Młotkiem w bezdzietność i antykoncepcję

1362

Chińskie przysłowie ostrzega: uważaj na człowieka, którego jedynym narzędziem jest młotek, bo on widzi każdy problem jako gwóźdź.

Mam wrażenie, że w naszym kraju coraz więcej ludzi biega z młotkami w rękach, zamierzając przy ich pomocy powbijać wszystkie wystające gwoździe, czyli problemy. W opinii niektórych, najistotniejszym z nich, niemal zagrożeniem dla narodu, jest niski przyrost naturalny. Przy tej okazji używa się wielkich słów, odwołuje do patriotyzmu, grozi palcem inaczej myślącym i czującym, próbuje się narzucić całemu społeczeństwu jeden kierunek myślenia, czyli ten właściwy dla właścicieli młotków. Zwolennikom antykoncepcji i in vitro przyczepia się paskudne etykietki, niektórych nazywa się wręcz mordercami i posądza o plany unicestwienia narodu. Młodych ludzi, którzy długo nie decydują się na potomstwo, oskarża się o wygodnictwo i konsumpcjonizm, zapominając o tym, że większość z nich nie ma poczucia bezpieczeństwa na rynku pracy, nie jest w stanie kupić mieszkania itp.

Problemy te są jednak na tyle poważne i dotykają spraw tak intymnych, że dobrze byłoby zadbać o większą wstrzemięźliwość w wypowiedziach. To apel zwłaszcza do polityków, którzy w tym szczególnie delikatnym obszarze seksualności i prokreacji powinni zadbać o spokojny dialog społeczny, a sami wykazać się dalekowzrocznością, pozwalającą na sukcesywne rozwiązywanie problemów i zmniejszanie patologii. Jak na razie tego brak. Nie widać też chęci korzystania z wiedzy i wyników badań ani sięgania po doświadczenia innych społeczeństw.

Lekarstwem na wiele problemów powinna stać się edukacja, czyli uczenie ludzi (młodych i dorosłych) odpowiedzialności za siebie i otoczenie. Nie da się tego zastąpić pobożnymi życzeniami i wydawaniem zakazów i nakazów, albo chowaniem głowy w piasek i udawaniem, że wszystko jest w porządku. Bo nie jest i samo się nie naprawi. Brak odpowiedzialności za siebie, drugiego człowieka i społeczeństwo widać na każdym kroku.

Takiej odpowiedzialności za własne i cudze życie uczymy się od pierwszych dni życia przez obserwację otoczenia ― dzięki pozytywnym przykładom i wiedzy odpowiedniej do wieku, a także wolności wyboru.

Źródłem wszelkiego dobra lub zła w wymiarze istoty ludzkiej jest rodzina, w której przychodzi na świat i wyrasta. Owa najmniejsza komórka społeczna ma niewiarygodnie wielki wpływ na otoczenie. Jeśli dobrych i zdrowych emocjonalnie rodzin będziemy mieli więcej aniżeli dotkniętych dysfunkcją, społeczeństwo będzie zdrowsze i bardziej moralne. To tak oczywiste, że nie mogę wyjść z zadziwienia, iż od czasu istnienia III RP jedyne, co do tej pory zrobiono na rzecz rodziny (nie licząc wcześniejszego „becikowego” i obecnego 500+ jako wątpliwego ratunku przed spadkiem przyrostu naturalnego), to faktyczne ograniczenie dostępności do zabiegu aborcji i środków antykoncepcyjnych przy jednoczesnej odmowie refundowania tych ostatnich, bo przecież „seks to nie choroba”. Kierunek wyznaczony przez rządzących jest jasny: rozmnażać się, rozmnażać i jeszcze raz rozmnażać! Zwłaszcza tam, gdzie nie ma pracy, a więc i środków na życie, a tym bardziej na antykoncepcję; gdzie społeczną marginalizację i brak perspektyw często topi się w alkoholu, za którym ciągną się inne patologie; gdzie jedyną obok alkoholu rozrywką jest seks — nie zawsze odpowiedzialny, za to „prokreacyjny”, bo na prezerwatywę już nie starczyło.

