Czy jest sens w próbowaniu wyjaśnienia tego, czego wyjaśnić się nie da?
Czasopismo „The New Yorker” zamieściło poruszający artykuł napisany przez ojca, którego nowo narodzona córka właśnie zmarła wskutek choroby mózgu. Napisał w nim między innymi: „Jedną z niewysłowionych bzdur religii jest twierdzenie, że cierpienie uszlachetnia — że jest krokiem na drodze do jakiegoś oświecenia czy zbawienia. Cierpienie i śmierć Isabeli nic nie dały jej ani nam, ani światu. Nie nauczyliśmy się nic wartego nauki. Nie dowiedzieliśmy nic, co przyniosłoby coś dobrego komukolwiek. Isabela z pewnością nie zdobyła w ten sposób prawa do udania się w lepsze miejsce, gdyż nie było dla niej lepszego miejsca niż w domu z rodziną”1.
Jakże mocne, gorzkie i pełne gniewu są to słowa. Nie bez powodu. Jak moglibyśmy wyjaśnić, dlaczego niemowlę umiera, zostawiając zdruzgotanych rodziców? Czy jest sens w próbowaniu wyjaśnienia tego, czego wyjaśnić się nie da?
Jeśliby, jak twierdzi wielu naukowców, publicystów i filozofów, Bóg nie istniał, a życie i cały wszechświat nie miałyby głębszego sensu, to nie istniałaby żadna nadzieja i nie byłoby żadnych odpowiedzi na pytania dotyczące cierpienia i zła. W 1958 roku pionier mechaniki kwantowej Erwin Schrödinger napisał: „Najboleśniejsze jest absolutne milczenie w odpowiedzi na wszystkie nasze naukowe poszukiwania dotyczące sensu tego wszystkiego. Im bliżej się temu przyglądamy, tym bardziej bezcelowe i bezsensowne się to wydaje”2.
„To wszystko”, cały wszechświat, miałoby być bezcelowe i bezsensowne? Skoro tak, to jaka nadzieja pozostawałaby dla nas, czujących istot zabłąkanych w bezcelowym i bezsensownym kosmosie, umierających, a czasami także oglądających śmierć swoich dzieci? Albo, skoro jak napisał fizyk Steven Weinberg kilkadziesiąt lat później, „im bardziej wszechświat wydaje się zrozumiały, tym bardziej jawi się jako bezsensowny”3, to jakie może być znaczenie czegokolwiek, w tym nawet śmierci niemowlęcia?
Żadne, a przynajmniej tak się wydaje. W końcu cóż miałaby oznaczać taka śmierć czy jakakolwiek śmierć we wszechświecie, który sam w sobie jest bezcelowy?
Martha Geller, astronom z Harvardu, mając na myśli wszechświat, zadała pytanie: „Dlaczego miałby on mieć cel? Jaki cel? To przecież tylko fizyczny system, więc jaki cel miałby mu przyświecać? Zawsze zdumiewało mnie takie twierdzenie”4.
Tylko fizyczny system, bezcelowy fizyczny system, niemający znaczenia, sensu, celu? Jeśli cały wszechświat jest bezcelowym fizycznym systemem, to kim my jesteśmy jako maleńkie, przemijające okruszyny materii organicznej żyjące na malutkiej planecie krążącej wokół stosunkowo niewielkiej gwiazdy, jednej z miliardów gwiazd w jednej z miliardów galaktyk? Jesteśmy jeszcze bardziej bezcelowi niż sam wszechświat, co jest dość przygnębiającą perspektywą dla istot takich jak my, których każda komórka wydaje się wołać o znaczenie i cel.
Inni twierdzą, że sami musimy próbować nadać sens swojemu istnieniu, gdyż tylko my możemy to uczynić. Wpływowy niemiecki ateistyczny filozof Fryderyk Nietzsche był zdania, że każdy osobiście musi stworzyć dla siebie znaczenie w oparciu o sumienie i autentyczność oraz wierność wobec samego siebie.
Jak ta filozofia sprawdziła się w przypadku samego Nietzschego? Nie za dobrze. Nietzsche, który nie ożenił się i przypuszczalnie nie stworzył żadnego trwałego romantycznego związku z kobietą, w wieku 44 lat doznał udaru mózgu w czasie podróży do Włoch i ostatnich 11 lat życia znajdował się w stanie na wpół katatonicznego obłąkania.
Niezbyt udane życie Nietzschego nie jest oczywiście dowodem na niesłuszność jego filozofii, ale prowadzi do pytania: jak ktoś miałby zbudować znaczenie życia, skoro sama tkanka życia, wszystko, z czego się ono składa, jest „tylko systemem”, i to „bezcelowym”?
