa i człowieczeństwa.

Całe stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd” — pisał dwa tysiące lat temu do chrześcijan w Rzymie apostoł Paweł. Co napisałby teraz? Jakie słowa skierowałby do nas — chrześcijan „cywilizowanego” świata, którzy zamiast opiekować się zwierzętami, masowo je torturujemy? Nie tak mieliśmy realizować przywilej panowania „nad rybami morskimi i nad ptactwem niebieskim, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi”.

Na kotlet

Dziesiątki szarych niskich budynków otoczonych drutami przywołują natychmiastowe skojarzenia z nazistowskimi obozami śmierci. To hodowla świń — jednych z najwrażliwszych i najinteligentniejszych stworzeń na ziemi, jak uważa prof. Stanley Curtis z Pensylvania University. Z natury bardzo ruchliwe, towarzyskie i lubiące zabawę zwierzęta w wieku trzech tygodni odbierane są matce i pakowane w ciasne zagrody o umazanych odchodami ścianach i podłogach. Ucina się im ogony (raczej bez znieczulenia), często powodując ropień kręgosłupa, i pozbawia największych zębów, by powstrzymać agresję — nieuniknioną reakcję na stres powodowany przedwczesnym odłączeniem od matki i zamknięciem. Warchlaki są kastrowane bez znieczulenia, często wdają się przy tym ogólnoustrojowe infekcje. Przez cały chów chorują na przewlekłe biegunki, cierpią na choroby układu oddechowego i skóry oraz wszelkiego rodzaju deformacje. Hodowcy nieustannie pakują w nie antybiotyki, by nie padły, zanim osiągną masę odpowiednią na rzeź. Maciory, którym odebrano dzieci, nie dostają leków na powstrzymanie laktacji. Kolejny raz zapładniane spędzają znów cztery miesiące w metalowej klatce z betonową podłogą, tak małej, że nie mogą się nawet obrócić. Instynkt budowania gniazda zagłuszają w stresie, gryząc metalowe pręty. Potrzeba rycia jest u tych zwierząt tak silna, że uporczywie ryją betonową podłogę.

W podobnie ciasnych przegrodach, uniemożliwiających ruch, spędzają całe swe samotne życie cielęta. Większość bydła mlecznego stoi non stop na betonowych podłogach, nigdy nie jest wyprowadzana na zewnątrz. Krowy cierpią na zapalenie stawów. Ich wymiona ważą tyle, co dorosły człowiek. Każdy ruch sprawia ogromny ból.

Kury nioski trzymane są, przynajmniej po siedem, w klatkach wielkości szuflady w archiwum. Są głodzone, by wymusić kolejny cykl znoszenia jajek. Gęsiom i kaczkom wtłacza się paszę w ilości odpowiadającej u ludzi niemal 14 kilogramom dziennie tylko po to, by nienaturalnie powiększyć ich wątrobę i zaspokoić popyt na foie gras.

Konie. Co roku Polska eksportuje kilkadziesiąt tysięcy tych pięknych, użytecznych, przyjacielskich zwierząt. Kilkudniowy transport jest dla nich gehenną: cierpią głód, pragnienie, ranią się, stłoczone niejednokrotnie tratują na śmierć. Zaplombowane na starcie drzwi otwierane są dopiero u celu — średnio po dwóch tysiącach kilometrów. Przez całą podróż koń walczy o utrzymanie równowagi — gdy się poślizgnie na ubrudzonej odchodami podłodze i upadnie, zostanie stratowany przez towarzyszy. Zwierzę, które wypija dziennie 30 litrów wody, nie dostaje przez te dni ani kropli — celowo, bo zachodni konsument woli suche mięso. Na końcu są zabijane, ale według prawa muszą być najpierw pozbawione przytomności, więc strzela się im między oczy metalowym bolcem — często tak „niekompetentnie”, że koń odzyskuje przytomność, gdy rzeźnik podcina mu gardło. Wszystko dzieje się na oczach pozostałych zwierząt.

Jakiś czas temu prasa nagłośniła skandal związany z przewozem koni. W 1997 r. niemiecka policja zatrzymała w pobliżu Hanoweru przepełnioną polską ciężarówkę, wiozącą konie na mięso. Ich głowy były ciasno przywiązane do zamocowań na ścianach pojazdu. Przerażone zwierzęta broczyły krwią, a ich stan był tak zły, że 10 koni trzeba było natychmiast zabić na poboczu drogi. „Wydawało mi się, że konie nie są zdolne do płaczu. Myliłam się. Na własne oczy widziałam, jak płakały” — słowa bezpośredniego świadka zajścia Hiltrud Schroeder, byłej żony premiera Dolnej Saksonii, cytuje raport „Vivy!” dotyczący eksportu polskich koni na mięso.