 Brawo! I tak trzymać! Oto mądrość rządzących. Bogaci, którzy nie chcą mieć dzieci, kupią sobie środki antykoncepcyjne bez pomocy państwa, bo ich stać. Ci, którzy chcą mieć dzieci, zapłacą za metodę in vitro i będą mieli tyle dzieci, ile zechcą. A biedni, których na środki antykoncepcyjne nie stać, dzięki filozofii właścicieli młotków będą powiększali obszary biedy, wykluczenia, beznadziei, często patologii. A może oprócz 500+ należałoby wprowadzić choćby dla najuboższych bezpłatną naukę planowania rodziny i bezpłatne środki antykoncepcyjne, aby mogli, jeśli zechcą, odpowiedzialnie sterować swoją płodnością? Może, ucząc ludzi odpowiedzialności w sferze prokreacji, nie mielibyśmy tylu przypadków bestialskiego maltretowania dzieci, które przyszły na świat, bo doszło do bezmyślnej prokreacji, a potem dzieciak zwyczajnie przeszkadzał w piciu i oglądaniu telewizji.

Dlaczego nie uczyć się z doświadczeń innych narodów? Są w Europie kraje, gdzie dofinansowuje się środki antykoncepcyjne, gdzie spadła liczba aborcji, a zwiększył się przyrost naturalny nie dzięki 500+ czy ustawie antyaborcyjnej, a dzięki mądrej polityce społecznej nastawionej na dobrze pojmowaną pomoc rodzinie, równemu rozłożeniu obowiązków rodzicielskich, umożliwieniu kobietom powrotu do pracy itp.

Bóg dał człowiekowi rozum po to, aby myślał i korzystał z jego potencjału. Dlatego zamiast wydziwiania nad antykoncepcją i pochylania się z troską nad jajeczkami w laboratoriach, może lepiej pochylić się nad tymi, którzy już są na świecie i poniewierają się na ulicach i podwórkach — bo państwo nie ma środków na bezpłatne pozalekcyjne zajęcia dla dzieci i młodzieży, na świetlice socjoterapeutyczne, biblioteki i inne miejsca, w których już narodzone, żywe i złaknione poczucia bezpieczeństwa istoty ludzkie mogłyby znaleźć schronienie.

(…) Dzięki nauce wiemy także, iż większość zapłodnionych w sposób naturalny jaj nie zagnieżdża się w macicy albo obumiera wkrótce po zagnieżdżeniu się, a więc środki kontroli płodności, które wywołują procesy podobne do naturalnych wielu ludzi może uznać za moralnie dopuszczalne. Natomiast bez żadnych moralnych wątpliwości dopuszczalne są takie, które nie dopuszczają do zapłodnienia jaja. Dzięki badaniom nad wydalonymi zapłodnionymi jajami wiemy, że wiele z nich miało uszkodzenia genetyczne i czujny organizm kobiety wydalił je po to, aby nie doszło do rozwoju chorej, niezdolnej do samodzielnego życia istoty ludzkiej. Można postawić pytanie: co się stało z czujnością organizmów niektórych kobiet, że nie wydalają uszkodzonych zapłodnionych jaj i dochodzi do narodzin ciężko upośledzonych dzieci? Tego nie wiemy. Jest wiele spraw, nad którymi powinniśmy z pokorą pochylić głowy i zadumać się nad losem istoty ludzkiej. Nie uwierzę, że rodząca ciężko upośledzone dziecko kobieta jest szczęśliwa i spełniona. Zawsze jest to dramat rodziny, a czasami samotny dramat kobiety pozostawionej bez pomocy.

Barbara Niemczewska

 

Skrót artykułu. Całość dostępna w elektronicznej wersji do nabycia tu: www.sklep.znakiczasu.pl lub już niebawem w wersji papierowej w dużych salonach Empik.