Wspólna, czyli solidna

1188

Tak wiele się nauczyliśmy od siebie nawzajem i o sobie nawzajem, i swoich Kościołach — mówi Małgorzata Platajs, dyrektor Towarzystwa Biblijnego w Polsce, wydawcy Biblii ekumenicznej. W pracach brało udział 11 Kościołów chrześcijańskich.

ZNAKI CZASU: — Pani Dyrektor, w marcu Towarzystwo Biblijne w Polsce uroczyście — najpierw ekumenicznym nabożeństwem i dzień później konferencją w  Muzeum Etnograficznym w Warszawie — zainaugurowało pojawienie się jednotomowego wydania Biblii ekumenicznej. Jak to nowe wydanie zostało przyjęte przez czytelników, środowiska wyznaniowe i samych biblistów?

MAŁGORZATA PLATAJS: — Po pierwsze, z dużym zainteresowaniem. Świadczy o tym choćby bardzo szybkie rozejście się pierwszego nakładu. Po drugie, z zadowoleniem i radością, zwłaszcza tych osób, które czekały na ukazanie się jednotomowego wydania Biblii ekumenicznej. Wiele z nich bowiem albo nie kupowało poszczególnych tomów, albo kupowało, zapoznawało się z tekstem i oddawało w prezencie innym, „bo ja to czekam na całość”. Jeżeli chodzi o środowiska wyznaniowe, to najważniejszą i chyba pierwszą taką oficjalną reakcją jest uchwała Synodu Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP, która przyjmuje Biblię ekumeniczną na równi z Biblią warszawską do tzw. użytku liturgicznego w Kościele ewangelicko-augsburskim. Myślę, że bibliści, ci, którzy byli zaangażowani w projekt, są wdzięczni Bogu za ukończoną pracę i jej owoc w postaci Biblii ekumenicznej i oczekują na rzeczowe uwagi czytelników. Pozostali bibliści zapewne na razie zapoznają się z tekstem. Myślę więc, że odpowiedź na to pytanie będzie pełniejsza np. za kilka miesięcy. Wtedy też ukażą się jakieś recenzje tego przekładu Pisma Świętego.

— Wydaje się, że gdy prawie 25 lat temu rozpoczynano prace na projektem Biblii ekumenicznej, sam ruch ekumeniczny w Polsce miał się lepiej niż obecnie. Czy dziś ekumeniczność w nazwie tej Biblii jest nadal jej atutem, czy może już obciążeniem? I co to w ogóle oznacza, że jest to Biblia „ekumeniczna”?

— U początków prac nad tym projektem lepiej miał się ruch ekumeniczny „odgórny”, czyli wśród duchowieństwa i świeckich aktywistów ekumenicznych. Dzisiaj obserwujemy tam swego rodzaju stagnację, natomiast moim zdaniem jest większa świadomość „zwykłych” ludzi, że obok Kościoła większości pojawiają się inne Kościoły, że sąsiada można szanować, choć nie jest rzymskim katolikiem. Większe, choć nadal ostrożne wydaje się też być otwarcie niektórych środowisk protestanckich na wszystkich innych protestantów i katolików czy prawosławnych. Mówię o tym po wielu spotkaniach Towarzystwa Biblijnego w szkołach różnego szczebla i innych gremiach (np. uniwersytety trzeciego wieku) i wypowiedzi ich uczestników. Myślę, że ekumeniczność w nazwie tej Biblii wprawdzie może być dla jednych atutem, dla innych obciążeniem, ale tak naprawdę nie jest ani tym, ani tym. Jest po prostu czymś prawdziwym, autentycznym, odzwierciedleniem niemałego wysiłku na rzecz wspólnoty polskich chrześcijan. Jest wspólna praca translatorska i redakcyjna, ma ponadto za adresata polskiego chrześcijanina i kogoś, kto nim nie jest, ale chce się zapoznać z tekstem Biblii. Dla wielu jej ekumeniczność to też solidny przekład, bo zrobiony przez biblistów z różnych Kościołów, sprawdzony przez teologów różnych wyznań, a więc jest dobry, dokładny itd. Ta Biblia jest ekumeniczna, bo jest wspólnym dziełem pojednanej różnorodności.

— A tak dla porównania: czy Biblię warszawską z 1975 roku — najpopularniejszy do dziś wśród protestantów przekład — biorąc pod uwagę przynależność wyznaniową jej tłumaczy oraz jej redaktorów, korektorów i konsultantów kościelnych, moglibyśmy również określić jako „ekumeniczną”, choć nigdzie w niej de facto to określenie nie występuje?

— Wydaje mi się, że „ekumeniczność” dotyczy całego chrześcijaństwa, wszystkich jego rodzin wyznaniowych. A Biblia warszawska została przygotowana i przetłumaczona w zasadzie tylko przez jedną z nich.

