Po jedenaste: Nie bądź obojętny

1483

Czy Dekalogowi potrzeba jedenastego przykazania — jak zasugerował podczas ostatnich obchodów wyzwolenia Auschwitz-Birkenau Marian Turski, jeden z ostatnich więźniów tego obozu? Czy tych dziesięć, które są, nie wystarcza, by nie pozwalać na cudzą krzywdę?

Jednym z najbardziej poruszających momentów z ostatnich obchodów 75. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau było dwudziestominutowe przemówienie 94-letniego Mariana Turskiego, jednego z ostatnich żyjących więźniów tego obozu. Trafił do niego w roku 1944 z łódzkiego getta. Przeżył ewakuację, a właściwie marsze śmierci z obozu w styczniu 1945 roku. Wyzwolenie zastało go w Terezinie. Po wojnie związał się zawodowo z tygodnikiem „Polityka”, w którym publikuje nawet do dziś.

W swoim przemówieniu Marian Turski zwrócił się przede wszystkim do swoich wnucząt, a przez nie do młodego pokolenia. Mówił, że swoją pierwszą wiedzę o wojnie czerpał z opowiadań rodziców, którzy doświadczyli jej grozy zaledwie 20-25 lat wcześniej. To niby mało, ale jemu wydawało się to bardzo odległe. Dlatego nie dziwi się współczesnym nastolatkom, dla których tematy wojny, Holocaustu i ludobójstwa po 75 latach pokoju są tak odległe, że aż nużące.

Marian Turski przywołał słowa prezydenta Austrii Alexandra van der Bellena, że „Auschwitz nie spadło z nieba”, i przeniósł słuchaczy do Berlina, gdzie we wczesnych latach 30. zaczęły się w różnych miejscach pojawiać pierwsze napisy, że Żydom nie wolno gdzieś wchodzić, siadać, czegoś robić, gdzieś należeć. Ale przecież było jeszcze wiele miejsc, gdzie było im wolno. Zatem nie ma problemu — myślano. Powoli jednak ludzie zaczęli się oswajać z tym, że jakąś mniejszość można spychać na margines życia. I tak, krok po kroku, zło przyspieszało — nie wolno już było przyjmować Żydów do pracy, nie mogli emigrować, zamknięto ich w gettach, potem w obozach, a potem zabijano.

Następnie powiedział, że to, co wydarzyło się wtedy w Niemczech może przydarzyć się wszędzie tam, gdzie nagina się prawo, łamie się prawa obywatelskie, nie docenia praw mniejszości lub je likwiduje.

W końcu nawiązał do Dekalogu, że uwzględniając doświadczenie Holocaustu, należałoby do niego dodać jeszcze jedno przykazanie, jedenaste: „Nie bądź obojętny”. Młode pokolenie nie powinno przechodzić obojętnie nad historycznymi kłamstwami, nad dyskryminowaniem mniejszości, naruszaniem przez władzę umów społecznych.

Marian Turski zakończył swoje przemówienie ostrzeżeniem — że jeśli jednak wybierzemy obojętność, to „nawet się nie obejrzycie jak na was, jak na waszych potomków, jakieś Auschwitz nagle spadnie z nieba”.

Z dnia na dzień o poruszającym przemówieniu Mariana Turskiego mówił cały świat. Ale tragedią czasów, w jakich żyjemy, jest takie przyspieszenie wydarzeń, że nawet najświetniejsze mowy największych autorytetów zaraz ulatują nam z pamięci pod wpływem kolejnych wydarzeń — jak nie brexitu, to epidemii koronawirusa czy obscenicznych gestów wybrańców narodu. Utrwalmy zatem tę myśl, by nie być obojętnym.

Biblijny przykład obojętności

Obojętność to nieprzejmowanie się niczym, brak zainteresowania, emocjonalnego zaangażowania, wrażliwości. W tym sensie jest bliskoznaczna z biernością.

