Modlitwa żebraka

1971

Panie, przychodzę dzisiaj do Ciebie ze słowami, które, gdyby nie Ty, trafiłyby w próżnię…

To, jak te słowa — pompowane przez serce, które z tych samych ust wyrzuca nieczyste przekleństwa i inne nieokiełznane wypowiedzi — mogą przemierzyć kosmos z prędkością, przy jakiej światło wydaje się stać w miejscu, jest tajemnicą, której dotąd nie wyjaśniła nauka. Drugą nieprzeniknioną tajemnicą, niedającą się ująć we wzory i prawa, jest to, że Ty nie tylko słyszysz, ale także słuchasz. Troszczysz się. Odpowiadasz.

Panie, ja jestem jak robak. Jak robak pełzam po ziemi. Choćbym zdobył się na największy wysiłek i spiął wszystkie swoje mięśnie, niebo jest daleko ponad chmurami, które są z kolei daleko poza zasięgiem moich niezdarnych rąk, ubabranych w ziemi, którą dzielę z robakami. Ich brzuchy stałyby się postscriptum historii mojego życia, gdyby nie Twoja obietnica, że zamienisz ten worek kości w coś nieśmiertelnego.

Zaczynam dzisiaj, Panie, choć moje ciało jest przeżarte grzechem, a moje zmysły opanowane są tym, co cielesne. Moje ego panuje nade mną, pełne niepohamowanej chciwości. W świetle aksjomatu zła, którym jestem, wszystko, co mogę zrobić, to trzymać się aksjomatu dobra i sprawiedliwości, którym Ty jesteś, którym jest Chrystus, a który teraz, przez łaskę, jest mój.

Panie, pomóż mi doświadczyć w głębi mej duszy sprawiedliwości, która przewyższa zło pętające mnie wewnątrz; sprawiedliwości ucieleśnionej w Tym, którego miłość zniosła ból tak wielki, iż napełniła świat „sprawiedliwością Bożą”1; sprawiedliwości z nieba, która przekształca moralną deformację w obraz obietnicy, jakiej dotrzymać może jedynie Ten, który jest Bogiem.

Panie, jestem odbiorcą duchowego dobrodziejstwa, niepojętej łaskawości — biorącym to, czego nie daję, szukającym tego, na co nie zasługuję, otrzymującym to, na co nie pracowałem — całkowicie zależnym od Twojej hojności.

A ponieważ otrzymałem, pomóż mi dawać, pamiętając o łasce, jaką mnie obdarzyłeś, abym mógł — choćby jako to gliniane naczynie — nieść ją innym. Przepaść między tym, co Ty dałeś, a co ja daję, jest jak przepaść między nieskończonością i doczesnością. Jakiekolwiek drobiny łaskawości jestem w stanie wykrzesać z siebie wobec innych, są one niczym wobec łaski, jaką Ty obdarzyłeś to pełne chciwości ciało.

Panie, pomóż mi nigdy nie zapomnieć, że bez względu na to, jaką krzywdę ktoś mi wyrządzi, zarówno on lub ona, jak i ja nadal będziemy tworami z tej samej brudnej gliny, mieszaniną występku o nieco innych proporcjach, bratem i siostrą w grzechu, dla siebie nawzajem obrazem własnego zła odbitego w krzywym zwierciadle. Gdybym był na jego miejscu, prawdopodobnie zrobiłbym to samo, jeśli nie coś gorszego, bo jestem gorszy. Droga, jaką muszę pokonać, by przebaczyć innym, jest niczym wobec tej drogi, jaką Ty przeszedłeś, aby mi przebaczyć. Ty, który byłeś w postaci Bożej, ze względu na mnie uznałeś za stosowne wyzbyć się tej postaci. Aby mi przebaczyć, ogołociłeś siebie, przyjąłeś postać sługi i okazawszy się z postawy człowiekiem, byłeś posłuszny aż do śmierci, „i to do śmierci krzyżowej”2. Taką cenę zapłaciłeś, Nieskończony Boże, aby przebaczyć mi, skończonemu śmiertelnikowi.

W przeciwieństwie do tego, ile mnie kosztuje przebaczenie innym skończonym śmiertelnikom, nie gorszym, a nierzadko nawet lepszym ode mnie? Jak świadczy o moim duchowym ubóstwie to, że choć tak niewiele kosztuje przebaczanie innym, dla mnie wciąż jest wysiłkiem doprowadzającym mnie wręcz do bankructwa?

Wreszcie, Panie, dziękuję Ci, że jestem zbawiony przez dobroć oczyszczoną w duszy, uszlachetnioną w ciele i ukształtowaną w duchu Innego niż ja, gdyż ja posiadam dobroć szczątkową i mizerną. Dziękuję Ci, że pewność mojego zbawienia nie opiera się na tych kruchych kościach ani na kanciastej duszy, urodzonych, ukształtowanych i wyrosłych w niegodziwości tak głęboko zakorzenionej, że grzech nie jest tym, co czynię, ale tym, kim jestem — i byłbym nadal, gdyby nie obietnica nieodwołalnie złożona w ciele Jezusa, na którego sprawiedliwość mogę jedynie wytrzeszczać oczy w najgłębszym podziwie, w najgłębszej wdzięczności, skubiąc jej okruchy.

Amen.

Clifford Goldstein

1 Rz 3,22. 2 Flp 2,8.