Chrześcijański publicysta William Lane Craig stwierdził, że gdyby ateizm był prawdą, to „ludzkość nie miałaby więcej znaczenia niż chmara komarów czy stado świń na wybiegu, jako że koniec jednych i drugich byłby taki sam. Ten sam ślepy kosmiczny proces, który przywiódł ludzi do istnienia, w końcu ich unicestwia. Dotyczy to każdego człowieka. Wkład naukowca w rozwój ludzkiej wiedzy, badania lekarza służące niesieniu ulgi w cierpieniu oraz ratowaniu chorych, trud dyplomaty mający na celu ochronę pokoju na świecie, ofiary ponoszone przez dobrych ludzi na każdym miejscu, by poprawić los bliźnich — wszystko to byłoby na nic. Ostatecznie to wszystko nic by nie zmieniło, nic a nic. Tak więc życie każdego człowieka nie miałoby ostatecznie żadnego znaczenia. A skoro nasze życie nie miałoby żadnego znaczenia, to dokonania, którymi je wypełniamy, także nic by nie znaczyły”5.
Dlatego też cierpienie i śmierć w takim kosmosie stają się równie nic nieznaczące i bezcelowe oraz beznadziejne, jak wszystko we wszechświecie.
Jednak jeśli wierzysz w Boga oraz rozumiesz scenariusz wielkiego boju, to masz przynajmniej jakąś nadzieję, jakąś perspektywę odpowiedzi na straszliwy dylemat cierpienia i śmierci. Według tego poglądu nie jesteśmy niczym, przypadkowym produktem bezmyślnego procesu, ale zostaliśmy stworzeni „na obraz Boga”6, Boga, który umiłował swoje stworzenie tak bardzo, iż w osobie Jezusa umarł za nas.
Zło jest realne, cierpienie jest realne i śmierć jest realna, gdyż diabeł jest realną, dosłowną istotą zbuntowaną przeciwko moralnemu porządkowi stworzenia. Ten bunt udało mu się zaszczepić na ziemi. W Księdze Hioba widzimy realność tego konfliktu i jego straszne skutki na naszej planecie i w naszym życiu. Hiob utracił nie tylko majątek i zdrowie, ale także wszystkie swoje dzieci. „Twoi synowie i twoje córki jedli i pili wino w domu swego najstarszego brata. Wtem gwałtowny wicher zerwał się od pustyni i uderzył na cztery węgły domu, tak że on zawalił się na młódź i zginęli”7.
Jednak gdy historia ta się zakończyła, Hiob nie otrzymał odpowiedzi, żadnego uzasadnienia śmierci jego dzieci, bo zło nie ma uzasadnienia ani wyjaśnienia. Wyjaśnienie zła byłoby w pewnym sensie jego usprawiedliwieniem, a przecież nie wolno nam usprawiedliwiać zła.
Zamiast tego otrzymaliśmy cenną obietnicę, że gdy ten straszliwy bój, niosący cierpienie, zło i śmierć, dobiegnie końca, Bóg „otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły”8. Choć będą łzy (jak mogłoby być inaczej, zważywszy wszystko, co wydarzyło się wcześniej?), otrzymaliśmy zapewnienie, że nie tylko otrzymamy wieczne życie, ale śmierć, smutek, płacz i ból odejdą w przeszłość bezpowrotnie. Obiecano nam ostateczne uwolnienie od tego wszystkiego, co czyni nasze życie pełnym nędzy i cierpienia.
Cierpienie, zło i śmierć są faktem naszej obecnej egzystencji. Wszyscy doświadczamy z ich powodu goryczy i smutku, których sensu nie potrafimy zrozumieć. Gdyby nie było Boga, zło triumfowałoby na zawsze. Ale ponieważ istnieje Bóg, który w osobie Jezusa umarł na krzyżu i powstał z martwych, aby położyć kres cierpieniu, złu i śmierci, pewnego dnia życie, szczęście i radość zapanują niepodzielnie na zawsze.
Jedna opcja nie daje żadnej nadziei ani nawet możliwości nadziei. Druga oferuje nie tylko nadzieję, ale mocne powody, by tej nadziei się uchwycić. Bez niej nie mielibyśmy nic.
M.P.
1 „The New Yorker”, 13/20.VI.2011, s. 62. 2 Erwin Schrödinger, What is Life?, Cambridge University Press, s. 138. 3 3 Stephen Weinberg, Dreams of a Final Theory, Nowy Jork 1993, s. 255. 4 Tamże. 5 William Lane Craig (23.7.2008), Reasonable Faith: Christian Truth and Apologetics, Kindle Locations 1397-1404, Good News Publishers/Crossway Books, Kindle Edition. 6 Rdz 1,27. 7 Hi 1,18-19. 8 Ap 21,4.