Chyba najbardziej znany nowotestamentowy przykład obojętności na los bliźniego znajdujemy w Jezusowej przypowieści o miłosiernym Samarytaninie z 10. rozdziału Ewangelii Łukasza. Jezus przytoczył tę historię, by zilustrować swojemu uczonemu w Piśmie Świętym żydowskiemu rozmówcy znaczenie słowa „bliźni” w przykazaniu o miłowaniu bliźniego swego jak siebie samego. Opowiedział o człowieku, który szedł z Jerozolimy do Jerycha, więc najpewniej o Żydzie, który został po drodze napadnięty, obrabowany i poważnie poraniony. I gdy tak leżał nieprzytomny, drogą szedł jakiś żydowski kapłan, zobaczył go, ale poszedł dalej. Podobnie następny przechodzień lewita, czyli członek plemienia Lewiego, który był sługą w żydowskiej świątyni. Też zostawił pobitego bez pomocy. Dopiero podróżujący tamtędy Samarytanin — a więc członek narodu przez Żydów znienawidzonego — opatrzył pobitego i zawiózł go do najbliższej gospody, gdzie zapłacił za opiekę nad nim, aż wydobrzeje. Na koniec Jezus zapytał rozmówcę, który z tych trzech okazał się bliźnim pobitego. Rozmówca zrozumiał: „Ten, który się ulitował nad nim” — odpowiedział.

Zarówno kapłan, jak i lewita okazali pobitemu kompletny brak zainteresowania, choć zapewne był ich rodakiem. Był im całkowicie obojętny. Może usprawiedliwiali się pośpiechem do różnych „świętych zadań”, jakie mieli tego dnia do spełnienia w świątyni? Może nie chcieli się ubrudzić, co również pewnie nie licowałoby, ich zdaniem, ze „świętością” owych zadań? Obydwaj byli osobami w dzisiejszych kategoriach „duchownymi” — powołanymi do wyjaśniania ludziom Słowa Bożego, uczenia o Bogu, Jego miłości i do pomagania ludziom. Znali słowa Mojżesza: „Jeżeli napotkasz zbłąkanego wołu albo osła twego nieprzyjaciela, odprowadź go zaraz z powrotem do niego. Jeżeli zobaczysz, że osioł twego przeciwnika upadł pod ciężarem, nie opuszczaj go, lecz dopomóż mu się podnieść”1. Mieli pomagać nawet potrzebującemu pomocy zwierzęciu, a co dopiero człowiekowi. Wiedzieli, co powinni byli zrobić, ale tego nie zrobili.

Zrobił to Samarytanin — dla Żydów ktoś obcy, z kim się nie rozmawia, komu nie podaje się ręki, kogo się nie odwiedza ani nie zaprasza w odwiedziny. On był jednak ponad to. To on nauczył nauczycieli prawa Bożego znaczenia pojęcia „bliźni”. Bliźnim nie jest tylko ktoś tego samego wyznania, narodowości, rasy. Bliźnim jest każdy, kto potrzebuje pomocy, i każdy, kto jej udziela. Oto prawdziwy test miłości bliźniego, a nie deklaracje i głośne publiczne modły.

W czasach szalejącego faszyzmu i nazizmu bliźnimi chrześcijan byli Żydzi, tymczasem wielu chrześcijan zachowywało się względem nich jak ów kapłan czy lewita. W dzisiejszych czasach nadal wokół nas są ludzie potrzebujący, czasem przybywają do nas w oczekiwaniu jakiejkolwiek pomocy. A my — jak na nich reagujemy? Pomagamy czy oceniamy, czy w ogóle warto pomóc? Jakie mamy kryteria oceny? Dla Jezusa było tylko jedno kryterium — potrzeba pomocy. Jest potrzeba, jest bliźni, jest pomoc.

Obojętność na los bliźnich, zwłaszcza gdy potrzebują pomocy, to nic innego jak grzech zaniechania. Uczy o tym apostoł Jakub: „Kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni, dopuszcza się grzechu”2.

Jedenaste przykazanie

Wydaje się, że mówiąc o potrzebie dodania jedenastego przykazania do istniejących dziesięciu przykazań Bożych, Marian Turski chciał jedynie podkreślić wagę potrzeby pielęgnowania osobistej wrażliwości, zainteresowania losem bliźnich, pomagania im, gdy będzie taka potrzeba, czy wręcz przeciwstawiania się ich krzywdzeniu.