— A skoro już wspomnieliśmy Biblię warszawską, to czym góruje nad nią Biblia ekumeniczna? Gdyby chciała Pani teraz zachęcić typowego wieloletniego czytelnika Biblii warszawskiej do zmiany przekładu na najnowszy ekumeniczny, to na co zwróciłaby Pani uwagę?

— Nie uważam, że trzeba jakoś szczególnie zachęcać do zmiany przekładu Pisma Świętego, który ktoś czyta i według którego żyje na co dzień. Mamy przecież po dziś dzień wiernych czytelników Biblii gdańskiej. Natomiast wielu ludzi samemu czasem dochodzi do wniosku, że warto sięgnąć po inny, nowszy przekład Pisma Świętego. Na pewno będzie bardziej zrozumiały, podstawą jego były już nowsze odkrycia archeologiczne, czy też lepiej opracowane teksty krytyczne Starego i Nowego Testamentu. Przypisy, choć dla niektórych niedopuszczalne, pomogą zrozumieć choćby środowisko geograficzne czy sytuację historyczną danego fragmentu, albo objaśnią niezrozumiałe słowo.

— Jak przebiegały prace nad tym nowym tłumaczeniem i dlaczego tak długo? To nie zarzut, tylko stwierdzenie faktu, że po drodze pojawiło się kilka innych przekładów, nad którymi prace trwały znacznie krócej.

— Długo, bo jest to pierwszy polski międzywyznaniowy przekład Biblii, w który zaangażowanych było ponad 70 osób z 11 różnych Kościołów. Trudno było się im regularnie zbierać, zwłaszcza że wszyscy byli zaangażowani w pracę w swoich Kościołach, na uczelniach czy w parafiach lub zborach i niełatwo było znaleźć wspólny czas na ten projekt. Te przekłady, które się po drodze ukazały, to przekłady bądź jednej rodziny wyznaniowej — co skraca choćby czas dyskusji nad rozwiązaniami translatorskimi czy redakcyjnymi — bądź dokonane przez jedną osobę. To ostatnie też z jednej strony ułatwia pracę i skraca jej czas, natomiast nie jest to już forma uznawana wśród biblistów na świecie. Przekład powinien być dokonany z języków oryginalnych i przez zespół tłumaczy.

— Co może Pani powiedzieć o atmosferze prac nad tą Biblią? Tyle różnych wyznań, praca często grupowa — musiało przecież dochodzić do jakichś sporów. Jak je rozwiązywano?

— Jeśli nie udało się dojść do porozumienia w dyskusji, wtedy po prostu przegłosowywano propozycję. Odkąd miałam przywilej uczestniczyć w tych pracach, zdarzyło się najwyżej kilka ostrych dyskusji. Zacietrzewienie jednak szybko mijało. Tyle różnych wyznań, ale przecież też różne temperamenty osób zaangażowanych i różny sposób dyskutowania. Teraz w rozmowach o atmosferze pojawia się bardzo często opinia, że tak wiele się nauczyliśmy od siebie nawzajem i o sobie nawzajem, i swoich Kościołach.

— W pracach nad nowym przekładem brali również udział przedstawiciele Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w RP. Jak ocenia Pani ich wkład w te prace? Pytam, bo w jednym z opracowań dotyczących wydania Nowego Testamentu, autor wspomniał o — jak się wyraził: „niezrozumiałym uprzywilejowaniu adwentystów” w pracach nad tą częścią Biblii ekumenicznej. Dostrzegła Pani coś takiego? Czy w ogóle jakieś wyznanie było uprzywilejowane?

— Z mojego punktu widzenia wszyscy zaangażowani, a więc nie tylko adwentyści, pracowali z wiarą, nadzieją i miłością. I to było najważniejsze. Poza tym Kościoły delegowały specjalistów do tego dzieła, którzy gwarantowali jego jakość. Nie wiem, czego dotyczyło to sformułowanie. Mogę tylko powiedzieć, że czasem rzeczywiście protestanci zarzucali zbytnią „katolickość” przekładu, a katolicy — zbytnie „protestantyzowanie”. Myślę jednak, że jest to niestety usiłowanie zdeprecjonowania tekstu i idei Biblii ekumenicznej w pewnych środowiskach.

— Kiedy możemy się spodziewać wersji elektronicznej czy innych formatów Biblii ekumenicznej?

— Wersja elektroniczna powinna ukazać się w połowie roku. Przygotowywany jest też mniejszy format, co jednak ze względu na liczne przypisy wymaga osobnego opracowania. Mamy nadzieję, że mniejszy format Biblii ekumenicznej ukaże się pod koniec tego roku.

Rozmawiał Andrzej Siciński