Waga szczęścia

1901

W Danii niemal nie widuje się ludzi otyłych. Czy to przypadek, że Duńczycy uważają się za najszczęśliwszy naród świata?

— Ile ważysz? — zapytał mnie ostatnio podczas meczu koszykówki zawodnik, którego kryłem.

— 105, a ty?

— Do tylu chcę zejść tego lata. Mam 120.

— A ja ze 105 chcę zejść do 101.

I tu musieliśmy przerwać, bo w pobliżu pojawiła się piłka i trzeba było o nią trochę powalczyć. A nie jest łatwo przepychać się z zawodnikiem o 15 kilogramów cięższym.

W codziennym życiu znaczna przewaga masy częściej przeszkadza, niż pomaga. Dlatego prawie każdy chce się odchudzać, bo ma więcej, niż by chciał. Za dużo jemy, za mało się ruszamy. Zaczyna się już w dzieciństwie — od jedzenia tłustych chipsów i zwolnień z WF-u. Trudno mi to pojąć, bo w młodości w każde wakacje byłem na kilku koloniach i obozach sportowych; i musiałem umieć grać we wszystko, w co się tam grało, bo wyszedłbym na jakiegoś „lamusa”. Dzisiaj dzieciaki znają wiele gier komputerowych, ale z tych wymagających intensywnego ruchu, koordynacji i techniki — prawie żadnej.

Nie będę tu proponował żadnych diet ani odchudzających (tylko nasz portfel) herbatek czy pastylek. Jedno, co się sprawdza, przynajmniej u mnie, to: mniej jeść i więcej się ruszać! Lato to najlepszy czas na zmianę nawyków. Rowery, pływanie, bieganie, marszobiegi czy długie spacery, gry zespołowe, a nawet schody zamiast windy — jest z czego wybierać. Odłóż ruch, a odłoży ci się tłuszcz.

Jest o co walczyć. Czasami bywam w Danii. Niemal nie widuje się tam ludzi otyłych. Czy to przypadek, że Duńczycy uważają się za najszczęśliwszy naród świata? Czy utrzymywanie prawidłowej wagi może mieć wpływ na tak wysoką samoocenę? Moim zdaniem ma, choć to pewnie niejedyny powód tak dobrego samopoczucia. Ja w każdym razie wiem, jak dobrze się czułem w zeszłym roku, gdy wreszcie zszedłem do moich upragnionych, i normalnych dla mojego wzrostu, 101 kilogramów. Bezcenne!

A teraz zmienię temat. Od trzech miesięcy mamy nową rubrykę „Moc modlitwy” z prawdziwymi historiami ludzi, którzy tej mocy doświadczyli. Ich modlitwy to nie ustalone formuły, a raczej prywatne rozmowy z Bogiem.

Pewnego razu w internecie podzieliłem się wyznaniem, że właśnie w taki sposób modlę się do Boga. Od razu kilku sceptyków próbowało ośmieszyć samą myśl rozmawiania z Bogiem. Pytali, jak to wygląda, o czym do Niego mówię, jak On mi odpowiada. Napisałem, że ja do Boga mówię, modląc się, a On odpowiada mi w swoim Słowie — czyli gdy czytam Biblię. Prześmiewcy nie ustępowali i pytali, czy rozmawiamy tylko na poważne tematy, czy też o sprawach codziennych, np. zakupie mebli. Żądali przykładów takich Bożych odpowiedzi. Napisałem, że większość moich modlitw dotyczy spraw codziennych. Wtedy nawet nie oczekuję jakiejś konkretnej odpowiedzi z Biblii. Przecież od przyjaciela nie zawsze żąda się odpowiedzi — często chcemy, by nas jedynie wysłuchał. Aczkolwiek gdy kiedyś bezskutecznie przez wiele dni próbowałem kupić odpowiednie buty, postanowiłem się wreszcie o to pomodlić i… znalazłem buty w pierwszym sklepie, do którego wszedłem.

Bogu nie spadnie z głowy korona, nawet jeśli pochyli się nad naszymi butami. A przykładów w Biblii, w których Bóg jest gotów doradzać nam w sprawach życia codziennego, jest pełno. „Kto ręczy za obcego, bardzo sobie szkodzi”1. „Burzy swój dom ten, kto jest przekupny”2. „Zataja występek ten, komu zależy na przyjaźni; lecz kto o nim rozgłasza, rozłącza przyjaciół”3. Może to nie o zakupach mebli, ale o poręczeniach, łapówkach, pielęgnowaniu przyjaźni —  sprawach wystarczająco codziennych i przyziemnych. Bóg i o nich jest gotów z nami „rozmawiać”. Wystarczy zacząć do Niego mówić.

Andrzej Siciński

1 Prz 11,15. 2 Prz 15,27. 3 Prz 17,9.