Faktycznie jednak do Bożego Dekalogu nie trzeba nic dodawać. Słowa Jakuba są tym jedenastym przykazaniem. Zakaz obojętności to w istocie nakaz czynienia dobrze, gdy jest to tylko możliwe. To nakaz pomagania każdemu, kto tej pomocy potrzebuje, a my możemy jej udzielić. To nakaz przeciwstawiania się krzywdzeniu innych.

Dziesięć przykazań zapisanych było na dwóch tablicach. Przyjęło się mówić o czterech przykazaniach pierwszej tablicy, definiujących praktyczną stronę miłości człowieka do Boga, oraz sześciu przykazaniach drugiej tablicy, ukazujących, na czym w praktyce ma polegać miłość człowieka do człowieka. Pierwsze cztery to zakaz wiary w innych Bogów poza jedynym prawdziwym, zakaz oddawania Bogu czci za pośrednictwem Jego materialnych wyobrażeń (obrazów czy posągów), zakaz nadużywania imienia Bożego oraz nakaz święcenia siódmego Bożego dnia odpoczynku, czyli soboty. Kolejnych sześć to nakaz szacunku dla rodziców i zakazy: zabijania ludzi, cudzołożenia, kradzieży, kłamania i pożądania cudzej własności. Właśnie na przykazania drugiej tablicy powołał się apostoł Paweł, wyjaśniając, na czym polega miłość do bliźniego: „Przecież przykazania: Nie będziesz cudzołożył, nie będziesz zabijał, nie będziesz kradł, nie będziesz pożądał, i każde inne, streszczają się w tym nakazie: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Miłość bliźniemu nie wyrządza zła. Miłość jest więc wypełnieniem Prawa”3.

To nie nauczanie o prawie Bożym jest wyrazem miłości do bliźniego, ale praktykowanie tego prawa, niewyrządzanie bliźniemu zła i — o ile to możliwe — niepozwalanie na jego wyrządzanie. Obojętność na los bliźniego jest zaprzeczeniem tej miłości.

Ludzie ludziom

I ostatnia rzecz z przemówienia Turskiego warta komentarza — jego ostrzeżenie, że jeśli będziemy obojętni, to ani się obejrzymy, a jakiś Auschwitz znowu spadnie nam z nieba. Z jednej strony racja — gdy „spadnięcie z nieba” wiążemy z zaskoczeniem, niespodziewaniem się czegoś. Z drugiej jednak strony, bliższe mi są słowa prezydenta van der Bellena, że Auschwitz nie spadło z nieba. W kontekście całego przemówienia Turskiego oba te zdania wcale sobie nie przeczą. Auschwitz nie spadło z nieba w tym sensie, że nie nadeszło nagle. Ale jednak spadło z nieba, gdyż było zaskoczeniem, do czego można doprowadzić cały cywilizowany naród nieustaną propagandą, do jakiej pogardy dla cudzego życia.

Spadnie z nieba może się jeszcze kojarzyć z jakimś udziałem w tym woli Boskiej. Tak jak na wielu nagrobkach ludzi, z których śmiercią Bóg nie miał absolutnie nic wspólnego, można przeczytać: „Bóg tak chciał”. Choć Bóg wcale nie ma upodobania w śmierci grzesznika.

Bliższe mi w tym wszystkim są słowa Zofii Nałkowskiej z Medalionów — że to „ludzie ludziom zgotowali ten los”. I może nie dlatego, że większość taki właśnie los od początku chciała zgotować mniejszości, ale dlatego że była obojętna, gdy jeszcze mniejsza „grupa trzymająca władzę” powoli, krok po kroku, po troszeczku odbierała mniejszości jej prawa.

Andrzej Siciński

1 Wj 23,4-5 Biblia warszawska (BW). 2 Jk 4,17 BW. 3 Rz 13,9-10 Biblia ekumeniczna.