Na futerko

Norki. Stanowią ogromną część zwierząt hodowanych na farmach futrzarskich. Dzikie, samotne i silnie związane ze swoim terytorium. Życie spędzają w większości w wodzie, polując i bawiąc się. Nie mogą tego jednak robić w hodowli — nawet najbardziej podstawowe potrzeby norek nie są zaspokajane, by zredukować koszty i czas pracy. Tutaj jedyną wodą, jaką dostają, jest podawana przez gumową rurkę woda do picia. Ściśnięte w klatkach, w zamknięciu widzą, czują i słyszą tysiące innych norek. Takie warunki prowadzą do frustracji i agresji przejawiającej się w samookaleczeniach, kanibalizmie, pozbawionym sensu kroczeniu. Klatki są często zbyt małe, by norki mogły stać wyprostowane. W szóstym, siódmym miesiącu życia, gdy futro jest wystarczająco obfite, norki są zabijane. Jak? Najczęściej zagazowane tlenkiem węgla ze spalin silnikowych. W komorze gazowej, zwanej bardziej humanitarnie — skrzynią, gromadzi się 30-40 norek. Dwie skrzynie zagazowanych zwierząt to jeden futrzany płaszcz. Inne metody uśmiercania norek to łamanie karku oraz wstrzykiwanie takich substancji jak barbiturany czy środki chwastobójcze. Lisy zabija się wstrząsem elektrycznym, ale wcześniej wyciąga się je z klatki za pomocą metalowych kleszczy założonych na szyję zwierzęcia. Następnie do pyska lisa mocowane są elektrody, a do odbytu wtykane są pręty. Potem następuje bolesna śmierć. Wstrząs elektryczny uzyskiwany jest z akumulatora samochodowego przez transformator podnoszący napięcie do 200 woltów. Ten odrażający czyn trzeba powtórzyć 10 razy, by otrzymać jedno futro. Dla jednego futra zarzyna się 11 rysi, 40 soboli, 100 szynszyli, 152 gronostaje, 100 wiewiórek…

Co roku na świecie zabijanych jest dla futer około 40 milionów zwierząt. Ich życie to agonia w klatkach lub tortury w pułapce. Tylko po to, by zaspokoić ludzką próżność…

Na eksperyment

Ludzki sadyzm osiąga apogeum w laboratoriach badawczych. Koncerny kosmetyczne i farmaceutyczne urządziły niewinnym zwierzętom piekło na ziemi. Oto co ujawnia w swych publikacjach Tom Regan, jeden z czołowych obrońców praw zwierząt.

Zwierzaki, w tym koty, psy, małpy, topi się, zadusza, głodzi na śmierć. Parzy się je i przypala, napromieniowuje. Chirurgicznie usuwa się im oczy, niszczy słuch. Poszczególne członki ciała są rozcinane bądź rozrywane, a organy miażdżone. Przerażającymi sposobami wywołuje się zawały serca i zadaje rany. Nie pozwala się im zasnąć, poraża prądem, wystawia na skrajności gorąca i zimna. Przez oczy, skórę czy też wewnętrznie traktuje się je toksycznymi chemikaliami, w następstwie czego albo umierają, np. z powodu odwodnienia wywołanego ostrymi biegunkami, albo się je zabija.

Dosyć! Dosyć tych potworności! Można by długo jeszcze pisać o tresurze dzikich zwierząt cyrkowych, o kijach z drutami pod napięciem 220 woltów stosowanych do oduczenia lamparta odruchu rzucania się na człowieka, o tańczących misiach przyuczanych do tego swoistego danse macabre na rozżarzonych płytach, o śladach ran u zwierząt, sprytnie chowanych na czas występów pod kolorowymi strojami i ozdobami. Można by pisać o łapanych w stalowe pułapki zwierzętach, które próbując uciec, łamią swe kości, rozrywają ścięgna i mięśnie, wyłamują sobie zęby. Albo w desperacji odgryzają uwięzioną część ciała. Albo giną z wyczerpania i głodu. Albo zamarzają.

Ale dosyć. Wystarczy. Teraz czas na głos mojego i twojego sumienia.

Katarzyna Lewkowicz-Siejka

[Artykuł powstał w oparciu o materiały organizacji broniących praw zwierząt].